sobota, 27 lipca 2013

Rozdział 15 - Niekończący się koszmar

[ 2 dni później ]

Emily.

Za parę godzin miał się odbyć pogrzeb rodziny Carlosa. On sam już pojechał załatwiać jeszcze parę spraw i dopilnować wszystkiego. Stałam przed lustrem w łazience i upiąwszy już włosy w wysokiego koka patrzyłam na siebie. Oczy miałam spuchnięte od nocnych popłakiwań. Musiałam to przykryć czymś, ale słabo mi to szło. Zostawiłam to tak jak było i wyszłam z łazienki. Czarna, do kolan sukienka i czarne, lakierowane czółenka... Nie było stać mnie na nic innego. Żadnych dodatków nie miałam. Na szyi miałam jedynie srebrny kluczyk na wisiorku. Carlos zachował pieniądze, jakie mu zostały po całej tej aferze i postanowił sprawić mi po tym wszystkim prezent. Bardzo mi się ten kluczyk podobał. 
  - Dopóki będziesz go nosić nic ci nie grozi... - powiedział wtedy i założył mi go na szyję.
Zrobiłam makijaż i byłam już gotowa do wyjścia. Zadzwoniłam do Rose, żeby po mnie podjechali.

***

Carlos stał przed wejściem na cmentarz. Był ubrany w białą koszulę, a na niej czarny garnitur. Wszyscy już byli na miejscu. Ja, Rose i Kendall wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy do przyjaciół. 
Nagle uświadomiłam sobie jedną rzecz...
  - Kendall, idziesz? - zapytałam go po cichu.
  - Może i jestem ateistą, ale na pogrzebie rodziny przyjaciela nie można nie być... - odpowiedział pewnie i bez zawahania.
  - Dzięki, Kendall - Carlos położył rękę na jego ramieniu.
Blondyn tylko się uśmiechnął i przytulił przyjaciela. 
  - Idziemy... - oznajmił James.

***

Staliśmy wszyscy nad pięcioma grobami. Carlos objął mnie od tyłu i położył głowę na moim ramieniu. Potrzebował wsparcia, bo wydawało mi się, że zaraz nie wytrzyma i wybuchnie płaczem. Spojrzałam na niego, na jego policzku płynęła łza. Zauważył, że go obserwuję. Otarłam jego łzę i wtuliłam się do jego torsu. Nagle, gdy ksiądz zaczął przemawiać, poczułam, że coś chwyta mnie za gardło i dusi. Łzy poleciały po moich policzkach rozmazując przy okazji mój makijaż. Spojrzałam na Rose. Stała z twarzą schowaną w bok Kendalla. Nienawidziła płakać... Szczerze to nikt nie widział jej, żeby płakała. Tylko przy mnie lub Kendallu się naprawdę otwierała. James stał twardo i obejmował ramieniem Sandrę. Dziewczyna trzymała chusteczkę i co chwila przykładała ją do oczu. Logan miał łzy w oczach, to było definitywnie widać. Grace miała spuszczoną głowę, jej blond włosy zakrywały jej twarz. Nie mogłam stwierdzić, czy płacze. Ona była twardą babką. Mogła z zimną krwią zabić. To była jej praca. Dlatego nigdy nie dała się Loganowi pomiatać. Wiem, każdy wie, że Logan jest ryzykantem i czasami jest naprawdę niebezpieczny. Nie mówię już nawet o Jamesie. 
Trumny zaczęto spuszczać do dołów. W tym momencie chwyciłam Carlosa za rękę. Spojrzałam mu w oczy, a on w moje. Chłopak chciał tym spojrzeniem powiedzieć "Dziękuję, że tu jesteś. Będę silny". Lekko ścisnął moją rękę i spojrzał na zjeżdżające w dół trumny. Wtuliłam się mocniej do Carlosa, bo sama zaczynałam tracić kontrolę. Łzy zaczęły lecieć bez mojego pozwolenia. Chłopak zauważył to i objął mnie całując w czoło. Smutna melodia zagrana przez małą orkiestrę spowodowała, że już na dobre się rozpłakałam. Rzadko, bardzo rzadko bywałam na pogrzebach. Ten pogrzeb był dla mnie najważniejszy... 
Trumny już były w dołach, dziewczyny znowu po cichu zaczęły szlochać, nawet Grace. Ja tonęłam we łzach. Poczułam, że uścisk Carlos jest mocniejszy. Zaciskał usta w cienką linię, aby tylko nie uronić łzy. W końcu spuścił głowę i zaczął płakać. Łzy kapały na ziemię, a ja ze smutkiem patrzyłam na niego nie wiedząc, jak mu jeszcze pomóc. 

***

Wszyscy odeszli od grobów, zostaliśmy tylko ja i Carlos. Staliśmy z nimi, naszą rodziną, dobre pięć minut.
  - Idź... Zaraz do ciebie dojdę... - powiedział cichym i łamiącym się głosem.
  - Nie, nie zostawię cię tutaj samego...
  - Proszę... Daj mi pięć minut... Naprawdę, zaraz do ciebie dojdę... - chwycił mnie za rękę i spojrzał głęboko w oczy.
Puścił rękę i odeszłam parę kroków. Schowałam się za drzewem i wyjrzałam zza niego. Carlos podszedł do grobu matki, uklęknął i schował twarz w dłonie. Ten widok tak bolał... Tak, jakby ktoś mnie kopał i katował. Łzy znowu napłynęły mi do oczu. Postanowiłam go zostawić z nimi sam na sam.
Wyszłam przed wejście na cmentarz, koło niego stali Kendall, Rose, Sandra, James, Grace i Logan. Spojrzeli na mnie smutno i spuścili głowy. Przygryzłam wargę i odwróciłam się od nich. 
Po pięciu minutach wszyscy staliśmy przy autach planując już jechać do domów. Palcem jeździłam po lakierze naszego samochodu. W pewnym momencie odwróciłam się do wejścia. Carlos szedł ze zwieszoną głową w naszą stronę. Ręce miał schowane do kieszeni spodni. Podszedł bliżej nas i podniósł głowę. Jego oczy były spuchnięte od płaczu. Nie mogłam tak dłużej... Podeszłam do niego i przytuliłam tak mocno jak tylko mogłam. 
  - Chodź, jedziemy do domu... - powiedziałam, myśląc, że to go pocieszy.

[ 3 dni później ]

Carlos nie mógł dłużej siedzieć w domu i użalać się nad sobą, więc postanowił iść do pracy. Nie pozostało mi wtedy nic innego, jak zabrać się za obiad i zrobić pranie. Kiedy robiłam sobie przerwę przechadzałam się po pokoju, albo po prostu włączałam muzykę i słuchałam z zamkniętymi oczami i marzyłam. Carlos miał wrócić o około dziesiątej, jak zawsze. Miałam więc mnóstwo czasu na przemyślenia i prace domowe. Włożyłam ledwo już działające słuchawki i włączyłam byle jaką piosenkę. Włączyłam ją na maksymalną głośność i gotowałam. Lekko kiwałam głową to rytmu. Usłyszałam jednak gdzieś jakieś odgłosy. Wyciągnęłam słuchawkę, ale niczego nie było słychać. 
  "Przewrażliwiona jestem..." - pomyślałam i włożyłam słuchawkę z powrotem. 
Od zawsze miałam tak, że czułam, wyczuwałam, że ktoś wchodzi do pomieszczenia. Tym razem miałam to samo uczucie. Ciarki mnie przeszły po plecach. Przełknęłam ślinę, chwyciłam za nóż przede mną i odwróciłam się trzymając go przed sobą. Nikogo nie było. Odetchnęłam i znowu przełknęłam ślinę. Odwróciłam się z powrotem do blatu.
Dosłownie minęło pięć sekund.
Nagle czyjeś ręce mnie chwyciły od tyłu i zatkały usta wacikiem. 
Krzyczałam, kopałam...
Na nic...
Wacik był czymś przesiąknięty...
Zrobiło mi się błogo...
Świat zaczął czarnieć...
Wszystko zaczęło znikać...
Czułam tylko, jak ktoś ciągnie mnie po podłodze...
Wszystko zniknęło... 

To był koniec...

____________________________________________
Co się stanie z Emily...?
Kto ją porwał...?
Po co...?
Gang chce się pobawić z kolejną ofiarą...?

Liczyłam, że ten rozdział będzie dłuższy... 

PROSZĘ O KOMENTARZE!


JESTEŚ RUSHER?
POMÓŻ NAM SPEŁNIĆ MARZENIE!
DREAM TEAM!
PETYCJA NA KONCERT BTR W POLSCE.

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 14 - Trzeba iść dalej...

[ Na następny dzień rankiem ]

Rose.

Siedziałam na skraju łóżka i patrzyłam, jak moja przyjaciółka śpi wtulona w poduszkę. Co jakiś czas zadrżała jej ręka. Całą noc ja i dziewczyny zmieniałyśmy się, żeby jej pilnować. Była tak roztrzęsiona i załamana. W końcu to była jej rodzina. Co było najgorsze...?
Że to była moja wina...
Gdybym go nie zabiła, to Carlos coś zdążyłby jeszcze wymyślić i uratowałby ich...
Wzięło mnie na odwagę...
Nie zdziwiłabym się, gdyby Carlos w życiu już się do mnie nie odezwał...
Nie dość, że skrzywdziłam jego, jego rodzinę to dodatkowo moją najlepszą przyjaciółkę...
Zbliżyłam się do niej i jej łzę, która płynęła leniwie po jej policzku. Lekko przekręciła głowę. Wstałam i podeszłam do okna. Patrzyłam, jak słońce ślimaczym tempem wschodzi zza horyzontu. Nastawał nowy dzień i teraz mogłam odważnie pomyśleć, że to nie będzie dobry dzień pełen nadziei... Coś się poruszyło, znowu i znowu. Odwróciłam głowę. Emily dalej leżała, ale się wierciła. 
  - Nie... Nie... Zostaw...! - mówiła przez sen.
  - Em...? - podeszłam do niej.
  - ...Co ja wam zrobiłam...?
  - Em...
  - Zostawcie mnie...! - kręciła głową we wszystkie strony.
Byłam już centralnie nad nią.
  - ...Nie! - krzyknęła na cały pokój i usiadła cała zlana potem i dyszała ze zmęczenia.
Oczy miała jak orbity, jednak miała je podkrążone od płaczu. 
  - Wszystko okej...? - zapytałam ją, a ona przerażona skoczyła na łóżku.
Ulżyło jej, jak spostrzegła, że to tylko ja. 
  - Rose... - przytuliła mnie i rozpłakała się ponownie.
Nic nie powiedziałam, wolałam milczeć. Do pokoju weszła zaniepokojona Sandra.
  - Stało się coś?
  - Nie, nic - powiedziałam.
Emily uspokoiła się trochę, ale tylko trochę.
  - Sandra, siądź z nią, a ja zrobię jej herbatę - zaproponowałam i wyszłam z pokoju.
W kuchni na krześle siedział James oparty o blat. Nie wyglądał najlepiej, ale na pewno lepiej niż ja... 
  - I jak z nią...? - zapytał.
  - Nie najlepiej... - sięgnęłam po kubek do szafki.
  - Czemu tak krzyczała?
  - Śniło jej się coś... I to nie był miły sen... Ktoś ją krzywdził... - nalałam esencji do kubka.
  - Dobrze, że to był tylko sen... 
  - No właśnie... - nasypałam dwie łyżeczki cukru.
  - Myślisz, że na tym się ten koszmar skończy?
  - Wiesz, James... Myślę, że na razie się najedli naszą porażką... - zalałam kubek wodą.
  - Obyś miała rację...
  - Zaraz, nie widzę nigdzie Carlosa... - zorientowałam się.
James przeciągnął się i przeczesał włosy rękoma.
  - Carlos pojechał na policję.
  - Sam?! - uderzyłam kubkiem o blat i trochę herbaty wylałam.
  - Oczywiście, że nie. Kendall i Grace są z nim. Przecież sam nie może prowadzić w takim stanie.
  - Aha, tak... Racja... Przepraszam... - zaczęłam wycierać rozlaną herbatę.
  - Nic się nie stało. Wszyscy jesteśmy zmęczeni i źli...

[ W tym samym czasie ]

Grace.

Przyjechałam z chłopakami pod komisariat. Tam pracowałam. Za psie grosze, ale pracowałam i robiłam to, co lubię. Mój tata w tym samym komisariacie pracował dobre pięć lat. Podeszłam do mojej koleżanki Natalie. 
  - Jest gdzieś mój tata? Mam sprawę - zwróciłam się do niej.
  - Nie widziałam go dawno dzisiaj... Czekaj. Ej, Felice - zwróciła się do innej koleżanki.
  - Co jest? 
  - Widziałaś ojca Grace?
  - Tak, ma ważną rozmowę z Głównym Komendantem Policji.
  - Okej, dzięki - i odeszłam w kierunku swojego biura.
Nie przesadzajmy... Miałam swoje biurko, tyle.
  - Co robisz? - zapytał Kendall.
  - Szukam w aktach tego typka... - włączyłam komputer i zaczęłam wpisywać jego imię. - Jak mu to było?
  - Gus Carr - odpowiedział Kendall.
Wpisałam i czekałam na całkowite przesłanie danych. 
  - Akta wykazały następujące rzeczy... - nie dokończyłam, bo Carlos spojrzał mi przez ramię i zaczął czytać.
  - Gus Carr, poszukiwany od ponad pół roku za brutalne torturowanie dziewczyn i szantaż... Aktywacja akt była jakiś miesiąc temu...
Znalazłam odesłanie do jakiegoś innego typka.
  - Kellan Jenkins... - przeczytałam i pojawiło się jego zdjęcie.
  - To on! To jego prawą ręką był Gus! To on jest przywódcą gangu!
  - Mówisz? - zapytałam.
  - Tak, pamiętam tą mordę, kiedy pierwszy raz go spotkałem... Kellan Jenkins, poszukiwany za brutalne tortury i mordowanie, najczęściej dziewczyn i szantaże... - jego ręka ścisnęła się w pięść. - Obecnie dokonał pięć zabójstw... 
  - Mamy go - pstryknęłam palcami. - Teraz tylko... go znaleźć... - straciłam pewność, że go znajdziemy.

***

Rose.


Zadzwonił telefon, James chwycił za komórkę.
  - Zaczekaj! Nie odbieraj! - rzuciłam.
  - To Kendall... 
  - Ah... - uspokoiłam się.
Odebrał i słuchał, co ma mu do powiedzenia.

James.

  - Kendall? I jak? 
  - No byliśmy na komisariacie. Wiedzą, kogo szukamy.
  - Skąd?
  - Powiedziałem nazwisko tego, co włamał się do nas tego wieczoru. On i jego ludzie są poszukiwani od ponad pół roku. 
  - Czyli od tego czasu, kiedy Carlos miał z nimi problemy...
  - Dokładnie. Powiedzieli, że chyba wiedzą, gdzie mają swoją bazę. Właśnie tam jedziemy. Niewykluczone, że trzeba będzie się bronić przed tymi szaleńcami...
  - Może dołączymy tam z Loganem? - zaproponowałem.
  - Nie. Wy opiekujcie się dziewczynami. To jest wasze zadanie...
  - A Grace?
  - O nią się nie martw. Jest wyszkolona. Jej na sto procent się nic nie stanie. Zapewnij o tym Logana. Nic jej nie będzie. 
  - Uważajcie... Macie broń przy sobie? 
  - Swoje zostawiliśmy, policja nam dała swoje.
  - Dobra, wszyscy na was czekamy. Powiedz Carlosowi, że Emily się obudziła i dobrze się czuje.
  - Okej, do zobaczenia.
Odłożyłem telefon, a Rose nadal stała z kubkiem w ręce przy blacie.

Rose.

  - Policja wie, gdzie są. Jadą tam.
  - Świetnie. Niech ich zapuszkują na wieczność - powiedziałam.
Stałam tak patrząc w kuchenne okno i nagle uświadomiłam sobie coś.
  - Czekaj, czyli nie obędzie się bez strzałów?!
  - Jeśli tam nadal będą... będą musieli puścić ogień... 
  - Przecież Kendallowi, Grace i Carlosowi się może coś stać! Dlaczego policja sama tego nie załatwi? - zdenerwowałam się i położyłam kubek na blacie.
  - Sami się zgłosili, a Grace to ma we krwi.
Chwyciłam się za głowę i zaczęłam chodzić po kuchni. 
  - Rose, uspokój się... Nic im nie będzie... - wstałem i podszedłem do niej.
  - Zawsze się tak mówi, a potem zadzwoni telefon, że im przykro, ale nastał okropny wypadek! - łzy leciały po moich policzkach, a serce ze zdenerwowania biło bardzo mocno.
James chwycił mnie za ramiona i spojrzał w oczy. Wbił mi swoje palce w ramiona, aż lekko westchnęłam. Miał niewyobrażalną siłę. Zawsze się go bałam, bo nigdy nie było wiadomo, co mu strzeli do głowy. Ciągle pamiętam, jak prawie uderzył Sandrę. 
  - Obiecuję ci, że wrócą cali i zdrowi.
Puścił mnie, gdy zobaczył, że się uspokoiłam. Otarłam łzy i wzięłam herbatę. Spuściłam głowę i ruszyłam do pokoju Em. Dziewczyna siedziała ze skulonymi kolanami pod głową i patrzyła w okno. Kiedy tylko weszłam, ona odwróciła głowę w moją stronę. 
  - Chcesz herbaty? - podałam jej kubek.
Ona pokiwała głową delikatnie i chwyciła za ucho kubka. Upiła trochę i odetchnęła opierając głowę o ścianę za sobą.
  - Taką herbatę to tylko ja robię, co nie? - chciałam załagodzić sytuację.
Emily nic nie odpowiedziała. Mój uśmiech zniknął z twarzy. Spojrzałam na Sandrę. 
  - Gdzie Carlos...? Jak on się czuje...? - zapytała.
W tym momencie przeżyłam dylemat. Nie mogłam jej o tym powiedzieć, że jedzie na starcie pomiędzy nim, a gangiem. Mimo, że mówiłyśmy sobie wszystko, tym razem musiałam skłamać.
  - Pojechał z Kendallem i Grace na policję... Zaraz wrócą... - powiedziałam.
Ona pokiwała głową i znowu upiła trochę herbaty. 
  - Jak się czujesz? - zapytała Sandra.
  - Straciłam prawdziwą i jedyną dla mnie rodzinę... Jak myślisz?
Spodziewałam się takiej odpowiedzi, ale Sandra chyba nie.
  - To nie jest jedyna twoja rodzina. Masz jeszcze swoją. Twoja rodzina miała rację, żebyś była z Danielem. Nie byłabyś w tej sytuacji jak teraz i nie mazgaiłabyś się tak jak teraz. Miałabyś wszystko, czego chcesz.
Tutaj Sandra totalnie przesadziła. Przewróciłam oczami i spojrzałam z nienawiścią na Sandrę. 
  - Tak? Skoro tak to może przejedź się tam do mojej "kochanej" rodzinki i niech cię adoptują! Podoba ci się Daniel? Niezłe ciacho, co? Lecisz na niego? Tak mi dobrze życzysz? Żyć pod kloszem do końca życia?! Już wolę gnić na wysypisku śmieci, niż żyć dłużej z moją szurniętą rodzinką i być rozwydrzoną dziewczynką!
Emily wstała z łóżka i wybiegła z pokoju trzaskając okropnie drzwiami. Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam przeklinać pod nosem.
  - Potrzebne to było?! - zaczęłam krzyczeć na Sandrę.
  - Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało! - wstała.
  - Ale tak zabrzmiało i coś mi się nie wydaje, że nie miałaś innej intencji! - stanęłam do niej twarzą w twarz.
  - Przecież mnie znasz, wiesz, że mówię, co ślina mi na język przyniesie!
  - Tym razem mogłaś się powstrzymać i ugryźć w ten język! 
Także wyszłam z pokoju trzaskając drzwiami. Światło w łazience się świeciło.
  - Emily tam jest? - zapytałam.
  - Tak, wybiegła i zamknęła się - powiedział James wychodząc z kuchni.
Nacisnęłam na klamkę, ale było zamknięte od jej strony. Zawsze jak miała jakiś problem, albo była załamana to zamykała się... nie, obie tak robiłyśmy. Wiedziałam, co to oznacza... Chociaż nigdy tego nie robiła i obiecywała, że nigdy tego nie zrobi...
  - Emily! Nie rób niczego głupiego! - zaczęłam tłuc ręką po drzwiach.
Nie odpowiadała. Z pokoju wyszła Sandra.
  - Otwórz, Em!
  - Co się dzieje? - przyszedł Logan.
  - Sandra powiedziała o dwa słowa za dużo - powiedziałam w skrócie.
  - Normalne - przewrócił oczami Logan i machnął ręką w stronę Sandry.
  - Teraz już naprawdę przesadziła - dodałam.
Sandra oparła się o ścianę i założyła ręce.
  - No co? Może nie? - odwróciłam się do niej.
Ona tylko odwróciła głowę ode mnie.
  - Em, otwórz!
  - Otwórz, albo wyważę drzwi. To już jak wolisz - odezwał się James.
  - I siłą cię stamtąd wyniosę - dodał Logan.
Nagle drzwi do łazienki się otworzyły. Z niej wyszła zapłakana Emily. Przestała płakać, ale całą twarz miała jeszcze mokrą od łez.
  - Żyję - pokazała na siebie. - Nie cięłam się - pokazała ręce. - Nie brałam niczego - pokazała wnętrze łazienki. - Możecie poszukać jakiś dopalaczy, nic nie znajdziecie. Zadowoleni? Sandra powiedziała wszystko, co chciała, czy może ma coś jeszcze do dodania? 
Dziewczyna podbiła się od ściany i minęła Emily. Usiadła na kanapie.
Spojrzenie Emily nie zmieniało się. Czułam, że to jeszcze nie koniec.
  - A wy, nie musieliście mnie okłamywać - patrzyła na mnie i Jamesa.
Otworzyłam szeroko oczy.
  - Wszystko słyszałam, jak rozmawiałaś z Jamesem. Może jestem załamana i w depresji, ale nie jestem głucha...
Było mi strasznie wstyd. Właśnie takiego momentu chciałam uniknąć. Załapałam u niej minus. 

[ W tym samym czasie ]

Kendall.

Trzema radiowozami podjechały pod bazę gangu. Wysiedliśmy z jednego z nich i przez chwilę przyglądaliśmy się budynkowi. 
  - Idziemy - oznajmiła Grace.
Jej ojciec był zajęty ważną rozmową, więc to ona tutaj przejmowała dowodzenie.
Carlos ruszył przodem i nacisnął bez obaw na klamkę drzwi. Drzwi wejściowe były zamknięte. 
  - Dobra, poszukamy innego wejścia - Grace już zawracała.
Carlos mocnym kopniakiem w momencie otworzył drzwi. Ja i Carlos wyciągnęliśmy nasze pistolety i weszliśmy wszyscy do środka. Było ciemno i duszno. Okna były pozabijane belkami w wyniku czego w budynku było jak w grobowcu. Niektórzy zapalili latarki i zaczęliśmy rozglądać się dookoła. Nie było totalnie nic. Baza gangu była totalnie pusta. 
  - Nikogo nie ma... - powiedziała rozglądając się dalej Grace.
  - Czekaj, na pewno na coś natrafimy... - zapewniał Carlos.
  - Wątpię... Uciekli...
Zauważyłem drzwi do jednego z pokoi. Był zamknięty na kłódkę. Dało mi to do zrozumienia, że coś tam jest i to nic nieważnego...
Odsunąłem się od drzwi i strzeliłem w kłódkę, co spowodowało rozłożenie się jej na części pierwsze. Otworzyłem drzwi i uderzył mnie odór... Myślałem, że zaraz zemdleję. W pokoju na ziemi leżało pięć postaci... To była rodzina Carlosa...

[ 10 minut później ]

Emily.

Drzwi się otworzyły, a przez nie weszli Kendall i Grace. Oboje byli smutni i zawiedzeni. Myślałam już o najgorszym.
  - Gdzie Carlos...? - podeszłam do nich.
Nastała cisza. Nogi miałam jak z waty.
  - A, Carlos? W siedzi w samochodzie... - otrząsnął się Kendall.
Kamień spadł mi z serca.
  - I co? Mają ich? - dopytywałam.
Wszyscy zebrali się w salonie. Włącznie z Sandrą.
  - Znaleźliśmy bazę... - przedłużał.
  - No i? - niecierpliwiłam się.
  - Uciekli...
Przeklęłam w myślach i przeczesałam włosy palcami.
  - Za to znaleźliśmy... zwłoki rodziny Carlosa...
Zakryłam usta zdegustowana i zaczęłam chodzić po salonie.
Kendall podszedł do mnie.
  - Dorwiemy ich, słyszysz?
  - Tak... Muszą zapłacić...
  - I zapłacą... Już ja tego dopilnuję... - do salonu wszedł Carlos.
Spojrzałam w jego stronę i rzuciłam się w ramiona. 
  - Jak się czujesz? - zapytał.
  - Dobrze - odpowiedziałam, a Rose, James i Sandra spuścili głowy.
Nienawidziłam się kłócić i udawać obrażoną. Każdemu chciałam przebaczyć i chciałam, żeby było jak dawniej. Spojrzałam to na Carlosa, to na resztę.
  - Super się mną zajęli. Dzięki nim już mi lepiej - podeszłam do Jamesa.
Przytuliłam go, potem Rose i zatrzymałam się przed Sandrą.
  - Trochę przesadziłaś, ale znam cię nie od dzisiaj i wiem, że nie miałaś złych zamiarów... - powiedziałam i także ją przytuliłam. 
Logan stał biedny, sam, to jego też obdarzyłam uściskiem.
  - Wracajcie do domów... Poradzimy sobie, a wy odpocznijcie i wiecie... zajmijcie się sobą - uśmiechnęłam się lekko.
Wszyscy się pożegnali i wyszli. Grace jeszcze została. 
  - Będziemy ich szukać. Mamy takie technologie w dzisiejszych czasach, że spokojnie ich dorwiemy - uśmiechnęła się.
  - Dzięki Grace - podziękował Carlos.
Blondynka wyszła. Zostaliśmy tylko ja i Carlos... No i chodząca po salonie Lucy. Spojrzałam Carlosowi w oczy, nie uśmiechnęłam się, wręcz przeciwnie - rozpłakałam.
  - Już się bałam, że coś ci się stało... 
  - Proszę cię o jedno... - spojrzał mi w oczy. - Nie martw się więcej o mnie, Emily...
Pocałował mnie raz, potem drugi... Przeistaczało się to w niekończącą się rozkosz. Rozluźniłam się i powoli zapominałam o wczorajszym. Nie zorientowałam się, że nagle znalazłam się w sypialni. Carlos zdjął koszulkę i moim oczom ukazał się jego tatuaż. Tyle razy już go widziałam, nigdy nie miałam okazji zapytać się co on tak naprawdę oznacza.
  - Opowiedz mi o nim... - delikatnie dotknęłam palcem jego statuowanego boku.
  - O nim...? - wziął moją rękę i przyłożył całą moją dłoń do tatuażu. - Kendall zawsze mówił, że tatuaże odzwierciedlają nasze dusze i uczucia. To było przez poznaniem ciebie. Miałem wiele problemów i postanowiłem zlikwidować ten wewnętrzny ból bólem fizycznym. Bolało jak... - uniósł się, ale opadł. - Strasznie bolało... Po zrobieniu go Kendall powiedział, że wybrałem sobie najgorsze i najbardziej bolesne miejsce. 
Moim palcem pokazywał różne szczegóły na tatuażu.
  - To, to oznacza determinację, to ogień i wiatr, to duże finanse... których i tak nie mam... - westchnął. - To oznacza zdrowie, to spokój, a to... to... rodzinę i miłość... Jedno z nich straciłem... - głos mu się załamał.
Wstałam i przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam. Potrzebował kogoś, kto go pocieszy.
  - Masz jeszcze miłość... Masz mnie... Będę za tobą szła w najciemniejszą ciemność, pamiętasz...?
  - Dziękuję, Emily... - szepnął i poczułam jego łzy na mojej bluzce.
  - Nie płacz... Jestem tutaj i kocham cię... - otarłam jego łzy.
On się lekko uśmiechnął i chwycił moją dłoń.

  - Nie dam nikomu cię skrzywdzić... Obiecuję...

________________________________________________
Czy Carlos dotrzyma obietnicy...?
Czy Carlos pomści swoją rodzinę...?
Znajdą Kellana i jego gang...?

To już niedługo!

Może lekko spóźniony, ale jest : D

JESTEŚ RUSHER?
PODPISZ PETYCJĘ!
http://www.petycjeonline.com/signatures/koncert_big_time_rush_w_polsce/start/0 POMÓŻ NAM SPEŁNIĆ MARZENIE!

PROSZĘ O KOMENTARZE!

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 13 - Trzy słowa: "Game Over", Pena...

[ W tym samym czasie ]

Emily.

Cały czas robiłam Carlosowi okłady i próbowałam zbić gorączkę. Nie szło mi to za dobrze. A musiałam dowiedzieć się co z pieniędzmi, czas uciekał! 
Nagle zadzwonił telefon. Miałam nadzieję, że to Rose, bo bałam się o nią. Nogi się pode mną ugięły jak zobaczyłam, że to nie Rose, a nieznany numer. Przełknęłam ślinę i odebrałam połączenie. 
  - Kimkolwiek jesteś, masz nas zostawić w spokoju! - rzuciłam. 
  - Już my o tym zadecydujemy, maleńka - odezwał się zachrypnięty głos.
Przeszły mnie ciarki. 
  - Nie wiem, czy są pieniądze, nie wiem kim jesteś, ale wiem, że nie masz serca! - nie miałam pojęcia skąd we mnie nagle tyle odwagi.
  - To, czy nie mam serca to już niedługo się okaże, moja droga... - powiedział tajemniczo.
  - ...Co masz na myśli...? 
  - Nie będę mówił, bo dobrze wiesz... - odpowiedział dziwnym głosem.
Domyślałam się powoli, co chce zrobić.
  "Zaraz, przecież ja wiem! Durna..." 
  - Wiem, co chcesz zrobić, szczurze...! Tknij ich, a Carlos ci nie daruje! 
  - Na to liczę, że pokaże na co go stać - zaśmiał się okropnie.
  - Nie rób im krzywdy...
  - Jeśli na moim stole będzie dziesięć tysi, to nie zrobię. Wszystko zależy od twojego kochasia. 
Spojrzałam do tyłu na leżącego w gorączce Carlosa. Wyglądał tak niewinnie... 
  - Daj mu czas - poprosiłam.
Zaczęłam być łagodniejsza. Ogień się we mnie wypalił. 
  - Czy ty mnie prosisz, Emily...? - zaczynał się śmiać.
Poczułam się jakby kopnął mnie prąd.
  - S-Skąd znasz moje imię...?
  - Może stąd, że coś nas łączy...? - mówił uwodzicielskim głosem.
Nie chciałam dłużej ciągnąć tej bezsensownej i dziwnej rozmowy. Rozłączyłam się i przerażona usiadłam na podłodze. Nasuwało mi się tyle pytań na język. Bałam się odpowiedzi na każde z nich. 
Ciągle zbijałam gorączkę chłopaka. Zbiłam do 38,8, a bo dziesięciu minutach znowu miał 39,3. Serce biło mi jak młotem. Była już siedemnasta. Zostało sześć godzin. Musiałam coś szybko zrobić. Nie miałam jednak nawet cienia pomysłu. Zegar nieznośnie tykał i dawał mi znać, że jeśli zaraz czegoś nie wymyśle to wszystko się zawali. Czułam, że wszystko jest w moich rękach. Nie wiedziałam jednak co robić. Przyklękłam przy sofie i chwyciłam rękę Carlosa. Jak na niego patrzyłam łzy mi napływały do oczu. 
  - Obudź się...! Twoja rodzina na ciebie liczy, a ja nie wiem co robić...! Pomóż mi... Błagam... - opuściłam głowę opierając ją o jego dłoń. 
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach i kapały na dłoń latynosa. 
Do sofy podleciała Lucy i zamiauczała. Jak byłam młodsza i miałam zamiar zaopiekować się Lucy przeczytałam mnóstwo poradników i porad. 
  "Koty świetnie wiedzą, kiedy pocieszyć i załagodzić atmosferę" - pamiętam ten cytat aż do dzisiejszego dnia.
Podniosłam głowę spoglądając na kotkę. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam.
  - Zostałaś mi tylko ty, Lucy... Tylko my dwie jesteśmy... 
Ona tylko spojrzała na mnie i znowu miauknęła. Znowu spojrzałam na chłopaka. Krople potu spływały mu po czole. Wytarłam je i z wysiłkiem myślałam, co robić. Jeśli chodzi o Carlosa to traciłam nadzieję, że zdąży się obudzić. Nie mogąc dłużej czekać bezczynnie zadzwoniłam do Kendalla. Wytłmuaczyłam mu, że Carlos nie obudził się, a ja nie wiem co z pieniędzmi.
  - Cholera... A przeszukałaś wszystkie jego rzeczy?
  - Tak, kurtkę, spodnie, nigdzie nie ma.
  - Może, odpukać, nie ma ich? 
  - Nawet tak nie mów! 
  - Trzeba też rozpatrzeć taką opcję. Totalnie nic ci nie powiedział?!
  - Coś o jakimś Eliocie...
Kendalla jakby zatkało. Nie wiedział, co powiedzieć.
  - Eliocie...? A coś konkretnego...? 
  - Podejrzewasz coś...?
  - To ty nic nie wiesz o Eliocie...?
  - Nie. W ogóle go nie znam.
  - Nie wierzę, że Carlos ci nie opowiedział...
  - To może ty mi opowiedz?
  - Nie, nie w tej chwili, nie ja.
  - Więc co mam teraz zrobić? - wróciłam do rzeczywistości.
  - Ty? Chyba nie myślisz, że samą cię z tym zostawimy. Ja i Rose będziemy za dosłownie minutę, James i Sandra, Logan i Grace też. Nie jesteś sama. Pamiętaj. Nigdy nie będziesz. 
Łzy napłynęły mi do oczu. Kendall i Rose byli mi najbliźsi ze wszystkich. Naczęściej się spotykaliśmy i najwięcej o sobie wiedzieliśmy. Ja i Rose byłyśmy zawsze spostrzegane jako siostry pomimo innych kolorów włosów, nazwisk i nawyków. Za to miałyśmy podobne zainteresowania, poglądy, smaki muzyczne. Sandra i Grace, zawsze jak się spotykałyśmy, śmiały się, że ktoś nas podmienił w szpitalu i przemalował Rose włosy na blond. 
  - To co robimy...? - zapytałam.
  - Na razie czekaj na nas.
  - Okej.
Rzeczywiście, nie czekałam długo na przyjaciół. Zaczęła się burza mózgów.
  - A twoi rodzice? - zapytała Sandra.
  - Oni?! Chyba żartujesz...
Od zawsze miałam problemy z rodzicami. Nigdy nie chcieli mi pomóc. Od kiedy zaczęłam się spotykać z Carlosem oni mnie znienawidzili. Chcieli, żebym chodziła z synem ich znajomej, Danielem. Daniel Goldstein studiuje prawo i ma dużą firmę, którą odziedziczy po ojcu. Rodzice chcieli, żebym w przyszłości za niego wyszła i żyłabym jak pączek w maśle. Jednak ja się sprzeciwiłam, wcześniej spotkałam Carlosa i to w nim byłam zakochana. Daniel owszem, jest przystojny i nieźle nadziany, ale nie wyobrażałam sobie z nim życia. Z Carlosem mamy wspólne zainteresowania i kochaliśmy się. Carlos starał się wszystko dopiąć zawsze na ostatni guzik. Rodzice jednak nie zapominali o tym, że ma cienką pracę i nie ma willi. Odcinali mnie z nim i miałam im to za złe, oni jednak zawsze: "To dla twojego dobra, Emily...". W końcu pewnego dnia powiedziałam im, co o nich myślę. Oni powiedzieli jedno: "Od dzisiaj żyjesz za własne pieniądze. Niech on płaci za ciebie, skoro nas nie potrzebujesz". Wtedy wyszłam z domu i więcej nie wróciłam. Od tamtej pory mieszkałam z Carlosem. Od tamtej pory nie odezwałam się do nich ani słowem.
  - Wątpię, że mi dadzą pięć tysięcy do ręki... - powiedziałam przewracając oczami.
  - Nigdy nie wiadomo... Tu chodzi o jego rodzinę! - odezwała się Sandra.
  - Nie ważne, czy o niego czy o jego rodzinę!
  - Aż tak źle ich oceniasz?! To twoi rodzice!
  - Okej, przestań krzyczeć! - chwyciłam się za głowę i usiadłam na krześle.
Sandra podeszła do mnie i położyła rękę na moim ramieniu.
  - Przepraszam, to nie moi rodzice... To twój wybór... - powiedziała ciepłym głosem.
  - Okej, spoko...
Po krótkiej chwili ciszy chwyciłam za telefon. Wciskałam klawisze i po chwili na wyświetlaczu widniał numer do mojej matki. Chciałam już nacisnąć na zieloną słuchawkę, ale przez chwilę się zawahałam.
  - Co robisz? - zapytała Rose zaglądając na telefon.
  - Szukam pomocy... - odpowiedziałam i nacisnęłam słuchawkę.
Z bijącym mocno sercem czekałam na głos matki. W pewnym momencie sygnał się pojawił i usłyszałam tylko ponure "Dom Fosterów, słucham?". Ciarki przeszły mi po plecach.
  - Cześć, mamo...
  - Emily?! Co, skończyły ci się pieniądze? - zaczęła bezczelnie.
  - Mamo, proszę cię, potrzebuję pomocy!
  - Coś ci chyba obiecaliśmy, nie? - drążyła ten temat.
  - Błagam, rodzina Carlosa jest w niebezpieczeństwie!
  - Cóż mnie to obchodzi, córko? Czy to moja sprawa? Czy cię nie ostrzegałam, że on będzie jednym wielkim problemem? Nie słuchałaś, kiedy mówiliśmy ci, że będziesz miała przez niego problemy. Więc żegnam i radź sobie sama.
  - Zaczekaj, proszę...! - nie zdążyłam, bo się rozłączyła.
Rzuciłam telefonem o blat kuchenny.
  - Pomogli, że niech was drzwi ścisną! - zmierzwiłam włosy ze zdenerwowania.
Wszyscy się rozeszli. Tylko ja i Rose zostałyśmy w kuchni, reszta poszła do salonu. Nagle coś przyszło mi do głowy. Może liczyłam na dużo, ale co miałam do stracenia...? Porwałam telefon i zaczęłam przejeżdżać listę kontaktów.
  - A teraz co robisz? - zapytała.
  - Robię z siebie kretynkę... - i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
Pytacie, do kogo dzwoniłam? Nie miałam innego wyboru... Do Daniela... Tylko on mi mógł pomóc.
  - Biuro Goldstein, słucham?
Coś zabrało mi oddech. Ciarki przeszły mi po plecach. Tak dawno nie słyszałam jego głosu. Czułam się dziwnie. Nigdy go nie kochałam, bardzo lubiłam, nie kochałam. Przyjaźniliśmy się, jakiś czas później spotkałam Carlosa i to pokrzyżowało plany rodziców. Kombinowali jak nas spleść ze sobą, a my ciągle kombinowaliśmy jak od tego uciec. Daniel także nie czuł do mnie niczego więcej niż przyjaźń. W końcu tego dnia, co uciekłam z domu powiedziałam rodzicom, że go nie kocham, nie zależy mi na nim i nie potrzebuję go. To było nie fair z mojej strony, ale ta złość wyszła ze mnie i do tego się przekształciła. Moi rodzice powiedzieli to rodzicom Daniela, a oni jemu. Dlatego nasz kontakt się urwał.
  "Biuro Goldstein...? To znaczy, że już przejął firmę od ojca..."
  - Daniel...? - odezwałam się bliska płaczu.
  - E-Emily...?! - był bardzo zdziwiony.
  - Daniel, ja wiem, masz prawo być wściekły na mnie. Może jestem nienormalna, że dzwonię do ciebie po tym wszystkim...
  - Zaczekaj, co się stało? - był spokojny i słychać było, że się martwi.
  - Potrzebuję twojej pomocy...
  - O co chodzi, mów.
  - Nie jesteś na mnie zły...?
  - Za to co się wydarzyło dwa lata temu? Rozumiem, że nie mówiłaś naprawdę. Byliśmy przyjaciółmi i wiem jaka jesteś. No więc...?
Zrobiło mi się lżej na sercu. Nie mogłam uwierzyć, że aż tak mi ufa. Otrząsnęłam się i wróciłam do rzeczywistości.
  - Potrzebuję pieniędzy...
  - Na kiedy? Ile? Mogę ci pomóc.
Przez chwilę się zawahałam. Spojrzałam przez drzwi do kuchni na leżącego w gorączce Carlosa. Zegar tykał.
  - Pięć tysięcy na już...
Usłyszałam westchnienie chłopaka. Chyba liczył na coś bardziej realnego. Teraz słyszałam stukanie w klawiaturę komputera i chrząkanie Daniela. Chyba nie miał mi dużej kwoty do zaoferowania.
  - Emily... Jestem w stanie dać ci dwa... - powiedział zawiedziony.
  - Super! Zawsze coś!
  - To dobrze, że mogę pomóc - poczułam jego uśmiech przez słuchawkę. - Już wysyłam mojego pracownika do ciebie. Podaj mi swój adres, proszę.
Podałam swój adres, jak prosił. Nie zostało nic innego jak się rozłączyć.
  - Mam nadzieję, że ta znajomość będzie trwała... - powiedziałam na koniec.
  - Uwierz mi, że nie...
  - To do usłyszenia, Daniel...
  - Na razie, Emily.
Odłożyłam telefon i weszłam do salonu. Wszyscy skierowali wzrok na mnie. Rozłożyłam ręce.
  - No... Jeszcze nam zostały trzy tysiące... - powiedziałam i usiadłam przy Carlosie.
Położyłam dłoń na jego czole.
  - Cholera, znowu...! - pobiegłam do kuchni po mokry ręcznik.
Jego czoło dosłownie paliło. Nie wiedziałam jak to było możliwe. Nagle zemdlał i dodatkowo dostał gorączki. Bóg robił mi pod górkę...
Położyłam ręcznik na czole chłopaka i patrzyłam jak się męczy... Nie mogłam nic innego zrobić, jak trzymać go za rękę i wierzyć, że zaraz się obudzi.
Poczułam, że ktoś coś kładzie na stole. Spojrzałam w tamtą stronę. Chłopcy kładli pieniądze.
  - Co wy robicie?! - podbiegłam do nich.
Spojrzałam do ich portfelów... Były totalnie puste.
  - Macie mi to natychmiast zabrać! To wasze ostatnie pieniądze?!
  - Może? - wzruszył ramionami Logan.
  - Koniec! Ja sobie sama poradzę! Za co wy będziecie żyć?!
  - Uspokój się! Trzeba pomóc Carlosowi, Emily! - Kendall chwycił mnie za ramiona. - To jest teraz najważniejsze!
Odepchnęłam go lekko i spojrzałam na pieniądze. Wzięłam je do ręki.
  - Pięćset...
  - Wiemy... Mało, ale... - powiedział James, ale nie dokończył.
Podbiegłam do niego i przytuliłam, potem Logana i Kendalla.
  - Dziękuję...
Oni się tylko szczerze uśmiechnęli. Czekaliśmy i nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Moja głowa odruchowo zwróciła się w stronę drzwi.
  - Ja otworzę - powiedział Logan.
Usłyszałam otwieranie drzwi.
  - Cześć - odezwał się głos, jaki pamiętałam bardzo dobrze. - Daniel Goldstein.
  - Jasne, ja Logan Henderson. Wchodź.
Wryło mnie w ziemię. Miał przyjechać jego pracownik. Bałam się tego spotkania. Zza rogu pojawił się on... Daniel Goldstein. Włosy zawsze miał krótko ścięte. Teraz miał zapuszczone i jeszcze bardziej kruczoczarne niż zazwyczaj.
  - D-Daniel...?!
  - Cześć, Emily... - uśmiechnął się miło.
Nie byłam nigdy pewna, czy jeszcze go kiedyś spotkam. Teraz stoi tutaj i uśmiecha się do mnie.
  - Postanowiłem, że bezpieczniej będzie jak sam ci przekażę - podał mi kopertę.
  - Dziękuję ci strasznie...! Ratujesz mnie po tym wszystkim...
  - Jesteśmy przyjaciółmi... - uświadomił mi.
Spuściłam wzrok i uśmiechnęłam się. Zaczęłam się bawić palcami.
  - Jak wam się żyje...? Jest Carlos? - zaczął się rozglądać.
  - Tak, jest super - zatrzymałam się. - Carlos...? On... jest chory...
  - Emily, co ty znowu opowiadasz? - usłyszałam wesoły głos i poczułam, że zaraz się przewrócę.
Wszyscy się odwróciliśmy i wszystkim opadły szczęki. Carlos uśmiechnięty stał za nami. Miałam wrażenie, że widzę ducha. Chciałam mu rzucić się w ramiona, ale nie mogłam tak postąpić przy Danielu. Dziwnie by to wyglądało. Musiałam grać.
  - Cześć, Daniel - machnął do niego.
  - Carlos, witaj ponownie - uśmiechnął się.
  - Ja tam życie?
  - No, przejąłem niedawno firmę i jakoś sobie radzę.
  - Nadal sam?
  - A powiem ci, że mam już tą jedyną - puścił mu oczko.
  - Nie żartuj!
  - Jesteśmy razem już rok - podrapał się po karku.
Chyba ich nie słuchał, wszyscy nie potrafili się otrząsnąć, że Carlos nagle się wybudził.
  - Muszę już wracać do pracy. Powodzenia, Carlos - podał mu dłoń.
  - Do usłyszenia, Daniel.
Daniel spojrzał na mnie i jeszcze raz się miło uśmiechnął.
  - Jeszcze raz dziękuję ci ogromnie... - podałam rękę.
  - Miło było cię znowu spotkać, Emily - pocałował mnie w nią.
Pożegnał się z resztą i wyszedł. Kiedy tylko drzwi się zamknęły za nim od razu wszyscy spojrzeliśmy na Carlosa. On tylko się uśmiechnął.
  - Co? - rozłożył ręce.
Podbiegłam do niego i oplotłam wokół szyi. Łzy cisnęły mi się do oczu. Wiedziałam jednak, że to nie czas na płacz.
  - Już okej... - odciągnął mnie i uśmiechnął się.
  - Mam dwa i pół tysiąca, Carlos. Jeszcze tylko... - powiedziałam ledwo łapiąc oddech.
  - Wiem, dwa pięćset i... - zatrzymał się. - Zaraz, chciałaś powiedzieć pięćset...
  - Jak to pięćset...?
  - Nie mówiłem ci...?
  - Nie... Wszedłeś do domu, powiedziałeś tylko imię Eliot i zemdlałeś. Potem miałeś wysoką gorączkę.
  - ...Która jest godzina?
  - Osiemnasta...
  - Okej, wszystko jest okej.
  - Zdobyłeś te pieniądze?! - chwyciłam go za ramię.
  - Dwa tysiące - kiwnął głową.
  - Jezu, czyli... - chwyciłam go mocniej.
  - Tak, zostało nam jeszcze pięćset...
Kamień spadł mi z serca. Odetchnęłam i odwróciłam się do reszty.
Nagle coś przykuło moją uwagę...
  - Kendall? Co masz na ustach...? - zapytałam.
Ewidentnie miał krew. Jego warga była rozcięta, a koło oka miał siniaka.
  - Kto ci to zrobił?
Chłopak szybko obtarł usta. Rose zaczęła się lekko trząść.
  - Co się stało? - nikt nie odpowiadał. - ...Rose...?
Dziewczyna nic nie mówiła. Bała się.
  - ...Napadli na was... - powiedziałam za nich.
  - Jeden... Włamał się do domu, zaczął cię wyzywać. Był silniejszy. Nie dawałem mu rady... Potem wyzywał Rose... Tego już nie mogłem znieść, ale nie udało mi się... Rose go zastrzeliła... - Kendall spojrzał na blondynkę.
  - R-Rose...? - nie wierzyłam własnym uszom. - T-ty...? Naprawdę...?
Wszyscy byli w szoku. Wszystkie oczy skierowały się na nią. Teraz to ona była gwoździem tego wieczoru. Ona tylko się trzęsła, nic nie mówiła. Stała i nie wiedziała co powiedzieć. Nigdy bym jej nie podejrzewała o coś takiego. Zawsze była silna i odważna, ale żeby zabiła człowieka...? Może to tak działa, że w obronie miłości człowiek potrafi zdziałać cuda i przebić się ponad wszystko, co możliwe.
  - Ty chyba żartujesz...! - wydusiła z siebie Grace. - Jak...?
  - N-Nie wiem... To tak jakoś samo... J-ja nie wiem, czy to byłam ja... To było jakbym lunatykowała... To nie byłam ja... Działałam impulsywnie... T-to nie była moja decyzja... To coś we mnie... - jąkała się i nie wiedziała, jak się tłumaczyć.
  - Uratowała mnie... Tyle.
Mijały chwile ciszy. Nagle rozbrzmiał telefon Carlosa. Zadrżałam i spojrzałam na Carlosa. On popatrzył na mnie i ruszył do komórki.

Carlos.

Zobaczyłem nieznany mi numer. Wiedziałem czego się spodziewać. 
  - Halo? - odezwałem się bez zawahania.
  - Pena! Jak miło cię znowu usłyszeć. Myślę, że jesteś już na nogach - mówił zachrypnięty głos.
  - Mam jeszcze pięć godzin.
  - Wiesz? Zmiana planów...

Emily.

Usłyszałam brzęczenie silnika samochodu. Odwróciłam się do okna i zobaczyłam znowu czarnego mercedesa. 
  - Carlos...? - zwróciłam się.
Chłopak spojrzał na mnie i za okno. 

Carlos.

  - Chcesz nas zabić? - zgadywałem.
  - Was? Nie... Jeszcze - zaśmiał się.
  - Gadaj do rzeczy! - denerwowałem się.
Samochód podjechał pod nasz dom.
  - Mów, ty gnoju! Co kombinujesz!
  - Chyba chciałeś powiedzieć: "wykombinowałem" - znowu się zaśmiał.
Ręce zaczęły mi się trząść z nerwów. 
  - Chyba już wiesz, co zrobiła twoja kumpela? 
  - Gadaj! Bo zaraz stracę cierpliwość! - zacząłem krzyczeć.
  - Straciliśmy jednego, najlepszego z gangu. Przekroczyliście limit, moi mili - mówił tym razem poważnie.
Rozłączył się.
Pukanie do drzwi. 
Wszystkim serca stanęły.
James wziął głęboki wdech i podszedł do drzwi. Z kurtki wyciągnął pistolet i przeładował go. 
Szybko je otworzył i...
No właśnie... 
Nic.
Nikogo nie było. 

Emily.

Spojrzałam przez jego ramię i zobaczyłam na ziemi płytę. Wzięłam ją do ręki i pokazałam Carlosowi. On obejrzał pudełko. Nie było na nim nic. Tylko biała okładka. Odwrócił je i z drugiej strony widniał napis... napisany krwią... 

"Trzy słowa: Game Over, Pena"

Zakryłam usta dłonią i zauważyłam, że ręce Carlosa się jeszcze bardziej trzęsą. Otworzył pudełko i w niej była płyta i kartka. 
"Dosłownie parę minut temu. Za postępowanie nie według moich zasad należy się kara" - pisało.
Coraz bardziej się bałam. Carlos wsadził płytę do starego i prawie zepsutego już DVD. Latynos stanął przed telewizorem, a ja koło niego. Napięcie sięgało zenitu. Pojawił się obraz i poczułam jak mdleję. Na pięciu krzesłach siedzieli przywiązani mama, tata, Antonio, Javi i Andres.
  - Nie, nie, nie... - przyklęknął załamany.
  - No, ostatnie słowa! Ma być wzruszająco, jasne?! Kamera i... akcja! - mówił bezlitosnym i roześmianym głosem ktoś za kamerą.
Wyraźnie miał z tego radość. 
  - Carlos, nie mamy ci tego za złe... Próbowałeś... Jesteśmy z ciebie dumni, bo dużo zrobiłeś... - mówił jego tata.
Jego głos nie drżał, nie załamywał się. Jego tata zawsze był odważny i nie bał się życia. Jego tata był dla niego autorytetem. Carlos zasłonił twarz rękoma. 
  - Synku, kochamy cię wszyscy, bo wiemy, że nie jesteśmy tobie obojętni... - zaczęła mama. - Zrobiłeś tak wiele, że możemy powiedzieć, że szedłeś po trupach... Zawsze byłeś pomocny i inteligentny... Do dzisiaj jesteś taki sam... Po prostu perfekcyjny...
Teraz to ja się rozpłakałam. Przykucnęłam przy chłopaku i go objęłam. 
  - A Emily... - powiedziała po sekundzie. 
Mój wzrok wrócił na mamę.
  - Tobie chcę powiedzieć, że cieszę się, że mam taką cudowną córkę...
Zaczęłam szlochać i jeszcze bardziej płakać. 
  - Wiem, Carlos jeszcze ci się nie oświadczył i... - zaśmiała się naprawdę sztucznie. - ...nie zobaczę cię w białej sukni, idącej do ołtarza z pięknym bukietem...
Nie wiedziałam, ile jeszcze wytrzymam.
  - ...Carlos nigdy nie trafił na taką piękną, mądrą i cudowną dziewczynę jak ty... 
Chłopak wyłonił się ze swoich rąk i spojrzał na mnie. Widząc, że płaczę jak nigdy, przytulił mnie i głaskał po głowie. 
  - Ma rację... - szepnął płaczliwym głosem.
  - ...Przypominasz mi mnie, kiedy spotkałam Carlosa... - spojrzała na tatę. - ...Obyście byli szczęśliwi... Bez nas też jakoś sobie ułożycie życie... - uśmiechnęła się i spuściła głowę.
  - Słuchaj, braciszku - odezwał się Antonio. - Chyba nikt nie ma tak szurniętego, a za razem odważnego brata... 
Javi i Andres nie byli w stanie nic powiedzieć, albo nie mieli już co mówić... Wszystko już zostało powiedziane... 
Nagle przez cały dom przeszły głośne strzały. Zaczęły się piski i krzyki. Napięcie wstałam i uciekłam do sypialni płacząc. Rzuciłam się na łóżko i modliłam się, żeby to był tylko sen. Strzały ustały, ktoś rzucił pilotem. 

Chciałam się już obudzić...

_______________________________________
No i jest... Najbardziej tragiczny rozdział, pełen emocji i przeżyć. Sama miałam łzy w oczach pisząc go. 
Co będzie dalej...? 
Tego się dowiecie w poniedziałek lub wtorek.

Co do szablonu. 
To jest szablon zastępczy, na jakieś parę dni, bo tamten mi się lekko popsuł. Niedługo dostanę moje zamówienie i będzie pięknie. 

Pojawiła się nowa postać. 
Zapraszam do zakładki Bohaterowie!

środa, 10 lipca 2013

Rozdział 12 - Rose rozkwita

Emily. 

  - Co się stało? - zapytałam, gdy Carlos przekroczył próg domu.
Ledwo stał na nogach, był blady i zmęczony.
  - Eliot... - powiedział idąc usiąć na kanapie. 
Nie dokończył, bo nagle w połowie drogi upadł na ziemię.
  - Carlos! - podbiegłam do niego i uklękłam przy nim. 
Potrząsnęłam nim, ale on nie reagował. Pobiegłam do kuchni po szklankę wody. Zanużyłam palce w niej i pochlapałam chłopaka. Nic to jednak nie dało. Z ogromną trudnością podniosłam go i zataszczyłam na sofę. To nie było takie łatwe. Powiedziałabym nawet, że graniczyło z cudem. Znowu ochlapałam go wodą, ale nic to nie dało. Czekałam do godziny szóstej nad ranem. Carlos dalej nie dawał znaków życia. Sięgnęłam po telefon. 
  -  Grace? Potrzebuję pomocy!

[ 10 minut później ]

  - Musi się sam otrząsnąć. Jest przemęczony... - poradziła Grace.
  - Czyli nic mu nie jest...? - nie dawałam spokoju.
  - Nie, uspokój się... - położyła mi rękę na ramieniu. - Mówił coś jak przyszedł?
  - Taa... Coś o Eliocie... Ale nie dokończył... 
  - Ahh... Czekaj, zdejmijmy mu kurtkę... 
Zdjęłyśmy mu jego skórzaną, czarną kurtkę i odwiesiłam na wieszak. 
Usiadłam na parapecie i patrzyłam niespokojnie w przestrzeń. 
  - Boisz się...? - zlękłam się głosu przyjaciółki.
  - Nawet nie wiesz jak bardzo... - moje ręce się zatrzęsły.
Nie wiedziałam, czego jeszcze się mogę spodziewać w tym tygodniu...

[ 2 godziny później ]

Carlos nadal był nieprzytomny. Grace pojechała do domu. Zaleciła poprostu czekać. Nagle okazało się, że chłopak ma gorączkę. Siedziałam przy nim i na głowę kładłam mu mokry ręcznik. Martwiłam się o niego. Jakby tego było mało nagle zadzwonił telefon Carlosa
  - H-Halo...? - bałam się cokolwiek powiedzieć.
  - Jest kasa? - zapytał ktoś stanowczo i bez owijania w bawełne.
  - J-Ja nie... - jąkałam się. - N-Nie wiem... Ch-Chyba tak... 
  - Kimkolwiek jesteś, masz mnie natychmiast połączyć z Peną.
Spojrzałam za siebie na chłopaka nieprzytomnego i w gorączce.
  - On-On teraz nie może... - bałam się.
  - Gówno mnie to obchodzi, laska! Chce gadać z Peną i kropka!
  - To sobie nie pogadasz! - nie mam zielonego pojęcia skąd we mnie się wziął ten głos.
Połączenie się urwało. Zadrżałam i przełknęłam ślinę. Chyba przesadziłam..

Rose.

[ 8 godzin później ]

Było późne popołudnie. Kendall wziął sobie wolne w sklepie, bo nie chciał się pokazywać cały poobijany. 
  - Myślisz, że Carlos nie potrzebuje pomocy? - zapytałam go niosąc mu herbatę.
  - Nie, myślę, że nie. Był wczoraj umówiony z Eliotem i taki innym gościem. Dali mu te resztę kasy i dzisiaj ją przyniesie. Nie masz się o co martwić.
Po kilku minutach zadzwonił telefon. To był nie kto inny jak Emily. 
  - Nareszcie się odezwałaś! Nie odbierałaś ode mnie! 
  - Przepraszam, ale Carlos w nocy zemdlał i teraz ma gorączkę. 
  - Pieniądze! Zapytaj o pieniądze! - wtrącał się Kendall.
  - A co z kasą? - zapytałam za prośbą chłopaka.
  - Ja nie wiem... Nie zdążył nic powiedzieć...
  - I co teraz? 
  - Co?! Co?! Jak to nie wie?! - zerwał się Kendall.
  - Jezu, człowieku! Zemdlał i nic nie wiadomo! Uspokój się! 
Kendall się zmieszał i podrapał po głowie. 
  - Wybacz... Ale jak tylko się obudzi to zapytaj... - nie dokończył.
  - Tak, wiem! - krzyknęłam na niego.
Chłopak wrócił na kanapę z podkulonym ogonem. 
  - Odzywaj się, gdyby coś się działo, Em - powiedziałam z troską.
  - Jasne, ty też - odpowiedziała i obie się rozłączyłyśmy.
Postanowiłam iść do łazienki. Na stoliku w korytarzu leżał pistolet Kendalla. 
  - Kendall, co on tu robi? - chwyciłam go dwoma palcami z obrzydzeniem.
  - Aaa... Zapomniałem o nim... 
  - Mam nadzieję, że nie będzie ci już potrzebny - i postawiłam go tam, gdzie był.
Zamknęłam drzwi łazienki i spojrzałam w lustro. Patrzą tak przez chwilę miałam ochotę zniknąć i nie wrócić. Chciałam się wybudzić z tego koszmaru. Rozpuściłam włosy i rozczochrałam je ze złości. W tym momencie znowu poczułam do siebie nienawiść.
Kiedy byłam małą dziewczynką, mówiłam, że będę księżniczką, piosenkarką, tancerką, aktorką, modelką... Dosłownie wierzyłam w to... 
Później zauważałam w sobie tylko beztalencie, sierotę, zwykłą, szarą myszkę... Nienawidziłam samej siebie... Nie widziałam w sobie totalnie nic pięknego... 
W końcu znacznie później spotkałam Emily, potem Kendalla, Sandrę, Jamesa, Grace i Logana. Oni pokazali mi, że najpiękniejsze w człowieku jest serce i osobowość. Przekonali mnie do patrzenia na świat przez różowe okulary. Dziękowałam Bogu za ich istanienie każdego dnia... a tego nie robię na codzień... 
Otrząsnęłam się i przemyłam twarz lodowatą wodą. Spojrzałam na siebie ponownie i było mi już lepiej. Spięłam włosy w niesforny koczek i znowu przemyłam twarz lodowatą wodą. Kolejny raz spojrzałam na swoje odbicie w brudnym lustrze.
Trzask!
Łup!
Krzyki!
Wołania!

Kendall.

Drzwi wejściowe ktoś wyważył i wpadł do środka. Stanąłem na nogi. To był znowu jakiś gangster. Wtargnął do domu. Miał pistolet w dłoni. Przełknąłem ślinę. Byłem bezbronny.
  - Witam ponownie, Schmidt - przywitał się sarkastycznie jeden.
  - Czego znowu chcesz?
  - Dzwoniłem do twojego koleszki, ale odebrała jakaś mała żmija i się postawiła - powiedział śmiejąc się.
  "Emily..." 
  - Nie będziesz jej wyzywał, gnojku... - rzuciłem się na niego.
On bez problemu odwinął się i wymierzył mi cios w brzuch. Upadłem i zakręciło mi się w głowie. Znowu poczułem się jak dziewczyna. 
  - Twoja laska to też taka suka? Jest tutaj? - zaśmiał się i pociągnął mnie za włosy podnosząc równocześnie z podłogi.
  - Ty sukinsynu... - syknąłem i podciąłem mu nogi swoją nogą.
Facet przewrócił się i uderzył głową o podłogę. 
  - Niezłe podcięcie. A tak w ogóle to jestem Gus, Gus Carr, asystent kierownika - zaśmiał się i wyciągnął do mnie rękę, ale ja stałem w miejscu.
Naplułem mu na nią.
  - Świetnie ze sobą pasujecie z tą dziwką - wytarł dłoń w spodnie.
  "Już po tobie, gnoju...! Żryj to...!"
Ścisnąłem dłoń w pięść za plecami i w odpowiednim momencie rzuciłem się na niego. Uderzyłem go parę razy w szczękę, ale zaraz szybko mi oddał. 
  - Myślałem, że chociaż ty jesteś równy gość - obtarł krew z ust.
Sięgnął po coś do kieszeni spodni. Wyciągnął pistolet.
Serce podeszło mi do gardła. 
  - Najpierw poczujesz kulkę ty, a potem znajdziemy twoją małą księżniczkę - znowu się uśmiechnął.
Wymierzył bronią w moją głowę. 
To był koniec.
  "Żeby tylko Rose się nic nie stało..." - czułem jak coś mnie ściska w gardle.
Spojrzałem mu w oczy chcąc pokazać, że się nie boję. 
Jestem facetem, nie dziewczynką.
Z bijącym sercem czekałem na śmierć. 
Strzał.
Spiąłem mięśnie.
Nic nie nastąpiło.
  - Cholera, nie trafiłam...! - szepnął ktoś.
  - Kto to?! - zaczał się rozglądać.
  - Ja - odezwał się dobrze znany mi głos w korytarzu.
Przeszły mi ciarki po plecach. 
Nie mogłem uwierzyć. 
  - T-Ty?! Ta suka?! 
  - Dla ciebie jestem Rosalinda Gonzales, szczylu.
Wytrzeszczyłem oczy nie wierząc, że to Rose. 
Z tym pistoletem w rękach wyglądała jak nie ona. 
  - Rose! Co ty robisz! Uciekaj! - krzyczałem.
  - Dotknij Kendalla, a pożałujesz! - dała mu warunek.
  - Nie strzelisz. Widzę jak ci się ręka trzęsie. Boisz się. Jesteś słaba. Nie masz odwagi - próbował ją przestraszyć.
  - Nawet nie znałeś mojego imienia. Nagle wiesz jaka jestem...? Jesteś żałosny... - powiedziała stanowczo i wymierzyła w jego pierś. - To za Emily! 
Strzał!
  - To za Kendalla! 
Strzał!
  - To za Carlosa! 
Strzał!
  - To za wszystkich!
Strzał!
Gus leżał na ziemi. Pod nim była wielka kałuża krwi. Jednak jeszcze żył. 
  - A to za mnie!
Potrójny strzał! 
Jego głowa opadła, a oczy zamknęły. Płynęła do mnie strugą ciemna krew. Odsunąłem się. 
Rose jakby wybudziła się z koszmaru. Zaczęła szybko oddychać i patrzeć to na broń w swoim ręku, to na swoją ofiarę. 
Broń upadła na ziemię okropnym trzaskiem. Dziewczyna chwyciła się za głowę i upadła na kolana. W oczach miała łzy.
  - Rose! - pobiegłem do niej i przytuliłem. - Już po wszystkim... Byłaś bardzo odważna... 
  - J-Ja... zabiłam człowieka... Kendall... Ja zabiłam człowieka... - łamał jej się głos.
Cała się trzęsła. Przytuliłem ją mocniej odwracając jej wzrok od zwłok Gusa i pogłaskałem po głowie.
  - Uratowałaś mi życie... Jestem ci dozgonnie wdzięczny... - chwyciłem jej twarz w głonie i otarłem łzy z policzka. - Kocham cię... 
Ona zamknęła oczy i poleciały kolejne strugi łez. 
Nie mogąc dłużej patrzeć jak płacze przytuliłem ją.
_____________________
Jak na razie to był najbardziej (jak dla mnie) emocjonalny rozdział... 

Wszystko zasługa mojej przyjaciółki (w opowiadaniu i w realu), która wpadła na ten pomysł : D
Gdyby nie ty to zamiast tego napisała bym "[ 13 godzin później ]" ; )
Podziękowania i brawa dla Kate (Rose) : D 

ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA!

niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 11 - Zegar tyka

Carlos.

Wyszedłem z budynku z nadzieją, że nikt nie usłyszał strzałów. Ciało Eliota zostawiłem na szóstym piętrze, czyli na najwyższym w tym opuszczonym magazynie. 
Wsiadłem do samochodu i z piskiem opon odjechałem z miejsca zbrodni. Ręce trzęsły mi się niesamowicie, czas uciekał, a ja nadal nie miałem trzech tysięcy. Nie miałem wyrzutów sumienia, że zabiłem Eliota. Za nic w świecie. Zasłużył sobie. Pytacie, co takiego moja rodzina mu zrobiła? Otóż nic. To była jego wina. Ale może lepiej zacznę od początku.
Trzy lata temu, kiedy jeszcze byliśmy przyjaciółmi, często jeździł ze mną do moich rodziców. Po co? Żeby "po prostu porozmawiać"... To było przed poznaniem Emily. Siedziałem sam w domu i nie miałem co robić, więc udawałem się z Eliotem do mojej rodziny. W końcu pewnego dnia się przekonałem, że nie bez powodu chciał tam jeździć... Po którejś wizycie, kiedy jadłem obiad, zadzwoniła moja mama. Była zaniepokojona i zapłakana. Powiedziała, że z domu zniknął jej pierścionek z szafirem, który nosiła jeszcze jej prababka. Rodzice od razu winę zrzucili na Eliota, bo ja nigdy bym nie ukradł własności rodziny. Z tego względu, że to mojej mamie ukradł pierścionek, a od dziecka wiedziałem, że z nią nie ma przelewek, ona poszła na policję i wniosła oskarżenie na Eliota. Eliot od samego początku wypierał się kradzieży. 
  - Ktoś mi go podrzucił! Słowo daję, że nikogo bym nie okradł! - mówił.
Moja matka słysząc to śmiała się. Od samego początku widziała w Eliocie robaka, którego trzeba jak najszybciej wyplemić i miała rację. Ja jej nie wierzyłem, bo widziałem w nim przyjaciela i brata. Jak człowiek potrafi być zaślepiony... 
Eliot siedział w pudle rok, choć i to było zbyt krótko. Zaraz po wyjściu z kicia wyjechał do Las Vegas i tam złapał dobrą fuchę w jednym z kasyn. Przez rok ustawił się naprawdę dobrze. Odezwałem się do niego tylko, żeby zapłacił za tamte krzywdy. Poprosiłem go o trzy tysiące, bo takich trójek miał po czubek głowy. A on co? Bezczelny nie wywiązał się z umowy. Jeszcze miał czelność obrażać... Nie wytrzymałem. Tyle. Miał za swoje.
Koniec tematu Eliota, świętej pamięci z resztą... E tfu! Co ja gadam! Jakiej "świętej"?! Niech go piekło pochłonie!
Te trzy tysiące... Te pechowe trzy tysiące... Jeździłem po LA i kombinowałem jak je zdobyć. Myśląc tak nawet nie zauważyłem, że zaczęło się ściemniać. Nie zważałem na to dłużej jak pięć sekund i wróciłem do moich problemów. Mijałem sklepy, knajpki, parki, szpitale... Nic nie było mi w stanie pomóc. Gdy mijałem już chyba dziewiątą knajpę przez chwilę chciałem zatrzymać się i upić do nieprzytomności.
  - Nie bądź tchórzem, Carlos... Nie bądź tchórzem... - powiedziałem do siebie.
Wcisnąłem gaz i jak najszybciej chciałem znaleźć rozwiązanie problemu. 

***

Zmęczony i z bolącą głową z nerwów patrzyłem przed siebie. Nagle na horyzoncie zauważyłem neonowy napis: "Casino Paradise 24h". Moje problemy się natychmiast rozwiązały... 
W chwili przekroczenia progu kasyna w twarz uderzył mnie dym papierosów. Ludzi było od zatrzęsienia. Wierzyłem, że tutaj zdobędę to, czego szukałem... Musiałem ratować moich bliskich, nie było nad czym się zastanawiać. 
Usiadłem przy pierwszym lepszym stole i zacząłem choć trochę udawać uspokojonego. 
Grałem w pokera, bo w tym byłem dobry. No to się nieźle pomyliłem... Najpierw postawiłem połowę tego, co dostałem od gościa za restauracją - straciłem. W kolejnej partii postawiłem drugie tysiąc i z bijącym sercem przyglądałem się kartom w moich rękach. W pewnym momencie przed oczami nie miałem wachlarza z kart, a w nim dwóch piątek, dwójki, ósemki i asa... Kolory rozmyły mi się i widziałem moją matkę, ojca, braci Antonio, Javi'ego i Andresa... Uśmiechali się... Myślałem, że oszalałem... I oszalałem... Ten cały stres przejął nade mną kontrolę... Potrząsnąłem lekko głową, żeby się obudzić. Kolory wróciły, a obraz rodziny rozmył się. Znowu przed sobą miałem wachlarz kart i dym papierosów wokół siebie. Musiałem się wziąć w garść, trzeba było wygrać cztery tysiące. Nieustanna cisza była przy stole. Każdy zerkał zza kart pokerową twarzą. Także przybrałem kamienną maskę i wziąłem głęboki wdech. Musiałem ratować rodzinę... Wszystko było w moich rękach...
Mijały chwile ciszy. Każdy tylko patrzył w karty i rozglądał się na graczy. Poczułem kroplę potu spływającą po moim czole. Nie chciałem dać graczom satysfakcji, że się denerwuję i nie jestem pewny swojej wygranej. Nie zważałem na to długo... Nadeszła chwila prawdy... Serce zaczęło podchodzić mi do gardła...
  - Sprawdzamy... - wydał komendę jeden. - Frank? - kiwnął głową na gościa koło niego.
Nic nie miał.
  - Dylan? - kiwnął na następnego.
Jedna para.
Serce przyspieszyło tempa.
  - Marc?
Znowu nic.
Ciśnienie rosło.
  - Jeremy? 
Dwie pary. 
Kolejna kropla potu na moim czole.
Już czułem się przegrany. 
Pożegnałem się z rodziną.
  "Nawaliłem..."
  - Nowy? - wskazał na mnie kiwnięciem głowy.
Przełknąłem ślinę i z hukiem rzuciłem karty na stół. Nastąpiła chwila ciszy...
  - To się nazywa odwinięciem ręki! - powiedział ten sam.
Nie zrozumiale spojrzałem na niego, a potem na swoje karty. Nie mogłem w to uwierzyć! Miałem trzy pary i asa! Nie miałem zielonego pojęcia skąd te karty miałem! Może byłem tak zestresowany, że mi się rozmyły cyfry...? Tego nie wiem, ale ważniejsze było to, że zdobyłem z powrotem swój tysiąc i dodatkowo kolejny tysiąc! Moim celem teraz były pozostałe dwa tysiące. 
Kolejne partie nie były już tak dobre dla mnie jak ta druga... Straciłem tysiąc, potem odzyskałem, znowu straciłem i tak w kółko, nie mogłem zdobyć tego, czego chciałem. W mojej głowie tykał zegar. Każda sekunda to był impuls, jakby mocne uderzenie. Czułem się jak w filmie "Piła", czułem, że jeśli zaraz nie wypełnie zadania - zginę... No dobra, może trochę przesadziłem. Tak czy siak, miałem mało czasu. 
  - Sprawdzamy. 
To słowo sprawiło, że żołądek przewrócił mi się do góry nogami. 
  - Nowy, lepiej się zbierz do kupy. Jak nie masz trzech par to raz, że wypadasz, a dwa, że jesteś cienias.
Moje ręce zatrzęsły się ze zdeberwowania. Wziąłem głęboki oddech i czekałem na dar od losu... 
Na stole czekały moje trzy tysiące, potrzebne do uratowania rodziny.
Znowu poczułem wielkie napiecie. 
Sekunda.
Dwie.
Trzy.
Napięcie było niewyobrażalne.
Bicie mojego serca było słychać chyba nawet w Kansas. 
Nagle poczułem, że tracę przytomność.
Powietrza w około było coraz mniej.
Dym papierosów jakby dusił mnie.
  "Już czas..." - pomyślałem przełykając ślinę.
Położyłem wachlarz kart już w tym momencie tracąc przytomność. 
Wszystko zaczęło się kręcić i wirować. 
Wszystko straciło kolory, a dym tytoniowy sprawił jakby mój mózg był ściskany grubym sznurem.
  - Nowy, przegrałeś... - echo odbiło się o moje uszy i powtarzało tysiące razy.
Wszystko zawirowało szybciej.
Poczułem zimno podłogi.
Nastała ciemność.
Zasłabłem.

***

  - Ej, nowy...! - słyszałem jak ktoś woła mnie zza światów.
  - No rusz się w końcu!
  - On blefuje! Zaraz się na nas rzuci i pozbiera forsę! 
Głosy były coraz głośniejsze.
Czułem, że zaraz zwymiotuje.
Chlast!
Ktoś mnie oblał lodowatą wodą.
Skoczyłem jak oparzony.
Znowu dym.
Znowu ból głowy.
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się.
  - Nareszcie - westchnął jakiś facet.
Głowa bolała z każdą chwilą mocniej. W końcu się zorientowałem, co się dzieje.
  - Chłopie, już myślałem, że zszedłeś! Siedem godzin spałeś! Co my pensjonat pięciogwiazdkowy?!
Chwyciłem się za głowę.
  - Co dzisiaj jest...? - zapytałem jeszcze zaspany i obolały.
  - Piątek... - facet spojrzał na zegarek. - Już nie, sobota, minuta po północy.
Ciarki przeszły mi po plecach.
  "Mam dwadzieścia dwie godziny!" - przeraziłem się i wstałem z brudnej kanapy.
Wybiegłem z kasyna po drodze zabierając ze stołu mój tysiąc. Szybko włożyłem go do kieszeni, gdzie był drugi tysiąc. Wsiadłem błyskawicznie do mojego mitsubishi i znowu z piskiem opon odjechałem zdala od hazardu.
Zegar w mojej głowie znowu się uruchomił. 
Dwadzieścia dwie godziny...
Wykonanie zadania...
Albo śmierć rodziny...
To cholerne uczucie odpowiedzialności...

Rose.

Mijały kolejne godziny, a Emily co godzinę dzwoniła do mnie, że nie ma Carlosa. Było już po północy, kiedy znowu rozmawiałam z przyjaciółką. Płakała, a ja ją pocieszałam. Nagle usłyszalłam syreny. Podbiegłam do okna i zobaczyłam przejeżdżających koło domu policję i pogotowie. Przez głowę przeszło mi miliony myśli. 
  - Jezu, a co jeśli oni jadą po niego? - odezwała się łkając.
Zauważyła policję i pogotowie. 
  - Posłuchaj mnie. Uspokój się i czekaj. Może coś mu wypadło. 
  - Nie... Pewnie znowu kogoś zabił i teraz ma kłopoty...! - przedstawiała czarne scenariusze. 
Pocieszałam ją tak następne dziesięć minut. Już nie wiedziałam, co mówić. Ona i tak płakała i załamywała się. 
Nagle przestała i usokoiła się.
  - Przyjechał... - pociągnęła nosem i zaczęła oddychać równomiernie.
Chyba nie miał dobrych wiadomości...
________________________
Czy Carlosowi się uda...?
Moja wena nie chce mi tego podpowiedzieć...
Nawet moja wena ma przede mną tajemnice...

Pracowałam nad tym rozdziałem całe 6 dni, cały mój wyjazd nad morze. 
Wszystko dla was : )

PROSZĘ O KOMENTARZE!