niedziela, 27 października 2013

Rozdział 26 - "All we need is faith"

Kendall.

Usłyszeliśmy czyjeś kroki niedaleko nas. Zastygliśmy w ruchu i czekaliśmy na kolejne wydarzenia. Ręce Rose drżały, chwyciłem je i przytuliłem do siebie. Coś cicho strzeliło, zahaczyło o samochód. Coś nas pociągnęło. Samochód stanął na kołach. Cicho syknąłem trzymając się za nogę. Drzwi zdemolowanego samochodu otworzyły się od strony kierowcy, czyli Jamesa. Ja i Rose nawet nie drgnęliśmy. Mężczyzna z zasłoniętą twarzą powoli przybliżał dłoń do Jamesa, aby sprawdzić, czy żyje. Następne wydarzenia nadeszły jakby w ciągu kilku mikrosekund. 
Rozległ się strzał.
Mężczyzna upadł bezwładnie na ziemię.
Oboje poruszyliśmy się niespokojnie. 
  - Co do cholery?! - krzyknąłem.
James siedział z pistoletem w ręku. 
  - Trzeba było się zająć sukinkotem - uśmiechnął się łobuzersko.
  - Idź się lecz, kretynie! - zaśmiałem się. 
Poruszyłem się i znowu syknąłem z bólu.
  - Stary, żyjesz? - zapytał troskliwie James. 
  - Jasne, jest okej - pokiwałem głową.
  - Ta, a ja jestem Madonna i gram na skrzypcach śpiewając ballady. Dzwonię po pogotowie. 

[ 3 godziny później ] 

Carlos.

Ja i Emily spaliśmy w naszym pokoju hotelowym. Ciągle przewracałem się z jednego boku na drugi. Wracały wspomnienia z ostatniego czasu. Wracały nieubłaganie jeden po drugim.

... 

Kellan stał przede mną mierząc mi pistoletem w głowę. Uśmiechał się bezczelnie, budził we mnie obrzydzenie. Zacisnąłem dłoń na uchwycie, a palec na spuście. 
  - Nie strzelisz, Pena - powiedział dalej się uśmiechając. 
  - Chciałbyś... Nawet jeśli mam iść do pudła to strzele. Za dużo krzywdy sprawiłeś moim najbliższym... 
  - Biedny Carlos - wydął usta i śmiał się w dalszym ciągu.
Krew we mnie się zagotowała. 
Zacząłem spadać. 
Nie miałem pojęcia co się dzieje. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Nagle upadłem na ziemię. Krzyknąłem cicho z bólu. Korytarz był ciemny i cichy. Podniosłem się z kafelek i rozejrzałem się dookoła. 
Poczułem lufę pistoletu na tyle głowy. 
  - Witam, panie Pena - usłyszałem męski głos. - Jest mi pan coś dłużny, nie sądzi pan?
Przełknąłem ślinę i nie zrobiłem nawet najmniejszego ruchu. Chciałem tylko wiedzieć kto to.
  - Byłoby mi łatwiej odpowiedzieć na to pytanie jeśli wiedziałbym z kim rozmawiam - powiedziałem ze spokojem.
  - Ma pan prawo wiedzieć - zgodził się. - Może pan się odwrócić, ale powoli. Nie chce pan chyba umrzeć w niepewności?
Wziąłem głęboki oddech i odwróciłem się powoli. Przede mną stał nie wiele większy mężczyzna. Nie widziałem jego twarzy, było zbyt ciemno. 
  - Zadowolony? - zapytał.
  - To już nie jesteśmy na "pan"? 
  - Nie podskakuj, szczurze! Zrobiłeś coś, czego pożałujesz, rozumiesz...? - zmienił ton.

...

Otworzyłem oczy i znowu byłem w ciemnym, hotelowym pokoju. Byłem zlany potem i szybko oddychałem. Szybko zerknąłem, czy Emily jest ze mną. Spała słodko, niczym się nie przejmując. Dłońmi zakryłem twarz i odchyliłem ją do tyłu. Wziąłem głęboki oddech - pomogło. Delikatnie wstałem z łóżka i podeszłam do okna. Była piękna noc. Otworzyłem okno chcąc odetchnąć świeżym powietrzem. Oparłem się łokciami o parapet i zacząłem podziwiać to, co mam dookoła. Myślałem nad snem.
  "To musiał być Ethan..." - byłem tego pewien.
Kendall miał rację, sprawa teraz staje się poważniejsza... Tym razem nie mogłem popełnić żadnego błędu. ŻADNEGO. Każdy niepoprawny krok prowadził do jeszcze większego kłopotu. Trzeba było być uważnym.
Zadzwonił telefon.
  - Kto to o tej porze...? - nie dokończyłem pytania. - James?
  - Cześć, obudziłem cię? - odezwał się głos przyjaciela.
  - Nie, nie mogłem zasnąć. Co jest? Stało się coś?
  - Mieliśmy wypadek...
Moje serce stanęło i zacząłem chodzić po pokoju.
  - Co...?! - nie chciałem obudzić Emily. - Nic wam nie jest?
  - Z Rose wszystko wporządku, z Kendallem trochę gorzej...
  - Co mu jest? - martwiłem się o przyjaciela.
  - Coś z nogą... Ale wyliże się z tego. On ma cholernego farta w życiu, przecież wiesz... - chciał się zaśmiać, ale mu się nie udało.
  - To dobrze... Jak ty się czujesz...?
  - Ja? Ty wiesz, że jestem jak ze stali - tutaj już udało mu się lekko zaśmiać.
Odetchnąłem z ulgą.
  - Kto wam to zrobił? Czekaj, zgaduję. Ktoś od Ethana, prawda?
  - Nie, wiesz? Steward zmartwychwstał i zesłał na nas swoją żonę. Jasne, że jeden z ludzi Ethana!
  - Możesz to jakoś rozwinąć?
James chyba usiadł i przeciągnął się.
  - Wracaliśmy ze szpitala z Kendallem i nagle jakiś czarny samochód zepchnął nas z drogi i spadliśmy ze wzgórza. Aha! Sprzedać ci wiadomość dnia? Kendall się oświadczył Rose!
  - Naprawdę?! - wykrzyknąłem trochę za głośno, ale Emily miała twardy sen.
  - Człowieku, prawie się wzruszyłem... - brzmiał bardzo przekonywająco.
  - Chociaż to... - byłem bardzo szczęśliwy.
  - Chyba ten sam koleś chciał mnie sprawdzić, czy nie żyję, a ja BUM! Sprzedałem mu kulkę prosto w środek głowy! Koniec akcji.
  - Bogu dzięki, że nic wam nie jest... Śnił mi się Kellan i Ethan... Dlatego nie mogłem zasnąć... James, kłopot już wrócił, szybciej niż nam się wydawało... Musimy być ostrożni...
  - Wszystko będzie okej, tym razem nie popełnimy żadnego błędu...
  - Chciałbym, żeby tak było...

***

Nadeszły ciche dni. Czy na pewno to był powód, żeby przestać być czujnym? To był cisza przed burzą... 
Mogliśmy wrócić do domu. Emily dowiedziała się o wypadku Jamesa, Kendalla i Rose. Nie zadawała więcej pytań po tym, gdy usłyszała, że Kendall oświadczył się Rose. Od razu zadzwoniła do przyjaciółki i pogratulowała jej z całego serca. Rozmawiały długo, jak to one. Rose musiała opowiedzieć najmniejszy szczegół. 
Weszliśmy do domu rozglądając się dookoła. Nasz znajomy policjant - Matt i tata Grace pokryli wszystkie koszty. Oboje poznali naszą sytuację, wiedzieli jak było. 
Emily chwyciła się za głowę.
  - Boże, Lucy! 
Kompletnie zapomnieliśmy o kotce Emily. Przez to włamanie i te wszystkie zawirowania zapomnieliśmy. Emily zaczęła chodzić po domu i szukać małej przyjaciółki. Ja za to chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do Matta.
  - Halo? Cześć, Carlos! Wszstko wporządku? Wróciliście już do domu? 
  - Tak, jest okej jak na chwilę obecną. Mam pytanie. Widziałeś gdzieś ostatnio w naszym domu kota? 
  - Kota? U was? Nie - odpowiedział zdezorientowany.
  - Cholera... No dobra, dzięki... Jeszcze raz bardzo ci dziękujemy... Tobie i tacie Grace... Jesteście wspaniałymi ludźmi, można na was liczyć...
  - Carlos, już dziękowałeś, nie ma za co. Pamiętaj, jeśli cokolwiek się będzie działo to od razu do mnie dzwoń.
  - Jasne. Do usłyszenia - rozłączyłem się.
Schowałem telefon do kieszeni i stanąłem na wejściu łazienki. Emily zaglądała do każdego zakamarka pomieszczenia.
  - Emily... - chciałem ją uświadomić o zaginięciu kotki.
  - Lucy...! Chodź do mnie, malutka... - nawoływała nie reagując na mnie.
  - Emily...
  - O, już wiem! Często chowała się pod łóżkiem! - minęła mnie i pobiegła do sypialni.
Westchnąłem i chwyciłem ją za ręce.
  - Emily - odzyskałem jej uwagę.
Patrzyła na mnie ze łzami w oczach. Wiedziała co chcę jej powiedzieć. Ona tylko spuściła wzrok i usiadła zrezygnowana na łóżku. Złożyła ręce jak do modlitwy i zamknęła oczy. Usiadłem koło niej chcąc dodać jej otuchy.
  - Wiem, że była dla ciebie ważna... Te kilka lat zrobiły swoje... Nie trzeba być jakimś geniuszem, żeby zaobserwować to, że była dla ciebie ważna... - przytuliłem ją. - Lucy miała obrożę z twoimi danymi. Na pewno ktoś się niebawem odezwie...
Dziewczyna tylko pokiwała głową.

Kendall.

Leżałem na łóżku i myślałem nad tym wszystkim. Nie chciałem ponownie narażać życia Rose. Kolejne niebezpieczeństwa, kolejne pościgi, kolejne morderstwa... Kłopot powrócił szybciej, niż nam się wydawało... Dobrze, że ta Amelia nas ostrzegła. Jednak i tak nie byliśmy gotowi na tak szybki powrót. 
Do pokoju zajrzała Rose.
  - Chcesz herbaty? - zapytała.
Ja tylko spojrzałem na nią znacząco, a ona zrozumiała. Weszła do pokoju i usiadła koło mnie.
  - Znowu...? 
Nic nie odpowiedziałem. Miała po prostu rację.
  - Kendall... Nic z tym nie zrobimy... 
  - Zrozum, Rose... Nie chcę cię narażać... Zwłaszcza teraz, kiedy... Jestem za ciebie bardziej odpowiedzialny niż kiedykolwiek... 
Spojrzała na pierścionek zaręczynowy. Zrozumiała.
  - Ale... Jeśli przeszliśmy poprzednie to z tym też sobie poradzimy... - powiedziała.
  - Sprawa jest poważniejsza... Brat Kellana jest groźniejszy niż sam Kellan... Co gorsza on chce się zemścić za śmierć członka rodziny... - przerwałem i chwyciłem dziewczynę za ręce. - Jeśli ktoś ci odbierze życie, a mnie przy tobie nie będzie... najpierw zajmę się sprawcą... a potem zabiję sam siebie...
  - Błagam, przestań tak mówić... Nie mogę tego słuchać... - miała łzy w oczach.
  - Już raz prawie cię straciłem... To była moja wina... Nawet nie wiesz jaki byłem na siebie wściekły... Byłem wściekły jak cholera... Nie wiedziałem co się dzieje... Nie chcę znowu tego przeżywać... 
  - Przestań już... Nic się nie stanie... 
Spuściłem wzrok i pokiwałem delikatnie głową. 
  - To jak...? Chcesz tej herbaty...? - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłem uśmiech.
  - Z cytryną poproszę... 
Rose poklepała delikatnie mnie po dłoni i ruszyła do kuchni.

[ Późnym wieczorem ]

Grace.

Siedziałam najprawdopodobniej sama w swoim biurze. Było pełno papierkowej roboty. Dosłownie zasypiałam nad nią. Otrząsnęłam się na chwilę i dostałam niespodziewanego napływu energii. Postawiłam dwie parafki na dokumencie. Myślałam, że praca pójdzie mi szybciej. 
Zadzwonił telefon.
  "No jasne... Akurat jak już chciałam iść dalej z robotą..." 
To był Logan.
  - Logan? Jak zawsze masz wyczucie... - przywitałam go "miło".
  - Grace, słuchaj, masz dużo jeszcze do roboty?
  - Wyobraź sobie, że dość sporo... - przewróciłam oczami.
  - Pamiętaj, nie wracaj pod żadnym pozorem po nocy.
Rozbawiło mnie to.
  - Nie jestem małą dziewczynką! Wiem jak o siebie zadbać! Nie rozśmieszaj mnie! 
  - To nie jest zabawne... 
  - Uspokój się, nie ruszę się z biura aż do późnego rana... 
  - Dobrze... Zrozum, ja się po prostu martwię...
  - O to, że ktoś samochód zarysuje? 
  - Martwię się o ciebie...
Te słowa sprawiły, że poczułam ukłucie w sercu. Rzadko się zdarzało, że mówił mi takie miłe słowa. Był typem "macho". 
  - Uważaj na siebie i pamiętaj...
  - Wiem, wiem... Nie jedź do domu po nocy... - uśmiechnęłam się.
  - Grzeczna dziewczynka... Dobranoc... - poczułam przez słuchawkę jak się uśmiecha.
  - Dobranoc... 
Rozłączyłam się i rozmarzyłam się na chwilę. Oczy znowu zaczęły mi się same zamykać. Ziewnęłam bezgłośnie i położyłam głowę na dokumentach. W całym biurze była niesamowita cisza. Dosłownie słyszałam muchę niedaleko mnie. Myślałam o słowach Logana. Krążyły mi po głowie, słyszałam je bez ustanku. 
Usłyszałam trzask. 
Zerwałam się z biurka z rozszerzonymi oczami ze strachu. 
Powoli wstałam i podeszłam do drzwi od mojego biura. 
Ostrożnie rozszerzyłam palcami rolety.
Biuro było puste.
Kroki.
Ktoś "zwiedzał" komisariat.
Serce biło mi niesamowicie szybko.
Czyiś cień pojawił się na podłodze. 
Szybko odsunęłam się od drzwi.
Plecami dotknęłam biurka. 
Z szuflady powoli i ostrożnie wyciągnęłam pistolet.
Kroki robiły się coraz głośniejsze.
Głęboki oddech.
Klamka drzwi przekręcała się.
Odblokowanie pistoletu.
Drzwi się otworzyły.
Wymierzyłam broń w postać.
  - Jasna cholera, Grace! - ktoś się wydarł.
  - Tata...? - opuściłam broń.
  - Nie może tak być, żebyś we wszystkich mierzyła bronią! Ja wszystko rozumiem, ale bez przesady!
  - Przepraszam... 
Ojciec podszedł do mnie położył rękę na moim ramieniu.
  - Już dobrze, skarbie... 
Przytulił mnie.
Bałam się. Bałam się jak cholera. Kellan to był pikuś w porównaniu z jego bratem... Jeśli Logan mi wyznaje, że się o mnie boi...

To już jest naprawdę duże niebezpieczeństwo...

________________________________
Nareszcie się doczekaliście. Jak już napisałam pod poprzednim rozdziałem:
Pierwotne "Trouble" powróciło! 
Trochę jednak się martwię, bo liczba komentarzy spada... Co robię źle? Bardzo ładnie proszę o polecanie mojego fanfiction : )

Ponownie kieruję prośbę do osób posiadających programy do robienia filmików!Mam prośbę do osób, które są w posiadaniu programów do robienia filmików. Jeśli jakaś dobra osóbka mogłaby zrobić ładny filmik o moim fanfiction to byłabym BARDZO wdzięczna! Może znacie taką osobę, która mogłaby zrobić naprawdę dobrą robotę to poproście ją o kontakt ze mną. Każdy pomysł na filmik jest dobry! Piszcie na mojego Twittera w razie pytań

Zapraszam do komentowania!

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 25 - "Kłopot powrócił"

Kendall.

Sytuacja wyglądała tak: nie mogłem zrealizować swojego planu, chodź praktycznie wszystko było gotowe, do tego musiałem leżeć na obserwacji dwa dni. 
Powoli dostawałem bzika w obleśnej sali szpitalnej, wśród obrzydliwych, bladozielonych ścian, jedząc wciąż podróbki obiadów. Rose bardzo często do mnie przychodziła. Ona rozjaśniała cały mój dzień. Gdyby nie ona i reszta mojej paczki... serio bym zwariował. Dziewczyna siadała obok mnie i spędzaliśmy dobre parę godzin na rozmowach, a czasem po prostu parzyliśmy sobie w oczy z nadzieją, że to przyspieszy moje wyzdrowienie. 
Rose trzymała mnie za rękę i uśmiechała się. Nie mogliśmy znaleźć sobie tematu do rozmowy.
  - Jestem taka szczęśliwa z Emily i Carlosa... - westchnęła.
  - Tak... - przytaknąłem. - W końcu, już dawno powinni przystąpić do tego etapu... Po tym wszystkim, co ich spotkało...
  - Emily strasznie marzyła o oświadczynach takiego faceta jak Carlos... 
  - Marzenia się spełniają... - pogłaskałem dłoń dziewczyny.
Ona tylko uśmiechnęła się i spuściła wzrok.
Było już późno, a za oknem ciemno. Zauważyłem, że Rose z biegiem czasu zaczęły się zamykać oczy.
  - Słuchaj, prześpij się... - zaproponowałem.
  - Nie trzeba - potrząsnęła głową.
  - Ja się ciebie nie pytam, tylko ci każę... Odpocznij - pocałowałem dłoń blondynki i puściłem.
Posłuchała mnie. Wstała z krzesła i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
  - Zadzwoń po Jamesa, prześpisz się u nich - powiedziałem.
Ona tylko kiwnęła głową i rzuciła mi ostatni uśmiech.
  - Kocham cię - dodała i wyszła.
Odetchnąłem i położyłem się nas poduszce. Za oknem widziałem mnóstwo świateł z miasta. Chciałem wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem, zacząć od nowa. Denerwowała mnie lampka stojąca na stoliku koło łóżka. Chciałem ją zgasić, żeby wyraźniej widzieć piękne widoki za oknem. Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu. Zacząłem rozmyślać o moim planie. Jak go rozegrać, kiedy... Wszystko było gotowe, wystarczył tylko mój ruch. 
Usłyszałem skrzypienie.
Zerwałem się z rozmyślań.
Drzwi lekko się uchyliły. 
Przeszły mnie dreszcze.
  "Co do...?"
Obserwowałem drzwi.
Czekałem na ich ruch.
Serce biło mi jak młotem.
Drzwi ponownie się uchyliły.
Spojrzałem w małą szparę w drzwiach.
Korytarz był słabo oświetlony i pusty.
Oddychałem szybko i równomiernie.
Ta niepewność doprowadzała mnie do szału.
Ta cisza została przerwana.
Do sali wszedł mężczyzna celując we mnie bronią. Zaparło mi dech w piersiach. Myślałem, że śnię. 
  - Nie waż się drgnąć - ostrzegł mnie.
Wziąłem głęboki oddech.
  - Czego chcesz, kim jesteś? - wypowiedziałem z siebie tylko te dwa pytania, więcej nie zdołałem z siebie wydusić.
  - Jestem Ethan Jenkins... 
Wszystko stało się jasne. Świat stracił kolory.
  - Ty jesteś... bratem Kellana...
  - Brawo, Schmidt - powiedział złośliwie.
  - Jak tu się dostałeś? - zapytałem przez zaciśnięte zęby.
  - To jest najmniej ważne. Wybiliście połowę naszego gangu, a co najważniejsze... Pena zabił mojego brata... Masz przekazać mu, że to jeszcze nie koniec... To co przeżył to była taryfa ulgowa... Kellan był łagodny, młodszy, ja nie jestem taki jak on... Nie wspominając o moim ojcu... Wszyscy was zniszczymy... Zadarliście nie z tymi, co trzeba, leszcze... 
Przełknąłem ślinę.
Obok mnie leżał przycisk przywołujący pielęgniarkę. Powoli przesuwałem rękę w stronę urządzenia. Było już tak blisko...
  - Spróbuj tylko, Schmidt, a pożałujesz jako pierwszy.
Zatrzymałem rękę i czekałem, co zrobi Ethan. 
  - Wygraliście bitwę, ale wojnę przegracie... - powiedział i wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Oparłem głowę o ścianę i odetchnąłem. Zacząłem szukać telefonu. Carlos musiał wiedzieć.
  - Kendall? Coś się stało? - zapytał zaspanym głosem.
  - Brat Kellana tutaj był...
  - Ethan?! Cholera...
  - Ta Amelia miała rację... To jeszcze nie jest koniec...
  - Czyli... Kłopot wrócił...
  - Niestety... Nie spuszczaj Emily z oczu, nawet na sekundę... Oni są jeszcze bardziej niebezpieczni... Uważajcie na siebie...
  - Nie dam drugi raz jej skrzywdzić. Nigdy jej nie zostawię samej... Wy też na siebie uważajcie... Na razie.
Musiałem jak najszybciej zadzwonić do Rose i się upewnić, czy wszystko jest wporządku. Szybko wybrałem numer Rose i czekałem na odzew.
  - Cześć, tu Rose. Nie mogę teraz odebrać, ale byłabym wdzięczna, jakbyś zostawił wiadomość - usłyszałem automatyczną sekretarkę.
Przekląłem w myślach. Byłem zmuszony zostawić wiadomość.
  - Rose, proszę zadzwoń do mnie. Sprawa jest poważna. Muszę wiedzieć, na czym stoję, odezwij się.
Poczekałem chwilę i rozległ się sygnał dzwonka. Natychmiast odebrałem.
  - Halo, Rose?
  - Co jest? - odezwał się męski głos.
Serce mi stanęło. 
  "Spóźniłem się...?!"
  - Stary, gadaj o co chodzi!
Rozpoznałem głos za drugim razem.
  - James! Nie strasz! Już się bałem, że ktoś dobrał się do telefonu Rose!
  - Sorry, Rose śpi, a telefon zostawiła w salonie - wytłumaczył.
  - Okej, rozumiem...
Opowiedziałem w wielkim skrócie sytuację z przed paru minut.
  - Masz nie spuszczać z oczu mojej Rose i Sandry, jasne? 
  - Jasne, zrozumiałem.
  - Aha, zadzwoń do Logana, niech pilnuje Grace, niech ona nigdzie nie wyjeżdża na żadne dłuższe misje. Od teraz wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie...
  - Rose ma wiedzieć?
  - Na razie nie...
  - A co z twoim planem?
  - Zobaczymy, jak dalsze losy się potoczą, James...

***

Rose.

Na następny dzień, o około dwudziestej drugiej w nocy ja i James jechaliśmy do szpitala, żeby odebrać Kendalla. James był dziwnie zdenerwowany, kurczowo trzymał kierownicę, a szczękę miał zaciśniętą. 
  - Wszystko okej? - zapytałam.
  - Jasne - odpowiedział krótko. 
Nie wierzyłam mu. Racja, James zazwyczaj miał kamienną twarz, ale tym razem czułam, że to była poważniejsza sprawa.
  - Jesteś pewien...?
  - Tak. Wszystko okej - odpowiedział ponownie.
Nie chciałam już drążyć tematu, teraz tylko chciałam zabrać ze sobą Kendalla i żeby było już dobrze. 
Kiedy weszliśmy do sali Kendalla on już zapinał swoją torbę.
  - Kendall... - odetchnęłam widząc go w pełni sił i przytuliłam go mocno. 
  - Możemy jechać... - powiedział patrząc mi w oczy. - ...zdala od tego miejsca...

***

Byliśmy w drodze do domu. Ulice były ciemne i przerażające. James kierował, a ja i Kendall siedzieliśmy na tylnych siedzeniach. Chłopak ciągle trzymał mnie za rękę. Panowała cisza, niezręczna cisza. Wypatrywałam tylko jakiegokolwiek światła za oknem. Pojawiliśmy się na dosyć wysokim wzniesieniu.
Szpital był strasznie daleko od domu, musieliśmy jeździć przez opuszczone uliczki i jak już wspomniałam, po dość dużym wzniesieniu. Na bokach ulicy był płot chroniący przed spadnięciem ze wzgórza. Tą samą ulicą nie jechało ani jedno auto.
  - Co do cholery...?! - zdziwił się James patrząc w lusterko.
Oboje spojrzeliśmy na drogę za nami. Samochód jechał z dużą prędkością w naszą stronę.
  - O szlak...! - syknął Kendall.
  - Co się dzieje? O co chodzi? - byłam zdezorientowana.
Nikt nie odpowiedział. Napięcie rosło. Samochód jechał równolegle do nas. Jechał, to prawda, ale to zwykłe wyrównanie nie trwało długo... Samochód gwałtownie odsunął się od nas i mocno uderzył nas bokiem. Zaczęłam krzyczeć ze strachu. Kendall chwycił mnie mocno i nie puszczał.
  - Cholera jasna! - przeklinał James próbując ratować sytuację.
Kręcił kierownicą we wszystkie strony. Ponownie uderzyli w bok naszego samochodu. Znowu rozległy się moje krzyki i przekleństwa Jamesa. Kendall trzymał mnie kurczowo, co kilka chwil mnie uspokajał, to jednak nie pomagało. Samochód nieznanego użytkownika ponownie odjechał dalej i z całej siły, jeszcze mocniej niż wcześniej, uderzył w nas. Spełniły się moje obawy. Nasz samochód przejechał przez ogrodzenie i zaczęliśmy spadać w dół wzgórza. Pojazd robił fikołki i salta. Przestałam kojarzyć fakty. Jedyne, co mogłam powiedzieć z całą pewnością to to, że Kendall nie wypuszczał mnie ze swoich ramion.
W końcu samochód stanął na swoim prawym boku. Ja i Kendall byliśmy poobijani, ranni.
  - James! Wszystko okej? - zapytał Kendall.
Nie odezwał się.
  - James! - krzyknął.
Kendall wyciągnął rękę do kumpla i spostrzegł, że jest nieprzytomny.
  - O nie... - nie był zadowolony. - Rose? Wszystko dobrze?
  - Tak, ale boli mnie całe ramię... - pomasowałam miejsce bólu. - A ty... O boże! Twoja noga!
Noga chłopaka krwawiła nie na żarty.
  - To nic... - spojrzał na nogę. - Ważniejsze, że tobie nic nie jest...
Nienawidziłam w Kendallu to, że zgrywał bohatera. Nadal jednak nurtowało mnie jedno pytanie.
  - O co tu chodzi? Odpowiedz mi w końcu! James jest nieprzytomny, ty ranny! Powiedz!
Blondyn syknął z bólu.
  - Nie czas teraz na tłumaczenia... - powiedział cicho.
  - Ale...!
  - Rose... Powiem tylko tyle, że sprawa jest poważna... Nie wiem, czy wyjdziemy, to znaczy ja wyjdę z tego żywy... Jednak ja... - tu wziął głęboki oddech. - ...nie mogę, nie chcę już dłużej zwlekać...
Zerknęłam na Jamesa szybko oddychając. Nawet nie drgnął. Wróciłam wzrokiem na Kendalla, a przede mną zauważyłam małe pudełeczko, a w nim pierścionek.
Oniemiałam.
Myślałam, że przez to wszystko mam zwidy.
  - Rose, chcę to zrobić teraz, potem nie będzie innej okazji... a okazja, żeby znaleźć kogoś takiego jak ty trafia się raz w życiu... - miał łzy w oczach.
Nie mówię, że ja nie miałam.
  - Kendall, nie mów tak... Zrobisz to potem... Nie tutaj, nie teraz... - łamał mi się głos.
  - Rose... Po prostu odpowiedz mi na pytanie... Czy ty, jeśli przeżyję, oczywiście... Zgodzisz się być przy mnie przez resztę mojego nędznego życia...?
Miałam wrażenie, że ja śnię. Nie spodziewałam się. Cóż miałam odpowiedzieć...?
  - Tak... Zostanę przy tobie do końca... - przytuliłam go, a po policzku leciały strugi łez.
Usłyszeliśmy czyjeś kroki. Kendall przytulił mnie mocniej i czekaliśmy na dalszy ciąg wydarzeń.

We dwoje czekaliśmy na ratunek...

___________________________________________
Wydaje mi się, że "ciche rozdziały" przeminęły z wiatrem. 
Wiele osób chciało powrót wielkiego gangu i powrót "pierwotnego Trouble".
Tak więc na Wasze życzenie ten rozdział! : )

Jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z moim twitlongerem, to zapraszam!
Liczę na Waszą pomoc!

Mam prośbę do osób, które są w posiadaniu programów do robienia filmików. Jeśli jakaś dobra osóbka mogłaby zrobić ładny filmik o moim fanfiction to byłabym BARDZO wdzięczna! 
Może znacie taką osobę, która mogłaby zrobić naprawdę dobrą robotę to poproście ją o kontakt ze mną. Każdy pomysł na filmik jest dobry! Piszcie na mojego Twittera w razie pytań

Tak, Kate, ten rozdział jest zadedykowany Tobie! : )
Połowa rozdziału to był Twój pomysł, a druga połowa to tylko dołączenie, żeby wszystko do siebie pasowało : )
Dziękuję za wszystko, kochana!

Dziękuję także Wam wszystkim, że czytacie tego bloga i w miarę możliwości komentujecie. Mam nadzieję, że z biegiem czasu to ff będzie popularniejsze.

ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA!

as always : )

sobota, 5 października 2013

Rozdział 24 - Ważny krok

[ Na następny dzień ]

Emily.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam to co kocham widzieć jako pierwsze każdego dnia... Jego... Mój bohater, mój mężczyzna... Tylko mój... Był zawsze taki słodki, kiedy spał. Taki spokojny, milutki. Aż nie chciało się go budzić. W pewnym momencie jego oczy się otworzyły i uśmiechnął się.
  - Ładnie to tak wpatrywać się w kogoś jak śpi? - zapytał zachrypniętym, ciepłym i śpiącym jeszcze głosem.
  - Nie mogłam się powstrzymać - odpowiedziałam nieśmiało.
  - Codziennie to mówisz... - zaśmiał się.
Rozejrzałam się po pokoju hotelowym. Na ziemi leżała torba z moimi ubraniami.
  - Dziewczyny przywiozły ciuchy - oznajmiłam uśmiechając się.
  - Tak jak obiecały - przytaknął. 
Przeciągnęłam się i chwyciłam za telefon Carlosa, który leżał na szafeczce nocnej. Zaśmiałam się cicho, kiedy zobaczyłam niewyłączoną rolkę z aparatu. 
  - Z czego się śmiejesz, Emily? - zapytał też zaczynając się śmiać.
  - Ustaw sobie to na tapetę, koniecznie - śmiałam się i pokazałam mu zdjęcie.
Dziewczyny zrobiły zdjęcie nam śpiącym. Carlos wyglądał tak słodko. Przytulał mnie i lekko się uśmiechał. Latynos zaśmiał się.
  - Jakie śliczne. Daj, ustawiam na tapetę - wyrwał mi telefon z ręki.
Zaśmiałam się cicho i westchnęłam patrząc przez okno. Przez otwory w zasłonie przebijały się promienie słońca. Zapowiadał się piękny dzień, nowy dzień. Tak mi się wydawało.
Nagle zadzwonił telefon. 
  - To Grace - powiedział i odebrał. - Halo?

Carlos.

  - Carlos, przepraszam, chyba cię obudziłam - odezwała się dziewczyna. 
  - Coś ty, już wstaliśmy - odpowiedziałem. - Jakiś problem z gangiem?
  - Nie, nie. Wszystko jest pod kontrolą. Niektórzy jeszcze przeżyli, ale mają sprawę w sądzie za jakiś czas. Dobrze się spisaliście.
  - To nic takiego. Powiedz mi jeszcze jedno, co z tą dziewczyną?
  - Tą, która...
  - Tak, tą - mieliśmy tą samą osobę na myśli.
  - Trafiła do szpitala, rana jest groźna, ale wyliże się z tego.
  - Cudownie - odetchnąłem.
  - Jest jeszcze jedna sprawa.
Zastanowiłem się przez sekundę, o co jeszcze chodzi. 
  - No mów - powiedziałem nie domyślając się.
  - Policja chce sprawdzić dom twoich rodziców. Chcesz pojechać z nami? W końcu to też twój dom.
Oparłem głowę o ścianę i westchnąłem. 
  - Jasne, pojadę - postanowiłam.
  - Super. To co? Za godzinę pod domem? 
  - Mnie pasuje - zgodziłem się.
Pożegnaliśmy się i rozłączyliśmy. Usiadłem na skraju łóżka i przeciągnąłem.
  - Chce jechać z tobą - usiadła koło mnie Emily.
Spojrzałem na nią niepewnie i westchnąłem.
  - Na pewno chcesz...? Powinnaś teraz odpoczywać... 
  - Kiedy ja nie chce...! 
  - Ale przecież...
  - Ja chce być przy tobie... - przerwała mi i przytuliła.
Pogłaskałem ją po głowie i pocałowałem w czubek głowy.
  - Dobrze, pojedziesz ze mną. Jeśli tego tak strasznie chcesz - powiedziałem.
Ona tylko się uśmiechnęła i pocałowała mnie w policzek.
  - To ogarnij się szybko, za godzinę mamy być pod domem rodziców - oznajmiłem jej.
Dziewczyna poszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Ja też postanowiłem się pozbierać. 

[ Pół godziny później ] 

Wyszliśmy z pokoju, a ja zamknąłem drzwi na klucz. Spojrzałem na niego i doznałem oświecenia. Szybko zacząłem szukać czegoś po kieszeniach. Przez chwilę się przestraszyłem, że to zgubiłem. Na szczęście znalazłem go.
  - Emily, chyba coś zgubiłaś... - uśmiechnąłem się i poprosiłem o wystawienie dłoni. 
Na jej dłoni spoczął srebrny kluczyk ode mnie.
  - O matko, znalazłeś go! Już byłam pewna, że go zgubiłam... - ucieszyła się.
  - To nic takiego... - uśmiechnąłem się. - Daj, założę ci.
Emily odwróciła się, a ja zapiąłem łańcuszek na jej szyi.

***

Zaparkowaliśmy samochód pod domem moich rodziców. Grace i jej koledzy już tam byli. 
  - Wchodzimy? - zapytała Grace.
Kiwnąłem głową i weszliśmy przez bramę. Przechodząc przez mały ogródek przypomniało mi się jak jako mały chłopak biegałem po nim. Zauważyłem malutką piaskownicę. Tata zrobił ją, bo nudziło mnie ciągłe siedzenie w sadzonkach. Zatrzymałem się na chwilę. Widziałem małego Carlosa siedzącego w piaskownicy i krzyczącego ciągle "Mamo! Patrz! Ładny zamek?". Łza zakręciła się w moim oku. Podeszła do mnie Emily i chwyciła za rękę. Spojrzała na mnie ze współczuciem. Lekkim uśmiechem oznajmiłem jej, że wszystko okej. Ruszyliśmy do domu. Było w nim ciemno, wszystkie okna były zasłonięte.
  - Jeśli chcecie to rozejdźcie się. Ja i chłopcy idziemy do salonu - zwróciła się Grace do mnie i Emily.
  - Emily, idź z nimi... Ja idę do sypialni rodziców... - powiedziałem.
Dziewczyna tylko kiwnęła głową i puściła moją rękę. Rzucając ostatnie spojrzenie swojej dziewczynie pośpieszyłem po schodach do pokoju. Stanąłem przed drzwiami, wziąłem głęboki oddech i wszedłem do pomieszczenia. Nic się tam nie zmieniło. Jak zawsze był porządek. Zrobiłem krok do przodu i zobaczyłem na ziemi kartkę. Podniosłem ją. Był to list. Usłyszałem głos mamy, jakby zza światów.
  "Drogi synku,
Jeśli to czytasz to znaczy, że już patrzymy na ciebie z nieba. 
Czujemy, że to już niedługo się skończy. Już jest blisko, koniec tego całego cierpienia, strachu i niepewności. Ja, tata i twoi bracia wierzymy w Ciebie, że uda Ci się nas uratować. Wiemy, że robisz co w Twojej mocy. Nigdy byś nas nie zostawił, jesteśmy w końcu rodziną. Nie płacz, jesteśmy teraz w lepszym miejscu. Nie boimy się śmierci, nie boimy się, bo śmierć to nic strasznego. Pierwsze sekundy są katorgą, okropnym uczuciem... ale zaraz potem odczuwasz ukojenie, ulgę... Ta ulga będzie taka cudowna, jak żadna inna. 
Masz dla kogo żyć. Masz cudowną dziewczynę. Emily... Wspanialszej dziewczyny dla Ciebie nie mogliśmy sobie wymarzyć... Kochamy ją jak córkę, ona kocha Ciebie bezgranicznie... Nie masz na co czekać... Minęło już tyle czasu... Lepiej teraz, nim będzie za późno... Obyście niedługo oboje powiedzieli sobie "tak"... Nie trać czasu. Kochasz ją, ona kocha Ciebie. Na tym polega związek. 
Życzymy Wam szczęścia i wiecznej miłości. Zasługujecie. Kochamy Was z całego serca.
Pamiętajcie, my nie odejdziemy... Będziemy zawsze z Wami, w sercu... 
Mama, Tata, Antonio i Javi"
Otarłem łzy i złożyłem list. Mama była mądrą i wyrozumiałą kobietą. Tata nigdy się na nią nie skarżył, kochał ją do samego końca. Mama miała rację... Emily jest do niej podobna... Nawet bardzo... Nie było po co zwlekać. Trzeba było zrobić ten poważny krok...

Kendall.

Leżałem w szpitalu. Miałem parę urazów. Lekarz kazał mi zostać na dwa lub trzy dni na obserwacji. Wszyscy byli przy mnie, oprócz Carlosa i Emily. Oni musieli odpocząć.
  - Dziewczyny, idźcie sobie coś zjeść, co? - zaproponował Kendall.
  - Dobry pomysł - zgodziła się Sandra.
Rose podeszła do mnie i pocałowała w policzek.
  - Zaraz wracam - szepnęła.
Wszystkie trzy wyszły i zamknęły za sobą drzwi. Zostałem tylko ja i chłopaki.
  - Gadaj, co się dzieje? - wyczuł sprawę James.
Wziąłem głęboki oddech. Potrzebowałem rady.
  - Wiecie, dużo ostatnio się wydarzyło... Jeszcze nie wiadomo, czy to koniec... Nie wiadomo, czy za tym drugim razem ujdziemy z życiem... Życie jest tylko jedno i...
  - Wydusisz to z siebie? - niecierpliwił się Logan.
James wstał z krzesła i podszedł do mnie.
  - Nie masz na co czekać, stary... - powiedział.
Logan zdezorientowany patrzył na nas. James czasami potrafił mnie zrozumieć bez słów. Częściej rozmawiałem na poważne tematy z Carlosem. Jednak James to też był mój przyjaciel, tak samo Logan.
  - Co?! Ty chcesz...? - Logan zaczynał powoli rozumieć.
  - Życie jest zbyt krótkie... - powiedziałem.
  - Cokolwiek zrobisz, pomożemy ci - zapewnił mnie James. - Kiedy tylko wyjdziesz ze szpitala to od razu bierzemy się do roboty.
  - Dzięki...

[ 3 dni później ]

Carlos.

Był już wieczór. Mieliśmy zamiar zejść na kolację, ale z tego względu, że nie oferowali w tym hotelu dobrego jedzenia, postanowiłem wyciągnąć Emily do jakiejś eleganckiej restauracji. Miałem pieniądze, mogłem w końcu pokazać swoją klasę. Brunetka ubrała spódniczkę w kwiaty i bluzkę zapinaną na guziki. Ja zaś ubrałem białą bluzkę i na nią ciemną kamizelkę. Nie miałem garnituru, niestety... 
  - Jedziemy? - zapytałem.
Dziewczyna rozczesała ostatni raz włosy i uśmiechnęła się do swojego i mojego odbicia w lustrze.
  - Jedziemy - kiwnęła głową.

***

Taksówką podjechaliśmy pod restaurację. Otworzyłem drzwi Emily i podałem rękę. 
  - O rany, tutaj musi być drogo - przestraszyła się.
  - Spokojnie, od spraw finansowych jestem ja - uśmiechnąłem się i weszliśmy do środka. 
  - Carlos, mogłam się ładniej ubrać. Nie wiedziałam, że pojedziemy w takie miejsce... - zaczęła siedząc już przy stoliku.
Zaśmiałem się cicho i chwyciłem dziewczynę za ręce.
  - Nie ważne w czym jesteś... Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza... 
Ciemnowłosa spuściła wzrok i uśmiechnęła się. 
Zamówiliśmy sobie coś do jedzenia. Ciągle patrzyłem na nadgarstki Emily, były jeszcze lekko sine od sznurów... Ciągle miałem przed oczami jej łzy, ból w oczach, wołanie o pomoc... Na szczęście to był już koniec... Na jakiś czas... 
Skończyliśmy jeść. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem Emily w oczy, a ona w moje. 
  - Jak się czujesz...? - zapytałem ponownie chwytając ją za dłonie.
  - Szczęśliwsza chyba nigdy nie byłam... - uśmiechnęła się.
Wziąłem kolejny głęboki wdech i wydech. Przygryzłem dolną wargę, to był ten moment.
  - Minęły już dwa lata... Przeszliśmy piekło, mało brakowało... Teraz będzie tylko lepiej... - mówiłem dalej trzymając ją za ręce. - Dlatego postanowiłem... Mam nadzieję, że się nie poplątam w słowach... - zaśmiałem się cicho.
Wstałem z krzesła i podszedłem do niej. Spojrzała na mnie lekko zdezorientowana i odsunęła się od stołu. 
Kolejny wdech i wydech. 
  - Kocham cię jak nikogo innego w moim życiu... Znaczysz dla mnie wszystko... Jesteś wspaniała, piękna... Perfekcyjna... Jesteś dla mnie najjaśniejszą gwiazdą na niebie... Oddałbym dla ciebie wszystko... Dlatego mam do ciebie pytanie...
Uklęknąłem i wyciągnąłem z kieszeni spodni małe pudełeczko.
Kolejny wdech i wydech.
  - Emily Foster, czy chciałabyś dzielić ze mną życie, które będzie trwało wiecznie...? - otworzyłem pudełeczko, a w nim był srebrny pierścionek z brylantem.
Emily wyraźnie zamurowało. Spojrzała na pierścionek, a później na mnie. Zobaczyłem łzy w jej oczach. Uśmiechnęła się szeroko i rzuciła mi się na szyję.
  - Tak, bardzo - płakała.

  "Udało się. Postawiłem ważny krok w moim życiu. Nigdy nie będę go żałował..."

_________________________________________________
Udało mi się. Dwa tygodnie czekaliście, ale się udało : ) 

Jak się podoba? Było parę propozycji, żeby tak ta akcja się rozegrała, więc proszę : )

Dziękuję za nominacje do Liebster Awards! Jesteście kochani : )
Dziękuję też za 9k odwiedzin!! : D Jestem bardzo szczęśliwa : D 

Jak zawsze,

Zapraszam do komentowania i obserwowania!