[ 3 miesiące później ]
Emily.
Za tydzień miał odbyć się nasz ślub. Suknia była już wybrana, buty wybrane, fryzura zaplanowana, goście zaproszeni...
Wszystko było na swoim miejscu. Ze względu, że zdobyliśmy nasze 10 tysięcy z powrotem, nasz ślub miał się odbyć na Hawajach, w Maui. Nie mogłam się doczekać tego wielkiego wydarzenia. Był tylko jeden problem...
- Nie zaprosiłaś swoich rodziców? - zdziwił się Carlos.
- Nie i nie mam zamiaru ich zapraszać... - mój dobry humor prysł jak bańka mydlana.
Carlos wstał od stołu w kuchni i usiadł koło mnie na sofie.
- Daj im szansę... - namawiał mnie.
- Nie, byli przeciwko naszemu związkowi, więc nie mają po co się pokazywać... - ciągnęłam swoje.
Carlos tylko westchnął i pogodził się z tym. Trzeba było myśleć o naszym najwspanialszym dniu w życiu i nie wracać do przeszłości. Spojrzałam mu w oczy, a on w moje... Jego uśmiech był ciepły i pocieszający.
- Wszystko już będzie dobrze... Przeszliśmy przez to wszystko i teraz będzie już tylko lepiej... - chwycił mnie za rękę.
Nic na to nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się, ale chciało mi się płakać, kiedy przeleciały mi przed oczami te wszystkie wydarzenia, które miałam nieszczęście przeżyć... Od późnego spaceru po opuszczonej dzielnicy, odkryciu tajemnicy Carlosa i morderstwa jego rodziny aż do zasadzki Ethana, przeszywającego bólu i głosu Daniela... Napotkaliśmy tyle problemów i tyle popełniliśmy błędów... Ale teraz...
Carlos tylko westchnął i pogodził się z tym. Trzeba było myśleć o naszym najwspanialszym dniu w życiu i nie wracać do przeszłości. Spojrzałam mu w oczy, a on w moje... Jego uśmiech był ciepły i pocieszający.
- Wszystko już będzie dobrze... Przeszliśmy przez to wszystko i teraz będzie już tylko lepiej... - chwycił mnie za rękę.
Nic na to nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się, ale chciało mi się płakać, kiedy przeleciały mi przed oczami te wszystkie wydarzenia, które miałam nieszczęście przeżyć... Od późnego spaceru po opuszczonej dzielnicy, odkryciu tajemnicy Carlosa i morderstwa jego rodziny aż do zasadzki Ethana, przeszywającego bólu i głosu Daniela... Napotkaliśmy tyle problemów i tyle popełniliśmy błędów... Ale teraz...
"BĘDZIE JUŻ TYLKO LEPIEJ..."
[ Tydzień później ]
Biegliśmy na lotnisko, bo byliśmy trochę spóźnieni na samolot. Daliśmy znać Rose i Kendallowi, że jeśli nie przyjedziemy na czas, to mają lecieć bez nas, a my dolecimy innym samolotem.
Udało nam się. Samolot jeszcze nie odleciał, a my już staliśmy przy wejściu do rękawa. Zdyszani złapaliśmy oddech.
- Poproszę bilety - wystawiła dłoń kobieta.
Carlos uspokoił się i wyprostował.
- Już, momencik - uśmiechnął się i zaśmiał.
Pewnie sięgnął do tylnej kieszeni spodni, do drugiej i powoli uśmiech znikał mu z twarzy. Chciałam go zapytać, czy wszystko okej, jednak on mnie uciszał, żebym nic nie mówiła i szukał dalej. Zaczął przeszukiwać kieszonki w walizce, w mojej walizce... Spojrzał na mnie skwaszoną miną...
Tak, zgubił bilety...
- Cudownie, co teraz? - zdenerwowałam się.
- Niestety, nie mogę państwa wpuścić na pokład...
- Fantastycznie - odeszłam zdenerwowana i załamana ciągnąc za sobą walizkę.
Usiadłam zdołowana na krześle i spojrzałam w okno. Samolot do Maui właśnie odlatywał... Oparłam głowę o szybę i patrzyłam jak samolot wznosi się w powietrze... Usłyszałam turkotanie kółek. Carlos usiadł koło mnie zawiedziony i patrzył na mnie. Położył delikatnie rękę na moim ramieniu. Kątem oka spojrzałam na jego smutną twarz. Delikatnie potarł moje ramię i wstał.
- Chodź, musimy kupić nowe bilety... - powiedział.
Załamani podeszliśmy do kasy.
- Kiedy leci następny samolot do Maui? - zapytał panią w kasie.
Kobieta uśmiechnęła się miło i wstukała coś na klawiaturze i spojrzała na ekran komputera. Kiwnęła lekko głową i poprawiła swoją grzywkę.
- Dopiero za godzinę - odpowiedziała smutnym głosem.
- Poprosimy zatem dwa w jedną stronę - uśmiechnął się z satysfakcją latynos.
- Emily... Obudź się, za 5 minut lądujemy - ledwo mnie dobudził.
Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze z płuc.
- Co się stało...? - zapytałam rozkojarzona.
- Nie pamiętasz...? Zasnęłaś - powiedział mi zdziwiony.
Zaczynało mi się przypominać...
- Ta woda miała dziwny smak... - powiedziałam cicho.
- To by tłumaczyło dlaczego tak nagle zasnęłaś i długo spałaś - zastanawiał się. - Ktoś ci coś dosypał... Ktoś nam tutaj źle życzy i ja się zaraz dowiem kto... - powoli wstawał z fotela.
- Nie, Carlos... - zatrzymałam go. - Nie róbmy afery, zaraz lądujemy...
- To nie zmienia faktu, że ktoś cię chciał otruć, tylko za mało ci tego świństwa do wody dosypał.
Chwyciłam go za rękę i uspokoiłam. Chciałam go od tego odciągnąć.
- Jeśli teraz wdasz się w bójkę narazisz tych wszystkich ludzi na niebezpieczeństwo - uświadomiłam mu. - Uspokój się...
Carlos odzyskał świadomość i usiadł na fotelu. Czekaliśmy aż wylądujemy.
Udało nam się. Samolot jeszcze nie odleciał, a my już staliśmy przy wejściu do rękawa. Zdyszani złapaliśmy oddech.
- Poproszę bilety - wystawiła dłoń kobieta.
Carlos uspokoił się i wyprostował.
- Już, momencik - uśmiechnął się i zaśmiał.
Pewnie sięgnął do tylnej kieszeni spodni, do drugiej i powoli uśmiech znikał mu z twarzy. Chciałam go zapytać, czy wszystko okej, jednak on mnie uciszał, żebym nic nie mówiła i szukał dalej. Zaczął przeszukiwać kieszonki w walizce, w mojej walizce... Spojrzał na mnie skwaszoną miną...
Tak, zgubił bilety...
- Cudownie, co teraz? - zdenerwowałam się.
- Niestety, nie mogę państwa wpuścić na pokład...
- Fantastycznie - odeszłam zdenerwowana i załamana ciągnąc za sobą walizkę.
Usiadłam zdołowana na krześle i spojrzałam w okno. Samolot do Maui właśnie odlatywał... Oparłam głowę o szybę i patrzyłam jak samolot wznosi się w powietrze... Usłyszałam turkotanie kółek. Carlos usiadł koło mnie zawiedziony i patrzył na mnie. Położył delikatnie rękę na moim ramieniu. Kątem oka spojrzałam na jego smutną twarz. Delikatnie potarł moje ramię i wstał.
- Chodź, musimy kupić nowe bilety... - powiedział.
Załamani podeszliśmy do kasy.
- Kiedy leci następny samolot do Maui? - zapytał panią w kasie.
Kobieta uśmiechnęła się miło i wstukała coś na klawiaturze i spojrzała na ekran komputera. Kiwnęła lekko głową i poprawiła swoją grzywkę.
- Dopiero za godzinę - odpowiedziała smutnym głosem.
- Poprosimy zatem dwa w jedną stronę - uśmiechnął się z satysfakcją latynos.
[ Godzinę później ]
Samolot już był gotowy do wylotu. Ja i Carlos wzięliśmy do rąk walizki i ruszyliśmy pewnym krokiem w stronę tego samego rękawa prowadzącego do samolotu. Ta sama kobieta zaśmiała się widząc nas ponownie.
- Mają państwo tym razem bilety, czy mąż już zgubił - prawie dławiła się ze śmiechu.
- Żeby się pani nie zdziwiła - sięgnął do tylnej kieszeni spodni - O! Proszę! Oto bilety! Oddaję je Pani, a Pani niech sobie zrobi z nimi, co chce - odparł złośliwie Carlos i ruszyliśmy przed siebie.
Rękaw ciągnął się i ciągnął, jakby nie miał końca. W końcu byliśmy przy wejściu do samolotu. Przeszły mnie ciarki... Nagle stanęłam w miejscu.
- Emily? Coś nie tak? - zapytał zatroskany chłopak.
- Nie, nic... Ja tylko... - nie wiedziałam, jak to powiedzieć.
- Leciałaś kiedykolwiek samolotem? - wyczuwał problem.
- Nie... Nigdy nie leciałam i dlatego się boję...
Carlos uśmiechnął się i wziął mnie za rękę.
- Wszystko będzie okej. Lecimy na nasz ślub i nic się nie stanie - weszliśmy na pokład samolotu.
Nogi mi się trzęsły. Z każdym następnym krokiem żałowałam, że weszłam do tego samolotu. Usiedliśmy obok siebie, Carlos usiadł od okna, a ja obok niego. Byłam strasznie spięta, a Carlos zapiął pasy bezpieczeństwa i westchnął. Spojrzał na mnie i od razu uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Hej... - zwrócił się do mnie. - Nie denerwuj się... - chwycił mnie za rękę.
Ja tylko pokiwałam głową, ale nie przemawiało do mnie to, co on do mnie mówi. Serce waliło mi jak młotem, bałam się.
- Emily, spójrz na mnie... - poprosił. - Weź głęboki oddech i nie bój się... Jestem tutaj...
Kiedy powiedział mi to prosto w oczy poczułam się bezpieczniej... Nie na długo... Kiedy samolot zaczął startować zrobiło mi się słabo.
- Emily? - nawoływał mnie Carlos. - Proszę Panią, poproszę trochę wody - zwrócił się do stewardessy.
Stewardessa kiwnęła głową i ruszyła szybkim krokiem na zaplecze po szklankę z wodą. Dość długo nie przychodziła i to było zastanawiające. Jednak w końcu przyszła ze szklanką wody i podała mi. Szybko wypiłam duszkiem wodę, która miała dziwny smak. Nie przejmowałam się tym długo, bo poczułam się strasznie błogo i świat zaczął wirować.
- Carlos... Ja się prześpię... - wyszeptałam i moja głowa opadła na jego ramię.
***
Usłyszałam głos Carlosa niczym echo odbijające się w nieskończoność. Chyba się powoli wybudzałam. Z niechęcią otworzyłam oczy, a światło słoneczne dosłownie biło mnie po oczach. Ukazała mi się twarz Carlosa.- Emily... Obudź się, za 5 minut lądujemy - ledwo mnie dobudził.
Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze z płuc.
- Co się stało...? - zapytałam rozkojarzona.
- Nie pamiętasz...? Zasnęłaś - powiedział mi zdziwiony.
Zaczynało mi się przypominać...
- Ta woda miała dziwny smak... - powiedziałam cicho.
- To by tłumaczyło dlaczego tak nagle zasnęłaś i długo spałaś - zastanawiał się. - Ktoś ci coś dosypał... Ktoś nam tutaj źle życzy i ja się zaraz dowiem kto... - powoli wstawał z fotela.
- Nie, Carlos... - zatrzymałam go. - Nie róbmy afery, zaraz lądujemy...
- To nie zmienia faktu, że ktoś cię chciał otruć, tylko za mało ci tego świństwa do wody dosypał.
Chwyciłam go za rękę i uspokoiłam. Chciałam go od tego odciągnąć.
- Jeśli teraz wdasz się w bójkę narazisz tych wszystkich ludzi na niebezpieczeństwo - uświadomiłam mu. - Uspokój się...
Carlos odzyskał świadomość i usiadł na fotelu. Czekaliśmy aż wylądujemy.
***
Gdy wyszliśmy z samolotu czekał już na nas samochód, który miał nas zawieźć na miejsce naszego ślubu. Droga nie była długa, za to widoki - nieziemskie. W końcu dotarliśmy na miejsce. Ślub miał mieć miejsce na plaży. Wszystko było już gotowe, tylko para młoda była niegotowa.
- Rany, tutaj jest przepięknie... - rozejrzałam się.
Carlos uśmiechnął się do mnie i chwycił za rękę.
- Nie wierzę, że tutaj jesteśmy - powiedział.
Nagle ktoś mnie zaszedł od tyłu. Przestraszyłam się i podskoczyłam przerażona ze względu na to, że jednak ciągle miałam w podświadomości to, że trzeba być czujnym. To była Rose.
- Na łzy Chrystusa, Em! Gdzieś ty się podziewała?! Szybko! Zostaw swojego Romea, trzeba cię zrobić na nieziemsko cudowną Julię! - pociągnęła mnie razem z Sandrą i Grace.
***
Carlos.
James, Sandra, Logan i Grace już siedzieli i czekali na rozpoczęcie ceremonii. Ja stałem już przy księdzu zdenerwowany jak nigdy, a koło mnie stał Kendall, mój świadek. Ręce mi drżały i zaschło mi w gardle.
- Stary, przestań...! Słyszę jak ci zęby stukają - zwrócił się do mnie szeptem Kendall.
- Nic nie poradzę...! - odpowiedziałem łamiącym się głosem.
- Przestań się denerwować, wyluzuj się - dodał przyjaciel.
Wziąłem sobie to do serca. W pewnym momencie zrobiło mi się smutno, bo mojej rodziny nie było ze mną w ten wspaniały dzień. Jednak wierzyłem, że patrzą na mnie gdzieś tam w górze i denerwują się tak samo jak ja w tej chwili.
Nagle zobaczyłem ją...
Pięknego, białego anioła.
Szedł prosto do mnie.
Uśmiech miała piękniejszy niż najjaśniejsze gwiazdy na niebie.
Zapomniałem o wszystkim innym.
Emily szła razem z Rose pod ramię. Obie wyglądały przepięknie. Jednak Emily przyprawiła mnie o szybsze bicie serca.
Długowłosa brunetka stanęła ze mną twarzą w twarz. Ksiądz zaczął mówić swoją regułkę, a ja nie mogłem oderwać oczu od ukochanej. Nareszcie nadszedł ten moment, o którym marzyłem od bardzo dawna.
- Ja, Emily Foster, biorę Ciebie Carlos za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że Cię nie opuszczę aż do śmierci...
Nam obojgu zaszkliły się oczy. Nie myślałem o niczym innym tylko o tym, żeby nie rozpłakać się jak małe dziecko. Emily popłynęła mała łza po policzku i ciepło się uśmiechnęła. Ścisnąłem usta w cienką linię i zacząłem mówić moją rolę.
- Ja, Carlos Pena, biorę Ciebie Emily za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że Cię nie opuszczę... aż do śmierci... - przestawałem cokolwiek widzieć przez napływające łzy.
Strzał.
Ksiądz upada na ziemię.
Pisk, wrzask.
Zdezorientowany rozglądam się.
Nikogo nie widać.
Szybko łapię Emily w ramiona i kryjemy się za ozdobami.
- Co do cholery?! - krzyknął Kendall trzymający w objęciach Rose.
James ukląkł razem z Sandrą a Logan razem z Grace rozglądali się dookoła.
- Zaopiekujcie się księdzem! - rozkazał Logan.
Kendall podbiegł do księdza i sprawdził puls. Zamknął oczy i wstał powoli.
- Niestety...
Wszyscy westchnęliśmy i postanowiliśmy działać.
Kolejny strzał, tym razem nietrafiony.
- Ten ktoś, kto ci czegoś dosypał musiał za nami wsiąść do samolotu i razem z nami wysiąść. Cholera... - przemilczał chwilę. - Logan! Weź dziewczyny i zaprowadź je w bezpieczne miejsce! - rozkazałem.
- Nie, nie zostawię cię - sprzeciwiła się Emily.
- Błagam cię, nie utrudniaj...
Kolejny strzał. Tym razem w donicę z kwiatami. Dziewczyny zaczęły krzyczeć.
- Ale...!
- Nie i koniec, rozumiesz! Musimy sobie z tym poradzić we czwórkę, jak zawsze! Przeszliśmy tyle, że teraz też damy radę! Jeśli coś ci się stanie to ja sobie nie daruję, rozumiesz? - chciałem ją uświadomić, że wszystko będzie okej. - Emily, wszystko będzie dobrze, słyszysz...?
Emily była znowu bliska płaczu, ale z trudem kiwnęła głową.
- Nic mi nie będzie... - powtórzyłem i pocałowałem ją.
Wymieniła ze mną ostatnie spojrzenie i pobiegła razem z dziewczynami i Loganem. Odetchnąłem z ulgą. Trzeba było zacząć działać.
Kolejny nietrafiony strzał.
- James, trzeba zlokalizować skąd dobiegają strzały - rozkazałem.
- Zza tamtego drzewa! - krzyknął James i wskazał.
Nie zmieniało to faktu, że nie mieliśmy broni. Nie było innego wyjścia...
- Wyjdź, tchórzu i walcz jak mężczyzna! - krzyknąłem.
Czekaliśmy na rezultaty. Nic jednak nie nastąpiło.
- Rzuć broń i pokaż się! Załatwmy to po męsku! - powtórzyłem.
Broń upadła na ziemię. Serce znowu waliło niczym młot. Powoli ktoś się wyłaniał zza drzewa.
Wydawało mi się, że za sekundę zemdleję.
Nie wierzyłem własnym oczom.
- Siema, Pena! Tęskniłeś? - otworzył ramiona mężczyzna.
Nadal nie mogłem uwierzyć.
To nie mogło być możliwe.
Podążał pewnym krokiem w moją stronę.
- Piękna ceremonia, jednak szybko mi się znudziło. Nie lubię się wzruszać - zaśmiał się sarkastycznie.
Byłem pewien.
To był Kellan.
Tylko jakim cudem wrócił?!
- Masz pozdrowienia od Ethana. Mój braciszek jest bardzo smutny, że tak źle go potraktowałeś - splótł ręce za plecami. - Kazał przekazać ci pozdrowienia... - nagle w jego ręce pojawił się drugi pistolet.
Serce mi stanęło.
Chwila stanęła w miejscu.
Byłem sparaliżowany.
Świat zrobił się szary.
Nagle poczułem przeszywający ból w klatce piersiowej.
Wszystko zwolniło swoje tempo.
Kendall i James podbiegli do mnie i zaczęli mnie trzymać.
Mówili coś do mnie, nawoływali... Ja ich nie słyszałem... Czułem tylko ból...
Oczy zaczęły mi się zamykać...
Dziękowałem tylko Bogu, że to byłem ja a nie Emily, czy ktoś inny...
A MIAŁO BYĆ TYLKO LEPIEJ...
___________________________________________________
Czy to jest koniec...?
Carlos odchodzi... Co nie znaczy, że w ogóle zniknie z Trouble... A może tak...?
Tego nawet ja jeszcze nie wiem...
NIC WAM NIE POWIEM!
Powiem tylko tyle, że to nie koniec Trouble. Wiele osób prosiło o kontynuację, a ja się do tego przygotowuję!
Także motywujcie mnie dalej, żebym ciągnęła ta cudowną historię!