niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 10 - Konfrontacja

[ Kilka minut później ]

Sandra.

Gdy James wrócił z pracy postanowiłam zagadnąć go o parę rzeczy. Drzwi trzasnęły, a w pokoju pojawił się ponury James. To było normalne, że był w złym humorze. Czasem był na tyle na coś wściekły, że bałam się do niego podejść. Potrafił być nieobliczalny. Nie chcę z niego robić jakiegoś potwora, nic z tych rzeczy. Po prostu tak było... Chłopak rzucił kurtkę na krzesło w przedpokoju i mijając mnie ruszył do sypialni.
  - James...
  - Zmęczony jestem. Jutro pogadamy - powiedział oschłym głosem.
  - Dlaczego mi nie powiedziałeś?
James zatrzymał się w półkroku i lekko odwrócił do mnie głowę.
  - Skąd wiesz? - nie był zaskoczony, ale zimny.
  - To nie jest ważne. Dlaczego nic nie powiedziałeś?
Chłopak usiadł na sofie do mnie plecami. 
  - Dlatego, że ty byś wszystko zepsuła. Poszła na policję i wydała nas wszystkich - mówił tak bezdusznie, że aż zabolało mnie serce. 
  - Ja rozumiem, że Carlos to twój przyjaciel... - mówiłam przez chwilę spokojnie.
  - Nic nie rozumiesz, Sandra - warknął. - Nie masz zielonego pojęcia co się dzieje. Zawsze najważniejsza byłaś tylko ty i nikt nie miał prawa cię wyprzedzić.
Krew we mnie się zagotowała, coś we mnie pękło. Nie mogłam pozwolić, żeby mój chłopak tak o mnie mówił, zwłaszcza, że to była nieprawda. 
  - Słuchaj, James - stanęłam przed nim. - Narobiłeś dużo rzeczy w swoim życiu. Na palcach u rąk nie da się zliczyć, jak wielu ludziom namieszałeś w życiu. Jeden problem się kończył, pojawiał się drugi. Kiedy wtedy chciałeś mnie uderzyć... myślałam, że to już koniec, myślałam, że stracę z tobą kontakt i znikniesz z mojego życia. Ty jednak przyszedłeś i błagałeś o wybaczenie... Okej. Ponad pół roku temu ukradłeś samochód. Na twoje szczęście nastąpił taki dziwny zbieg okoliczności, że ci się udało bez konsekwencji z tego wykaraskać.  Miałeś w życiu więcej szczęścia niż rozumu, James. Na początku naszej znajomości byłeś miłym, dobrym, kochającym chłopakiem... Ja wszystko rozumiem, ale... ZABIJAĆ LUDZI?! CO CI NA ŁEB UPADŁO?! NAPRAWDĘ CHCESZ W KOŃCU SKOŃCZYĆ W PUDLE?! TERAZ MOGĘ I CHCĘ CI POWIEDZIEĆ PROSTO W TWARZ, ŻE JESTEŚ JEDNYM, BEZLITOSNYM, ZIMNYM KRYMINALISTĄ!
James gwałtownie wstał z sofy i stał dosłownie milimetr od mojej twarzy. Wzrok miał taki wściekły... jednak stałam nieruchomo. Nie chciałam się już go bać. Oddychałam spokojnie i patrzyłam z odwagą w jego ciemne, zimne oczy. 
  - Wiem, kim jestem. Nie potrzebuję twoich opinii. Pomagam przyjacielowi, robię co mogę. Gdybym był "bezlitosnym, zimnym kryminalistą" to zamordowałbym ciebie i ukradłbym wszystkie oszczędności. Zabiłbym wszystkich po kolei, żeby tylko zdobyć te dziesięć tysięcy, bo Carlos, Kendall i Logan są dla mnie jak rodzina. Gdybym był "bezlitosnym, zimnym kryminalistą" to już dawno podczas twojej kąpieli wrzuciłbym ci suszarkę i miałbym cię z głowy, a pieniądze w kieszeni. 
Po moich plecach przeszły mi dreszcze. Nie wierzyłam, że mógłby coś tak okrutnego mi zrobić. Jego oddech uderzał w moją twarz. Śmierdział papierosami. Przywykłam już jednak do tego zapachu i nadal stałam nieruchomo. Nie kryję jednak, że miałam wielką ochotę się rozpłakać. Zrobiłam z niego kogoś, kto kompletnie nie ma serca i duszy. Nie mogłam tak o nim mówić. To był mężczyzna, z którym żyłam rok i nadal z nim jestem. Nie mogłam tak o nim powiedzieć. Miałam wyrzuty sumienia. 
Nagle zadzwoniła komórka Jamesa. Sięgnął do kieszeni i odebrał połączenie.
  - Halo? - odezwał się zimnym głosem. - Co?! Kiedy? - przeczesał włosy palcami ze zdenerwowania. - Co za gnidy...! Coś gadali?... Nie wierze... Coś ty z Carlosem wykombinował?... Gdybyście nic nie kombinowali to nie napadliby na ciebie!... No ty chyba sobie ze mnie kpisz w tym momencie! Nie zdążymy! Została nam jeszcze połowa!... Dobra, już okej... Niech Carlos daje znać... Na razie...
Stałam w bezruchu czekając na informacje. Nie były one dobre...
  - Napadli na Kendalla... Skrócili czas do soboty, a mamy jeszcze połowę do spłacenia... - Odwrócił się ode mnie i chodził zdenerwowany po salonie przeklinając pod nosem.
  - Niedobrze... - nie wiedziałam, co powiedzieć.
Zaczęła mnie strasznie boleć głowa, więc ruszyłam do sypialni. W pokoju było ciemno i zimno. Na ulicy także nie było żywego ducha. Oparłam się łokciami o parapet okna i patrzyłam w dal. Powoli zaczęły mi się oczy zamykać, aż nagle w pokoju zrobiło się jasno. Otworzyłam oczy i zobaczyłam za oknem, na ulicy dwa światła. Samochód jechał pod nasz dom.
  - James...!
Chłopak wściekły wszedł do pokoju.
  - Co? - zapytał oschle i obojętnie.
  - To oni...!
Maslow otrząsnął się i podbiegł do okna.
  - Cholera...! - przeklął i odsunął mnie od okna.
On wychylił bardzo lekko głowę i przypatrzył się samochodowi.
  - Czarny mercedes...! To oni...! - jego ręka ścisnęła się w pięść.
  - Co zrobisz...?
  - Cicho, wysiadają.
  - Jak to?! Co my zrobiliśmy?
James ruszył w stronę drzwi frontowych.
  - Zaraz! Co ty robisz? - pobiegłam za nim.
  - Uspokój się. Robię co do mnie należy.
  - Chcesz ich zabić?! Tak szybko zapomniałeś o tym, co ci mówiłam?!
  - Zamknij się... - powiedział oschle i stanął przy drzwiach. - Idź do sypialni.
Posłuchałam go i pobiegłam we wskazane miejsce. Ciągle jednak się wychylałam, żeby go kontrolować.
James sięgnął do szafeczki w przedpokoju i wyciągnął pistolet. Byłam wściekła na niego, że coś takiego trzyma w naszym domu. Ścisnął rękę na broni i czekał na odpowiednią chwilę. Rozległo się pukanie. Po moich plecach przeszedł dreszcz. Nigdy chyba się tak nie bałam. Na pukaniu jednak się zakończyło.
  - Czemu odpuścili? - zapytałam cicho chłopaka.
  - Pewnie pomyśleli, że nas nie ma... Dzięki Bogu, że są tacy naiwni...

[ Piętnaście minut później ]

Grace.

  - Logan? Jedziesz już do domu? - zapytałam chłopaka przez telefon.
  - Tak, zaraz będę w domu. 
  - Świetnie - powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
Byłam strasznie wściekła na niego. Wiedział, że mój ojciec się zajmuje takimi sprawami, że bez problemu może zgarnąć taki gang i mógłby to wszystko w odpowiedniej chwili zakończyć. 

***

Chłopak obojętnie przywitał się ze mną i zajrzał do lodówki. 
  - Nie masz mi czegoś do powiedzenia, Logan?
  - Nie, czemu pytasz? - nie zdawał sobie sprawy, że o wszystkim wiem.
  - Możesz na mnie spojrzeć? - stałam w wejściu do kuchni.
Brunet zamknął lodówkę i patrzył się na mnie. 
  - Myślałeś, że nieszybko się dowiem? Myślałeś, że jestem taka głupia?
  - Myślisz, że wiesz wszystko, Grace? 
  - Żebyś wiedział. 
  - Skąd?
  - Źródeł jest wiele. Zastanawia mnie bardziej dlaczego mi tego nie powiedziałeś.
  - Od razu przekazałabyś to swojemu ojcu... 
  - A on by złapał ten gang i było by po sprawie! - nie dałam mu dokończyć.
  - Przy okazji wkopałabyś mnie, Carlosa, Jamesa i Kendalla! Przecież my też swoje zrobiliśmy! - zaczął się awanturować. 
  - Nie zrobiłabym tego! Dobrze o tym wiesz!
  - Wiem, że nic nie wiem!
Nagle zadzwonił telefon Logana. Nie był zadowolony wieściami.
  - To jakiś żart?! Coś ty brał? To niemożliwe!... Człowieku, coś ty narobił...!... Jak nic?! Jak nic?! Musieli mieć powód!... Idioci... Carlos jest umówiony jutro z Shanonem i Eliotem?... Dobra... Okej... Shanon dwa tysiące, a Eliot?... Trzy. Dobra. Nie no, nie denerwuję się. Na razie.
  - Kto to był?
  - Kendall. Te gnojki go napadły. Skrócili czas do soboty...
  - Cudownie. Czemu go napadli?
  - Powiedzieli, że coś kombinuje z Carlosem... On twierdzi, że nic takiego nie zrobił. Nie wiem co o tym myśleć... - usiadł przy stole i schował głowę w rękach.
Chciałam go pocieszyć, ale wiedziałam z własnego doświadczenia, że nie można teraz się nad nim rozczulać. Trzeba było być twardym, nieugiętym.
  - Carlos zdąży zebrać resztę pieniędzy? - usiadłam koło niego przy stole.
  - Jutro spotyka się z dwoma gośćmi i oni mu dadzą te pięć tysięcy...
  - Shanon i Eliot?
  - Tak - przytaknął.

[ Następny dzień wieczorem ]

Carlos.

Tego wieczoru byłem umówiony z niejakim Shanonem i Eliotem. Mieli mi dać resztę pieniędzy dla gangu. Czas uciekał, a ja nadal mam połowę kasy do spłaty.
  - Emily, jadę po pieniądze. Uważaj tutaj - podszedłem do dziewczyny i pocałowałem w policzek.
  - Ty też uważaj...
O ósmej wsiadłem do mojego mitsubishi i odjechałem na spotkanie z Shanonem. Zgodził się na danie mi dwóch tysięcy. Umówiliśmy się, że o ósmej będziemy oboje za restauracją Yelp na Center Drive 6081.
Gdy już tam byłem, za Yelp, stał już tam Shanon.
  - Nareszcie. Miało być punktualnie - nie brzmiał przyjaźnie.
  - Przestań kłapać tą gębą. Masz to? - warknąłem.
  - Po co bym tu przyjeżdżał, gdybym nie miał? - uniósł brew.
  - To dawaj, nie mam czasu na pogawędki.
Facet sięgnął ręką do kurtki i wyciągnął kopertę.
  - Wyliczone?
  - Tak, raczej.
  - Nie fałszywe?
  - Czy ja wyglądam na idiotę?
  - Potrafię być do bólu szczery. Serio chcesz znać odpowiedź?
Shanon nic nie odpowiedział, machnął ręką i wsiadł do samochodu. Po paru sekundach odjechał. Ja też usiadłem za kierownicą i ruszyłem na następne spotkanie.
Eliot wysłał mi sms-em kompletnie nieznany mi adres. Zadzwoniłem do niego, bo nie miałem czegoś takiego jak nawigację.
  - Możesz mi wytłumaczyć, Eliot, co to za miejsce?!
  - Po pierwsze, Pena, nie drzyj się tak. Po drugie, uspokój się - jego głos był odważny i śmiały.
Facet podpowiedział mi jak jechać i gdzie patrzeć. Wysiadłem z auta i zobaczyłem przed sobą opuszczony budynek z powybijanymi szybami. Zamknąłem drzwi samochodu i ruszyłem do środka. Eliot podpowiedział mi, że mam iść na piąte piętro. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego akurat na piąte. Sale były pełne korytarzy i zakamarków. Schody dwoiły mi się przed oczami. Szybko pobiegłem na piąte piętro i na ziemi zobaczyłem kartkę. Podniosłem ją i zobaczyłem napis:
  "Myślałeś, że ci dam trzy tysiące za to co mi zrobiłeś trzy lata temu? Idiota z ciebie, Pena Niech twoja rodzinka płonie w piekle!"
Krew we mnie zaczęła się gotować, a ręce drżeć. Usłyszałem czyjeś kroki. Domyśliłem się, że to Eliot. Zgniotłem kartkę i rzuciłem na ziemię. Z kieszeni kurtki wyciągnąłem pistolet i zacząłem biec w stronę słyszanych kroków. Eliot zaczął biec. Zauważyłem go na zakręcie. Byłem pewien, że to on.
  - Chodź tu, sukinsynu! - krzyczałem i biegłem za nim.
W końcu strzeliłem w jego kostkę, a on upadł na ziemię.
  - Myślałeś, że mi uciekniesz? Za krótko jednak mnie znasz, Eliot - wymierzyłem broń w jego twarz. - Nie będziesz obrażał ani mnie, ani mojej rodziny.
Eliot patrzył na mnie z przerażeniem w oczach. Broń wystrzeliła. Eliot upadł na ziemię.
_____________________________________________________
Już niedługo następny rozdział!
Od wtorku do niedzieli mnie nie ma w domu, więc życzę miłych wakacji i do następnego razu!

ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA!


środa, 26 czerwca 2013

Rozdział 9 - Pierwszy krok i kara

Kendall.

Ja i Rose siedzieliśmy przy oknie, ale będąc niezauważalnymi. Objąłem ją ramieniem chcąc, żeby poczuła się bezpiecznie.
  - Czego oni od nas chcą? - zapytała cicho drżącym głosem.
  - Nic takiego. Sprawdzają nas - odpowiedziałem. - Nie bój się, jestem tutaj.
Wtedy ona wtuliła się w mój tors. Pogłaskałem ją po głowie i pocałowałem w czoło. Nagle usłyszałem trzaśnięcie drzwi samochodu. Po moich plecach przeszedł dreszcz.
  "Cholera..." - przekląłem w myślach.
Wyglądnąłem delikatnie przez okno. Trzech mężczyzn w czarnych, skórzanych kurtkach wysiadło z samochodu. Zaczęli iść w kierunku naszego domu.
  "Musieli widzieć, jak rozmawiałem z Carlosem..."
Puściłem Rose i ruszyłem do przedpokoju.
  - Kendall...! Nie...! - wołała mnie szeptem.
  - Spokojnie, nic mi nie będzie...! - odpowiedziałem ciszej.
Stanąłem przy drzwiach, a z kieszeni kurtki wyciągnąłem dyskretnie pistolet. Czekałem, aż drzwi się otworzą, a kula trafi w jednego z towarzyszy gangu. Serce biło mi jak młotem.
  "Jeżeli przejdą przeze mnie, to Rose będzie w niebezpieczeństwie...!"
Chwyciłem mocno pistolet i wziąłem głęboki oddech. Gałka u drzwi powoli zaczęła się przekręcać. Szybko przeładowałem broń i czekałem.
Już.
Drzwi się gwałtownie otworzyły.
Przede mną teraz stało trzech facetów.
Jeden z przodu miał pistolet wycelowany prosto w czoło.
Dwóch po bokach wymierzyło w moją twarz dwa pistolety.
Wiedziałem, że to już koniec.
  - Odłóż tą zabawkę, bo sobie zrobisz krzywdę, Schmidt - uśmiechnął się zadziornie pierwszy.
  - Gdybyś był sam to nie uśmiechałbyś się jak idiota - warknąłem dalej celując bronią.
  - Albo opuścisz broń, albo w tym domu nie będzie miał kto płacić czynszu - ostrzegł drugi.
Kątek oka spojrzałem do salonu. Nigdzie nie było Rose. Drzwi szafy lekko się poruszyły. Poniosłem kącik ust w minimalnym uśmiechu. Ona tam była. Uspokoiłem się, że jej nie znajdą i spojrzałem na mężczyzn.
  - Okej... - opuściłem pistolet.

Rose.

Siedziałam w szafie i dzwoniłam na policję. Musiałam mówić ciszej niż kiedykolwiek. Kiedy mi się już udało zaszyłam się głębiej w ubrania i nawet nie oddychałam. 
Usłyszałam uderzenie pistoletu o ziemię. 
  - Grzeczny chłopiec - zaśmiał się jeden.

Kendall.

Pierwszy uśmiechnął się wrednie i uderzył mnie z całej siły w brzuch. Zgiąłem się w pół pokaszlując. Świat zawirował mi przed oczami. 
  - Nie będziesz się do mnie zwracał od idiotów, gnojku! - kopnął mnie tak mocno, że upadłem na ziemię.
Kolejne uderzenia w brzuch i twarz były coraz bardziej bolesne. Nie myślałem jednak o bólu, myślałem, żeby te szczury nie zrobili nic Rose. W pewnym momencie pod wpływem kopnięcia w brzuch przez przywódcę z moich ust wypłynęła krew. 
Uderzenia ustały, ale ból za nic w świecie. Nie myślałem jednak długo o bólu, myślałem, żeby tylko nie znaleźli Rose. Leżąc jednak na tej podłodze czułem się jak mięczak. Nie spodziewałem się, że na mnie napadną. Liczyłem, że postraszą mnie i pójdą. No to się pomyliłem...
  - A, jeszcze jedno, Schmidt - zawrócił się do mnie przywódca.
Podniosłem się trochę na rękach, ale cały drżałem. Z moich ust nadal kapała krew i pokaszliwałem.
  - Przekaż swojemu kumplowi, że ma czas do soboty do godziny dziesiątej w nocy.
  - J-Jak to do soboty...?! Miało być do niedzieli...! - krztusiłem się krwią.
  - Widząc, co kombinujecie ty i Pena to dostajecie karę - powiedział jeden. - Czas wrócić się do podstawówki! Niegrzeczni chłopcy idą do kąta odpokutować! - zaśmiał się.
Drzwi na nimi się zamknęły, a raczej trzasnęły. Z szafy wyszła Rose próbując złapać oddech. Nie widziałem jej, nic nie widziałem. Kolory mi się rozmywały, a świat wirował.
  - Boże, Kendall! - uklęknęła przy mnie. - Co te potwory ci zrobiły?
  - To nic, serio... - odpowiedziałem udając odważnego.
  - Poczekaj... - wstała i wyjrzała przez okno. - Odjechali... Chodź, zajmę się tobą...
Delikatnie podniosła mnie, a ja się jej lekko wyrwałem.
  - Rose, zostaw...
  - Przecież ty krwawisz...! - mówiła cały czas z wielką troską i niepokojem.
Usiadłem na kanapie ostrożnie i próbowałem normalnie oddychać. Rose usiadła koło mnie z apteczką w ręce.
  - Mamy czas do soboty... - powiedziałem, kiedy ona obmywała krew z mojej twarzy.
  - Co?! Jak to?! - przerwała wycieranie.
  - Powiedzieli, że za dużo kombinujemy z Carlosem...
  - Co za idioci...! - uniosła się. - Zdążycie...?
  - Nie wiem... - wytarłem kciukiem krew cieknącą z kącika ust. - Ale wiem, że jeśli komukolwiek się coś stanie, a przede wszystkim tobie... - przerwałem i oblizałem kciuk z kroplą krwi. - ...zniszczę go...
Jej wzrok utkwił w moich oczach.
  - Kocham cię, pamiętaj... - chwyciłem jej rękę.
  - Ja ciebie też, Kendall... - przytuliła mnie.
________________________________________________
Co do komentarzy: niedługo pojawią się perspektywy Logana i Jamesa : )

Ten rozdział dedykuję Kate (Rose) : *
Żebyś dostała wenę, żeby tak przepłynęła ze mnie na ciebie : D 


PROSZĘ O KOMENTARZE!

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 8 - Szpiedzy

[ Na następny dzień ]

Rose.

Kendall wziął sobie dzień wcześniej dzień wolnego, aby spędzić czas ze mną. Przeraził się jak zobaczył w łazience kałużę krwi i otwarte drzwi domu. Opowiadał mi, że szukał mnie przez cały czas, ale nigdzie mnie nie było i strasznie się martwił. Rozmawialiśmy, siedzieliśmy w ciszy, a nawet bez końca patrzyliśmy sobie w oczy. Mieliśmy czas dla siebie po moim przyjściu ze szpitala, cały następny dzień... Niestety na kolejny dzień chłopak musiał iść do pracy. Kendall powiedział mi wszystko o aferze z gangiem i rodziną Carlosa. Musiał trochę zarobić, bo zostało im jeszcze pięć tysięcy do spłaty... To znaczy Carlosowi zostało. Kendall, James i Logan mu tylko pomagali.
Kiedy wydawało mi się, że chłopak już wyszedł, on podszedł do mnie od tyłu i musnął ustami w szyję.
  - No idź już - zaśmiałam się, bo mam łaskotki.
  - Ale jesteś pewna, Rosalindo Gonzales, a niedługo Rosalindo Schmidt? - szepnął mi do ucha, a ja znowu się zaśmiałam.
  - Czy ty coś planujesz, Kendall? Czy ja o czymś nie wiem? - spojrzałam na niego z uśmiechem.
  - Ja tylko spekuluję, moja droga - podniósł ręce w ramach obrony. - Uciekam, kocham cię. - pocałował mnie w usta i wybiegł z domu.
Zrobiłam sobie szybkie śniadanie, a mianowicie płatki z mlekiem. Moja ręka o dziwo szybko się goiła. Bardzo mnie to zadowalało, bo nie ograniczało to mnie tak strasznie. Siedząc tak samotnie w domu pod ścianą rozmyślałam trochę nad tą cała aferą. Kendall, James i Logan pomagali Carlosowi zebrać te pozostałe pięć tysięcy. Byli najlepszymi przyjaciółmi, nie było bata, żeby mu nie chcieli pomóc. Z drugiej strony nad nimi też był oddech gangu. Wplątali się w całą tą historię i to powodowało, że oni też byli w niebezpieczeństwie...
  "Zaraz, przecież trzeba powiedzieć o tym Grace i Sandrze!" - przypomniałam sobie.
Szybko chwyciłam za telefon.
  - Halo, Em?
  - Cześć - odezwał się zmęczony głos przyjaciółki.
  - Coś nie tak? Stało się coś? - zapytałam z troski.
  - Nie, tylko robi się nieciekawie...
  - To znaczy...? - zaczęłam się niepokoić.
  - Wczoraj w nocy na naszej ulicy stał samochód gangu. Śledzą nas. Wiedzą gdzie mieszkamy, gdzie Carlos pracuje...
  - Nic wam się nie stało? - ręce zaczęły mi drżeć.
  - Nie, jak tylko się zorientowali, że ich widzimy, odjechali... W pracy Carlosowi grozili bronią...
  - O Boże... - zakryłam usta dłonią.
  - Na szczęście szybko wyszli. Nie jest wesoło, Rose...
  - Powiemy o tym dziewczynom? Muszą wiedzieć, bo potem będzie za późno...
  - Racja... Dzwoń do Grace, a ja do Sandry. Powiedz o wszystkim.
  - Okej - przytaknęłam i rozłączyłam się.
Bez żadnego problemu wybrałam numer do Grace i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Czekałam dość długo na odebranie. To było normalne u Grace.
  - Grace Bridget, słucham? - usłyszałam poważny głos przyjaciółki.
  - Hej, tu Rose.
  - A, Rose! Nie zwróciłam uwagi, kto dzwoni. Cześć, co tam? - zaśmiała się.
Żal mi było, że zaraz ten dobry humor jej przejdzie. Opowiedziałam jej wszystko o czym wiedziałam. Zszokowała ją ta opowieść.
  - To znaczy, że... oni śledzą każdy nasz ruch?
  - Najwyraźniej - przyznałam z niechęcią.
  - Nie wesoło... Muszę o tym porozmawiać z Loganem...
  - Nie licz, że będzie łatwo... Kendall prawie mnie zostawił, bo chciałam wiedzieć...
  - Spokojnie. Ja potrafię sobie z nim poradzić.
  - Uważaj na siebie...
  - Ty też, trzymaj się.
Oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy. Po chwili zadzwoniła Emily.
  - I jak z Sandrą?
  - Powiedziałam. Nie była zadowolona...
  - A kto by był...?

[ 2 dni później ]

Carlos.

Cały czwartek miałem spędzić w szkole tańca. Nie pytajcie... szef kazał... Strasznie mnie to blokowało, bo ciągle musiałem szukać pięciu tysięcy, a zostały cztery dni do spłaty... Musiałem jednak zacisnąć zęby i nie sprzeciwić się szefowi. Gdybym to zrobił wywaliłby mnie na zbity pysk, a pieniędzy nie miałbym nawet na życie. Wolałem jak najszybciej załatwić sprawę i móc wyjść wcześniej. Ja dla szefa byłem kozłem ofiarnym, nienawidził mnie. Zawsze byłem gościem na posyłki, sprzątałem, zajmowałem się papierkową robotą, dodatkowo kilka lekcji dziennie. Cieszyłem się jednak, że tańczyłem i robiłem to co lubiłem, a nie robiłem w warzywniaku, albo gorzej. Szef jednak nie był w najlepszym humorze, co spowodowało, że nie wyszedłem wcześniej jak o jedenastej w nocy. Załatwianie pieniędzy musiałem przełożyć na następny dzień, a czas uciekał. Wychodząc z pracy szybko wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Emily, że nic mi nie jest.
  - Dobrze, ale wracaj już do domu, proszę cię... Znowu tu są... - usłyszałem przejęty głos dziewczyny.
  - Nie pokazuj się, zamknij drzwi na wszystkie zamki, zgaś światła i nie denerwuj się. Już jadę.
Przekląłem w myślach i zacząłem biec w stronę samochodu. Jechałem tak szybko, że zaczęło mi się kręcić w głowie. Miałem dużo szczęścia, że nie złapała mnie policja. W mgnieniu oka znalazłem się na naszej ulicy i zauważyłem ponownie czarnego mercedesa. Kiedy tylko pojawiłem się na tej samej ulicy oni momentalnie odjechali. Zaczynało mnie to wkurzać, że wtrącają się w NASZE ŻYCIE! Do ich interesu należało, żeby wziąć kasę i zostawić moją rodzinę w spokoju. Zapukałem do drzwi domu.
  - Emily! Otwórz! 
Dziewczyna szybko otworzyła drzwi i wpuściła mnie do środka. 
  - Nic ci nie jest? 
  - Nie, stali tutaj od pół godziny. Myślałam, że odjadą, ale jednak nie i zadzwoniłam do ciebie.
Nagle telefon Emily zadzwonił.

Emily.

  - Halo, Rose?
  - Emily, oni tu są... - powiedziała szeptem, ledwo ją usłyszałam.
  - Co? Kto?
  - O-Oni... 
  - Rose, możesz mi... - przerwałam, bo domyśliłam się kto to był. - ...Was też...?!
  - Właśnie podjechali i nie wiem co robić...
  - Jest tam Kendall? - wtrącił się Carlos i wyrwał mi telefon. - Okej, daj mi go, szybko.

Kendall.

  - Carlos, co robić?
  - To ty zawsze jesteś od planowania! 
  - Najchętniej to bym tam wyszedł i im pokazał, że tutaj się nie parkuje!
  - Nie! Oni sami odjadą, oni tylko patrzą, czy czegoś nie kombinujemy! 

Nie rób nic głupiego!

_______________________________________________________
Czy gang zawita też do domu Jamesa i Logana...?
Carlos zdobędzie pieniądze do niedzieli...?
No nie wiem, nie wiem...
To już wkrótce!

DZIĘKUJĘ ZA PONAD 1,000 WYŚWIETLEŃ!!

PROSZĘ O KOMENTARZE!!

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział 7 - Pomoc za nawet największa cenę popłaca...

Emily.

Wróciłam do domu spokojna, że Kendall już jest przy swojej dziewczynie i może się nią zaopiekować. Była godzina jedenasta, musiałam ugotować coś do jedzenia, bo myślałam, że się zaraz przewrócę z głodu. Carlos wracał o dziesiątej w nocy. Bałam się, że w pracy miał być do ósmej, a te dwie godziny znowu spędzi na kryminalnym życiu. Weszłam szybko na stronę internetową szkoły tańca i zaczęłam studiować plan zajęć. Wszystko się zgadzało, Carlos miał zajęcia od dziewiątej rano do dziesiątej w nocy. Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam do kuchni. Zrobiłam sobie zwykłe kanapki z serem i szynką. Nie miałam siły na nic innego. Usiadłam przy drewnianym stoliku na drewnianym krześle i zaczęłam konsumować śniadanie. W połowie jedzenia drugiej kromki zakrztusiłam się i zorientowałam się, że nie zrobiłam sobie herbaty. Gdy już odzyskałam oddech zdenerwowana rzuciłam kanapką o talerz i zaczęłam przygotowywać herbatę. Z powrotem usiadłam na krześle i patrzyłam w okno. Oparłam głowę o ścianę i wzięłam głęboki oddech. 
Zjadając całe śniadanie postanowiłam się przebrać. Przez ten cały stres i zdenerwowanie cała byłam oblana potem. Szybko wskoczyłam pod prysznic i przebrałam się w nowe ciuchy. Ubrałam zwykłą bluzkę i rurki, a włosy rozpuściłam. Zaczął się dla mnie czas pracy. Zaczęłam gotować obiad.

[ trzy godziny później ]

Obiad był już gotowy, zmęczona opadłam na sofę i zaczęłam oglądać telewizję. Nagle mój telefon zawibrował. To była Rose.
  - Hej, Em.
  - Cześć, jak się czujesz? Pogodziłaś się z Kendallem?
  - No pewnie, wszystko wporządku.
  - To dobrze - odetchnęłam z ulgą.
  - Carlos się odzywał? - zapytała po chwili.
  - Co ty, zawsze choć raz dzwonił w przerwach. Może dzisiaj ma urwanie głowy - modliłam się, że nic się nie stało.
  - Oj, nie denerwuj się tak.
  - No po dzisiejszej nocy i dzisiejszym ranku to jestem mega zrelaksowana... - powiedziałam z sarkazmem i przewróciłam oczami.
Przyjaciółka się zaśmiała. Pod wpływem jej reakcji też lekko się zaśmiałam. Obie miałyśmy głęboką nadzieję, że ta afera z gangiem się szybko skończy i nikomu się nic nie stanie...
Parę minut jeszcze porozmawiałam z przyjaciółką i postanowiłam pobawić się z Lucy. Przez to wszystko kompletnie o niej zapomniałam. Wzięłam kotkę na ręce i usiadłam z nią na sofie. Chciałam ją zainteresować piórkiem na patyku, ale ona już chyba była znudzona tym samym. Dla niej atrakcją było, aby położyć się na moich kolanach... Robiła to codziennie... Tak czy siak była uzależniona od moich nóg i lenistwa. Miała już rok, a zachowywała się jakby miała cztery lata. Westchnęłam i pogłaskałam kotkę. Uśmiechnęłam się do niej, gdy spojrzała na mnie swoimi czarnymi oczyma. Zwalały mnie one z nóg. Moja ręka zaczynała odmawiać mi posłuszeństwa. Głowa sama mi opadła na oparcie sofy, a ręka opadła zmęczona na Lucy - zasnęłam.

[ pięć i pół godziny później ]

Pukanie do drzwi. 
Słyszałam pukanie do drzwi. 
Z niechęcią otworzyłam oczy. Dom był o tej godzinie już ciemny. Za oknem słońce już dawno zaszło.
Znowu pukanie do drzwi. 
  "Kogo to niesie...?" - pomyślałam.
Delikatnie położyłam Lucy na sofie i przeciągając się w drodze do drzwi. 
Otworzyłam drzwi.
I co?
Pytacie "i co"?
Nikogo tam nie było.
Czego się spodziewaliście? Grupy gangsterów rzucających się na mnie z pistoletami? 
Haha, dobry żart!
  - Straszy... - przewróciłam oczami.
Moja mama i babcia mówiły, że jak słyszy się pukanie to zwiastuje, że ktoś w najbliższym czasie odejdzie z naszego życia. Odrzuciłam te przesądy, potrząsnęłam głową i zamknęłam drzwi. Byłam lekko rozbudzona. Poszłam do kuchni i napiłam się soku. Za dwie godziny miał wrócić Carlos. Chcąc, żeby te dwie godziny jak najszybciej przeleciały usiadłam przed telewizją i zaczęłam oglądać byle jaki serial. Nie interesował mnie żaden serial, ciągle spoglądałam na zegarek. Leciałam przez następne kanały i w końcu napotkałam na "Zabójcze Umysły" - serial kryminalny. *Grupa detektywistyczna badała śmierć młodego mężczyzny. Oglądając jego martwe już ciało zauważyli niezliczone siniaki na klatce piersiowej, nogach i najważniejsze - na szyi. Stwierdzili, że został najpierw skopany, potem duszony, a na sam koniec postrzelony w głowę. Widząc te wszystkie rany przeszły mnie dreszcze. Przed oczami pojawił mi się Steward z dziurą od kuli w głowie. Szybko potrząsnęłam głową chcąc ten obraz wymazać. 
  - Miał problemy z prawem... - przyznała dziewczyna chłopaka cała we złach.
  - W jakim sensie? - wypytywał ją detektyw.
  - Musiał im zapłacić...
  - Ktoś go szantażował? - zadał kolejne pytanie jeden z moich ulubionych aktorów Matthew Gray Gubler.
  - Tak... Miał jeszcze cztery dni do spłaty... Widać nie chcieli czekać... - tłumaczyła brunetka cichym głosem. - Nie... Nie wierzę...! Wszystko miało być dobrze...! - chwyciła się za głowę i zaczęła płakać.
Przełknęłam ślinę.
Nie chciałam dłużej na to patrzeć. Zaczęłam szukać czegoś innego. Nieustannie myślałam o tym, co może się jeszcze stać. Nie zauważyłam, kiedy była dziesiąta w nocy. Głowa od tych myśli mi pękała. Zmierzwiłam włosy i wzięłam głęboki oddech. Nagle drzwi się otworzyły, a moje serce się uradowało.
  - Carlos? - zawołałam chłopaka podchodząc do przedpokoju.
Zmęczony zdjął buty i kurtkę.
  - Hej - odpowiedział krótko.
Podszedł do mnie i chciał mnie pocałować w policzek. Pozwoliłam, ale szybko się po pocałunku się odsunęłam.
  - Jesteś głodny? - szybko zmieniłam temat.
  - Jasne, umierałam z głodu - uśmiechnął się.
Gdy chłopak jadł obiad, co z tego, że o dziesiątej w nocy, przebrałam się do spania i już leżałam w łóżku. Nie minęło dużo czasu jak chłopak wszedł zmęczony i legł na łóżko obok mnie.
  - Jak było w pracy? - zapytałam.
  - Duże tempo... Miałem dzisiaj skomplikowaną choreografię na hip-hopie... Kości mnie bolą i ledwo na nogach stoję...
  - Może jesteś chory?
  - Nie, coś ty... - uśmiechnął się. - A tak poza tym to było spoko. Jak zawsze.

Carlos.

To co powiedziałem Emily było totalną nieprawdą. W połowie drugiej lekcji hip-hopu do szkoły weszło czterech gości ubranych w czarne, skórzane kurtki. Odrywając oczy od luster na ścianie i spoglądając na nich serce mi stanęło. Młodzież gdy zobaczyła grupę zatrzymali się i zaniemówili. Musiałem ratować tą sytuację. Podszedłem do gości jak gdyby nic i zgarnąłem ich na bok. 
  - Czego chcecie? - warknąłem. - Do niedzieli mam czas.
  - Co się pieklisz? Przyszliśmy popatrzeć za co zarabiasz siano i już widzimy, balerinko - wykpili mnie.
  - Gówno was to obchodzi! - szepnąłem, ale dość głośno.
  - Nie podskakuj, Pena, bo wiesz, że się to może dla ciebie i twojej rodzinki źle skończyć... - powiedział cicho jeden i wyciągnął ze środkowej kieszeni kurtki dyskretnie pistolet.
Przełknąłem ślinę i od razu się uspokoiłem. Wziąłem głęboki wdech.
  - Wynoście się stąd, lekcje mam.
  - Się robi, profesorku - zaśmiał się jeszcze na koniec jeden.
Zignorowałem to i zamknąłem za nimi drzwi. Przejechałem dłonią po włosach i odetchnąłem. Postanowiłem szybko wrócić do lekcji.

[ Na następny dzień ]

Emily.

Otworzyłam delikatnie oczy i na mojej twarzy pojawił się automatycznie uśmiech. Zaraz obok mnie leżał śpiący jeszcze Carlos. Twarz miał tak spokojną, że nie dało się od niej oderwać oczu. Zauważyłam, że trzymał mnie w lekkim objęciu. Delikatnie, ale to bardzo delikatnie pogładziłam go po policzku. Pod wpływem mojego dotyku lekko się uśmiechnął i otworzył oczy.
  - Dzień dobry - przywitał mnie ciepłym i jeszcze zaspanym głosem.
  - Cześć - nie mogłam oderwać od niego oczu.
Nie wiem dlaczego to wszystko się tak do kitu toczy. Zawsze mieliśmy problemy jeśli chodzi o finanse, Carlos haruje jak wół, żebym miała co jeść. Teraz trzeba było nam długów i spłacania. Bóg grał nie fair, że zrzucił na nas takie coś. 
  - Lepiej się czujesz? - zapytałam go z troską.
  - Przy tobie? Zawsze - pogłaskał mnie po włosach.
Wbrew mojej woli zarumieniłam się i zaśmiałam. Miliardy razy mi tak mówił, a ja zawsze reagowałam tak samo. W pewnym sensie mnie to zadowalało, dowodziło to, że nadal tak samo go kocham. 
  - Idziesz dzisiaj do pracy? - zapytałam. 
  - Muszę, ale pod wieczór, na dwie godziny. 
Przez chwilę panowała cisza między nami. Nagle, jakby znikąd, przeszły mnie dreszcze. 
  - Carlos...?
  - Hm?
  - Boję się, że... wszystko nie będzie już takie jak dawniej...
Chłopak usiadł patrząc na mnie smutno. Chwycił moją rękę i patrzył mi głęboko w oczy.
  - Emily, przysięgam ci, że nie ważne co się stanie... zawsze będę przy tobie i będę cię chronił... 
Łza popłynęła po moim policzki, a latynos ją otarł kciukiem.
  - Muszę się z tego bagna wygrzebać sam... Nikt nie może ucierpieć...
  - Ale ty też nie ucierpisz...
Tutaj chwilę się zawahał.
  - Tego nie mogę ci obiecać...

***

Był już późny wieczór. Pod nieobecność Carlosa siedziałam na krześle w kuchni i czytałam książkę równocześnie głaszcząc Lucy. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Sądziłam, że to Carlos, pomyliłam się. Znowu nikogo nie było. Te znaki przestały mnie bawić. Szybko zamknęłam drzwi i wróciłam do kuchni. Trzęsącymi się rękoma wzięłam książkę w ręce i zaczęłam szukać zdania na którym skończyłam. 
  - Emily! Jestem! - usłyszałam trzaśnięcie drzwi i głos Carlosa.
  - Nareszcie - szepnęłam do siebie.
Podbiegłam do niego i przytuliłam. Oderwaliśmy się od siebie i chłopak poszedł do kuchni, a ja spojrzałam przez okno w salonie. 
  - Umieram... ugotować coś, czy nudziło ci się i coś zrobiłaś? - usłyszałam wesołego latynosa.
Już miałam mu odpowiedzieć, ale coś w ciemnościach przykuło moją uwagę. Zmrużyłam oczy i przeszedł mnie dreszcz. 
  - Carlos...! Chodź tu szybko...!
Chłopak podszedł do okna ze szklanką wody w ręce.
  - Coś nie tak?
  - Tak, patrz tam, na zakręcie... - pokazałam dyskretnie palcem.
Czarny mercedes stał na zakręcie do naszej ulicy. Ktoś definitywnie nas podglądał. Czarne postacie w samochodzie poruszyły się, światła się zapaliły i odjechali szybko.
  - Co za gnidy...! Mówiłem im...! - warknął pod nosem Carlos.
Spojrzałam na niego nie rozumiejąc o czym mówi. Chłopak pokręcił głową i podrapał się po karku.
  - Byli dzisiaj u mnie w pracy... 
  - Co?! - odwróciłam się do niego nie dowierzając.
  - Nie chciałem cię martwić...
  - To jest teraz nie ważne... Oni nas śledzą! Co robimy?
Latynos zaczął chodzić po pokoju zdenerwowany. 
  - Nie MY, tylko JA - podkreślił. - Emily, musisz wyjechać, natychmiast!
  - A-ale...! Mam cię zostawić tutaj samego?! 
  - Zrozum, tak będzie najbezpieczniej...
  - Nie! Nie zgadzam się! Nie zostawię cię!
  - A jak ci się coś stanie?!
  - A jak TOBIE się coś stanie?!
Chłopak padł na sofę zrezygnowany.
  - Nie widzisz, że to jest niebezpieczne...? Nie widzisz, że oni śledzą każdy nasz krok...?
  - Widzę, ale ja nie mogę cię samego z tym wszystkim zostawić! No co ty?
  - Ale... jak ci się coś stanie to co twoi rodzice... - nie dokończył.
  - Ich w tą rozmowę w ogóle nie wplątuj. 
  - Ale... Emily...

  - Nie pamiętasz...? Pójdę za tobą w najciemniejszą ciemność...

________________________________________________________
Emily nie daje za wygraną... Zostaje z Carlosem, ale za to grozi jej niebezpieczeństwo ze strony gangu... Czy będą na tyle nieobliczalni, że Emily będzie miała kłopoty...?

PROSZĘ O KOMENTARZE!


*odcinek wyimaginowany przeze mnie! ; )

środa, 12 czerwca 2013

Rozdział 6 - To dopiero początek...

Emily.

Siedziałam sama na korytarzu i z szybko bijącym sercem czekałam na jakiekolwiek wieści od lekarza. Nie informowałam o zajściu nikogo, aby nikogo nie denerwować. Z resztą, kogo miałam informować? Kendalla, który zniknął, Carlosa, który pracuje, Logana także pracującego od rana, Jamesa? Bez sensu. Zachowałam to dla siebie i wzięłam to na swoje barki. Czekałam około godziny. Nagle z sali zabiegowej wyszła pielęgniarka w pośpiechu.
  - Przepraszam? - podbiegłam do kobiety.
  - Przepraszam, nie w tej chwili! - nakrzyczała trochę na mnie.
Wróciłam więc na swoje miejsce. Wiedziałam, że coś jest nie tak skoro pielęgniarka jest tak podenerwowana. Kobieta zaraz potem biegła z powrotem do sali z torebką krwi. Przeszły mnie dreszcze. Rose zdecydowanie straciła za dużo krwi. Wtedy były tego konsekwencje. Czekałam pół godziny na jakieś wieści. W końcu z sali wyszedł lekarz, który się zajął moją przyjaciółką. Szybko wstałam i podbiegłam.
  - Panie doktorze, i jak z nią?
  - Nie było łatwo, straciła strasznie dużo krwi. Nie wie pani jak długo krwawiła?
  - Nie mam pojęcia, zadzwoniłam zaraz jak ją zobaczyłam. 
  - W karetce nie można było zatamować ran, były niebezpiecznie głębokie. Nie wie pani dlaczego...?
  - J-Ja... nie mam pojęcia... Nigdy tego nie robiła...
Robiła, ale dobre parę lat temu. Nie wiedziałam, co ją zmusiło do takiego posunięcia. Przejmowałam się niesamowicie i nie mogłam się doczekać, aż ją zobaczę. Czekałam na wytłumaczenie z jej strony. 
  - Mogę ją zobaczyć...? - zapytałam.
  - Oczywiście, jest zmęczona i słaba. Może pani z nią posiedzieć, ale tylko chwilę.
  - Jasne - przytaknęłam i weszłam do sali.
Gdy zobaczyłam przyjaciółkę bladą, z poczochranymi włosami i obandażowanymi rękoma łzy napłynęły mi do oczu. Podeszłam do niej i chwyciłam delikatnie za dłoń, aby ją nie urazić. Nagle oczy blondynki otworzyły się i spojrzały na mnie. 
  - Em...? Co ty tu...?
  - Rose! Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłaś? - cieszyłam się, że dobrze się czuje, ale byłam też na nią zła.
  - A-Ale co?
Rozejrzała się i zobaczyła swoje obandażowane ręce. 
  - Ouu... - zrozumiała, co się stało.
  - Tak, "ouu". Dobrze, że sobie przypomniałaś, a teraz czekam na wyjaśnienia.
Dziewczyna pokręciła głową niezrozumiale.
  - Co kiwasz głową? Dlaczego to zrobiłaś?
  - Kendall...
  - Co ci zrobił? Rozmawiałaś z nim? Zrobił ci coś? - zaczęłam się przejmować.
  - N-Nie... To nawet nie była rozmowa... Tylko ja mówiłam, a on nic... Zdenerwował się i nic nie mówiąc wyszedł z domu...
  - Czyli nic nie wiesz... - powiedziałam jakby do siebie.
  - A ty z Carlosem...?
  - Wszystko wporządku... znaczy, nie... Oczywiście, że nic nie jest wporządku. 
  - A wytłumaczył, czemu to robią?
  - Gang żąda dziesięć tysięcy do końca tego tygodnia, bo inaczej zabije rodzinę Carlosa...
  - O matko...! - aż usiadła z wrażenia.
Skrzywiła się, bo uraziła się w lewą rękę. 
  - Nie ruszaj się. Nie wyjdzie ci to na dobre, uwierz mi.
  - A-Ale... Jaki gang? 
  - Nie mam pojęcia, Rose... Wiem jedno, że są niebezpieczni.
Lekarz powiedział, że Rose musi jeszcze zostać w szpitalu na dwa do trzech dni. Przyjaciółce jednak się ten pomysł nie spodobał. Lekarz stwierdził, że może iść do domu, ale potrzebuje opieki. Zgłosiłam się na ochotniczkę, że będę ją odwiedzać codziennie. Musiałyśmy bowiem jakoś pomóc chłopakom.
Po pewnym czasie wyszłyśmy obie ze szpitala. Od razu zaczęłyśmy konwersację.
  - Em?
  - Co? Źle się czujesz?
  - Nie, no co ty. Chciałam zapytać, czy powiemy od tym wszystkim Grace i Sandrze?
Grace to była dziewczyna Logana, są ze sobą pół roku, ale kochają się. Sandra to, jak już wspominałam, dziewczyna Jamesa.
  - Też się nad tym zastanawiam... Jeśli wkręcimy w to kolejne dwie osoby może się zrobić zamieszanie...
  - Prędzej czy później i tak im wypaplasz... - zaśmiała się lekko.
  - W sumie racja - przyznałam jej rację.
Rose za długo mnie znała, to była prawda, że wszystko musiałam kiedyś wypaplać. Nie licząc oczywiście naszych sekretów. Jednak tym razem musiałam trzymać język za zębami. Ta sprawa była sprawą życia i śmierci.
  - No więc...? - zapytałam.
  - No jak chcesz, to Carlosa rodzina, nie moja - odpowiedziała.
  - Więc raczej powinniśmy porozmawiać z Carlosem, nie?
  - Nie, Em. Ty powinnaś z nim porozmawiać - pokazała mnie palcem.
  - Ja?!
  - A kto inny ma z nim lepszy kontakt, jak nie ty?
  - Nie... Lepiej będzie, jak zachowamy do dla siebie...
  - Tylko pod warunkiem, że nie wygadasz - uśmiechnęła się.
  - Przysięgam, słowo Foster - zaśmiałam się i podniosłam prawą dłoń.
  - Gonzales ci wierzy - przybiła w moją podniesioną dłoń piątkę.
Skrzywiła się przypominając sobie, że nie może w ogóle ruszać rękoma.
Odprowadziłam dziewczynę do domu, w którym siedział na kanapie Kendall. Twarz miał schowaną w dłoniach. Kiedy Rose go zobaczyła prawie zjechała na parter.
  - O, witamy pana Schmidta. Dobrze się panu odprężało?
  - Rose?! - wyłonił się z dłoni i zauważył poszkodowaną dziewczynę.
Podbiegł do niej i przytulił ją. W pierwszej chwili Rose chciała się odsunąć, ale sekundę potem wtuliła się w blondyna. Postanowiłam się szybko ulotnić. To był moment dla nich.

Rose.

  - Co się stało? Widziałem krew w łazience.
  - Zostawiłeś mnie! Samą! W środku nocy! Bez wyjaśnień! Bezczelnie sobie wyszedłeś! - rzuciłam się na niego z oskarżeniami.
  - Zdenerwowałem się, Rose. To nie jest łatwa sytuacja dla mnie. Naprawdę nie chciałem...
  - Wszystko wiem... Pomagasz Carlosowi...
  - Skąd wiesz?
  - Od Emily, a Emily od Carlosa.
  - Ale skąd w ogóle pomyślałyście, że coś takiego robimy?
  - Za długo nie odzywaliście się, więc z Emily pojechałyśmy was szukać. Em widziała, co robicie...
  - My to robimy dla Carlosa. We czwórkę jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i...
  - Tak, wiem. Musicie na sobie polegać. Coś o tym wiem - w tej chwili pomyślałam o Emily, o mnie i o problemach, które same przeszłyśmy. 
Usiedliśmy na kanapie w ciszy. Oboje baliśmy się odezwać. Spojrzałam na moje ręce i cicho westchnęłam. Kendall dotknął z wyczuciem lewej ręki i pocałował ją.
  - Nie rób tego więcej, słyszysz...? Jesteś zbyt piękna, żeby takie straszne rzeczy robić, Rose... - nic na to nie odpowiedziałam. - Wiedziałaś, że wrócę... Za to ty prawie odeszłaś... Prawie zostałem sam...
  - A chłopaki...?
  - Mówi się, że miłość przemija, a kumple są na całe życie. Nie zawsze to prawda. Kumple są na całe życie, a ty do końca świata i jeszcze dłużej... - pocałował mnie delikatnie w usta.
Bałam się tego koszmaru, który nas czekał... nas wszystkich...

"To dopiero początek, a chcę, żeby to był już koniec"

______________________________________________
Czy Sandra i Grace się dowiedzą o tajemnicy z gangiem...?
Czy chłopcy zdobędą pieniądze na czas...?
Czy ktoś ucierpi...?

PROSZĘ O KOMENTARZE!

piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 5 - Tęsknota i smak krwi

[ Następny dzień ]

Emily.

Otworzyłam delikatnie oczy i zobaczyłam słońce za oknem. Delikatnie się uśmiechnęłam i odwróciłam w drugą stronę. Zobaczyłam Carlosa śpiącego obok mnie. Od razu przemknęło mi przed oczami, co się dzisiaj w nocy stało. Mój uśmiech zniknął, a dobry humor odleciał gdzieś daleko. Szybko, ale po cichu wyszłam z sypialni i poszłam do kuchni. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do Rose. Kompletnie zapomniałam, żeby ją powiadomić. Martwiłam się, bo nie odbierała. Była godzina ósma dwadzieścia. 
  - Rose, dzwonię do ciebie już chyba dziesiąty raz, odbierz - zostawiłam wiadomość.
Odczekałam piętnaście minut, ale nadal nie dzwoniła. Zaczęłam obgryzać paznokcie z nerwów. Patrzyłam przed siebie za okno trzymając w dłoni telefon. Bałam się o moją przyjaciółkę, mogło się stać cokolwiek. 
Nagle ktoś chwycił mnie od tyłu w pasie. Skoczyłam jak oparzona i zobaczyłam, że to Carlos. Chłopak odsunął się o dwa kroki zdezorientowany.
  - Boisz się mnie... - powiedział zrezygnowany.
  - Nie... ja... - jąkałam się.
  - Ja wiem, nie musisz się tłumaczyć.
Nic nie powiedziałam. Chłopak wyciągnął rękę po zrobioną przeze mnie kawę, jak zawsze. Rękaw bluzy był podwinięty i zobaczyłam na jego nadgarstku ślady krwi. Cofnęłam się znowu od latynosa. Przed oczami przemknęły znowu obrazy z tej nocy. Chłopak zauważył moją reakcję. Szybko dał rękę pod wodę i zmył ślady.
  - Przepraszam... - powiedział.
  - Nie, to nic - przerwałam mu machając ręką.
Oparłam się o blat ze zrezygnowaniem.
  "Nigdy już o tym nie zapomnę..."
Carlos poszedł się przebrać i umyć. Zaraz miał iść do pracy. Carlos pracuje w małej, kameralnej szkółce tańca niedaleko naszego domu. Nie zarabia wiele, ale robi to co lubi i dostaje COKOLWIEK.
  - Muszę wychodzić, na dziewiątą muszę w być szkole tańca - powiedział normalnie i położył do zlewu kubek po kawie.
  - Okej, do wieczora - powiedziałam także normalnym tonem.
Miał już opuścić kuchnię, jednak się zatrzymał i patrzył na mnie.
  - Dobrze się czujesz...?
  - Tak, dlaczego pytasz...?
  - Wyglądasz na wyczerpaną.
  - Po tej nocy raczej nie wyglądałabym na zrelaksowaną.
Zmieszał się wyraźnie i spojrzał na swoje nogi.
  - Zrobię wszystko, żebyś miała znowu do mnie zaufanie...
  - Nie, nie rozumiesz... - przerwałam mu. - Ja mam do ciebie zaufanie, rozumiem, że musiałeś... Tutaj chodzi o twoją rodzinę... Grozi im niebezpieczeństwo, a ty chcesz ich po prostu ratować... Ja rozumiem to... Tylko... - przerwałam. - ...ciągle nie mogę zapomnieć o tym, co widziałam...
Latynos przejechał ręką po włosach i podszedł powoli do mnie. Chwycił mnie obiema dłońmi za ręce i spojrzał mi w oczy.
  - Nigdy... Powtarzam, nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy... Nie potrafiłbym... Szybciej wyjdę z tego domu i rzucę się z mostu... Jeśli zaś ktoś ciebie krzywdzi... - zatrzymał się. - ...będę zmuszony pozbawić go oddechu...
Po tych słowach wyszedł z kuchni, a potem usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych. Zaraz po tym otarłam łzy i spojrzałam na telefon. Musiałam porozmawiać z moją przyjaciółką... Nadal jednak nie dzwoniła. Coraz bardziej się denerwowałam. Postanowiłam sprawdzić, co z nią. Ubrałam się, umyłam, uczesałam i szybko wyszłam z domu w pośpiechu. Biegłam do domu parę ulic, nogi zaczęły mnie boleć. Czułam jednak, że muszę tam trafić jak najszybciej. Gdy widziałam już w oddali dom przyspieszyłam. Naparłam na drzwi i zaniepokoiło mnie, że są otwarte. Weszłam do budynku i zaczęłam nawoływać Rose.
  - Rose? - krzyczałam.
Zaglądnęłam do salonu - pusto, do kuchni - pusto, do sypialni - pusto... Podeszłam do drzwi łazienki i otworzyłam je.
Serce mi stanęło.
Ciało zatrzęsło.
Świat stracił kolory.
Ciarki przeszły po plecach.
Rose siedziała blada na ziemi zalana krwią. Zakryłam usta dłońmi ze strachu.
  - Boże, Rose! - krzyknęłam.
Rzuciłam się na przyjaciółkę i dotknęłam jej twarzy, była lodowata. Jej ręce były pocięte, krwawiła. W prawej dłoni miała żyletkę. Łzy cisnęły mi się do oczu, a głos łamał. Nie wiedziałam, co robić. Wyciągnęłam telefon i zdenerwowana wybiłam numer pogotowia. Podałam adres, kazałam przyjechać jak najszybciej. Rozłączyłam się. Otarłam łzy zrozpaczona i znowu nawoływałam Rose. Nie mogłam niczego innego zrobić. Zabrałam jej żyletkę z ręki sama się przez przypadek zacinając. Syknęłam widząc kreskę krwi na mojej dłoni.
  - Rose! Odezwij się! - na co ja liczyłam? - Dlaczego mi to zrobiłaś...? - załkałam.
Opowiadała mi wiele razy, jak się cięła. Bolało ją jak cholera, ale to dawało jej ukojenie. Musiała ukrywać rany przez rodzicami, żeby ci nie uziemili jej i nie zrobili jej jeszcze większego piekła. Zawsze mówiłam jej, powtarzałam, żeby nie robiła tego nigdy więcej. Zawsze mówiła: "Już nigdy... Tamte czasy już minęły...". Tym razem nie posłuchała. Płakałam nad przyjaciółką czekając na pogotowie. Krew nie była zaschnięta, to znaczyło, że to nie zdarzyło się tak dawno. To już trochę mnie uspokoiło. Nagle usłyszałam wycie syren.
Pobiegłam szybko do drzwi i otworzyłam je. Do domu wparowało pięciu lekarzy. Dano Rose na nosze i wyniesiono z domu. Pozostało po niej tylko kałuża krwi.
Jechałam w karetce z nią trzymając ją za rękę.
  - Boże, trzymaj się... Nie zostawiaj mnie... - mówiłam do niej chcąc, żeby mnie usłyszała.
Przyjechaliśmy do szpitala. Wieziono dziewczynę przez długie korytarze. W końcu lekarz zatrzymał mnie.
  - Nie możesz tutaj wejść.
  - A-Ale... ja muszę przy niej być! - oglądałam się za łóżkiem jadącym dalej za drzwi.
  - Kim dla niej jesteś?
  - ...Rodziną...
  - Zobaczysz się z nią zaraz po zabiegu - powiedział beznamiętnie i pobiegł za łóżkiem. Zostałam na korytarzu zła. Upadłam na krzesło i schowałam twarz w dłonie.

  "Mogę stracić wszystkich... ale tobie nie dam odejść, Rose..."

______________________________________
Czy Rose przeżyje...?
Czy Kendall dowie się, co się stało...?
Czy Emily zdąży wytłumaczyć sytuację, którą wyjaśnił jej Carlos...?
To już wkrótce.

PROSZĘ O KOMENTARZE!

czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział 4 - Siła a strach (Dedykowany najlepszej przyjaciółce na Ziemi ♥)

Rose.

W przeciwieństwie do Emily, ja byłam mega spokojna. Nie denerwowałam się, nie chodziłam zaciskając pięści. Byłam już po takich przejściach, że byłam przyzwyczajona do takiego bólu. Usiadłam na parapecie okna i patrzyłam w dal. Słyszałam tykanie zegara i nic więcej. Wypatrywałam świateł czarnego Mitsubishi. 
W końcu.
Moim oczom ukazały się dwa światła. 
Około trzydziestu kroków od naszego domu wysiadł z samochodu ciemny blondyn. 
Samochód pojechał dalej, a za kierownicą zobaczyłam Carlosa, niezbyt zadowolonego.
Kendall schował ręce do kieszeni i ze zwieszoną głową wolnym krokiem kierował się do domu. 
W tym momencie po cichu zeszłam z parapetu i czekałam na chłopaka w sypialni. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Przetarłam ręce i wzięłam głęboki oddech. Nie bałam się, to było tylko chwilowe na dodanie odwagi. Siedziałam na łóżku czekając, aż chłopak wejdzie do pokoju. Blondyn ze zwieszoną głową wszedł do sypialni i zamknął drzwi za sobą. Odwrócił się z zamkniętymi oczami. Otworzył je na sekundę  i widząc mnie na łóżku lekko się zdziwił. Podszedł do mnie i pocałował delikatnie w policzek. Chciał dotknąć ust jednak ja go odepchnęłam. 
  - Coś nie tak...? Dlaczego jeszcze nie śpisz? - odszedł ode mnie i ruszył w stronę drugiej strony łóżka. 
  - A dlaczego ty masz przede mną sekrety...?
Chłopak stanął w miejscu i lekko odwrócił się i spojrzał na mnie zdezorientowany.
  - O czym ty mówisz...?
  - O czym mówię...? Ja nic innego nie wiem. Ty mi powiedz.
Nie usłyszałam nic innego z ust blondyna. 
  - Nic nie powiesz, Kendall?
  - Nie mam co... - powiedział ponuro.
  - Czyżby...?
  - Jestem zmęczony - powiedział i położył się do łóżka.
Wstałam i podeszłam do niego.
  - Szczerze? Gówno mnie to obchodzi - warknęłam i zerwałam z niego kołdrę.
  - Daj mi spokój. Zmęczony jestem.
  - Czym że to? - zapytałam. - Oglądaniem meczu? - pokazałam palcami cudzysłowie. 
Podniósł się przygniatając poduszkę. Nie wyglądał już na tak spokojnego. Byłam silna.
  - Powiesz mi o co ci chodzi, Rose?
  - Powiem ci, a ty mi wytłumaczysz - powiedziałam stanowczo.
  - Nic nie będę ci tłumaczył! - krzyknął.
Uniosłam brwi i wytrzeszczyłam oczy.
  - Tak? Na mnie też chcesz sobie pokrzyczeć?
  - Bo chyba trochę przesadzasz. Zasiedziałem się u Jamesa a ty już robisz aferę.
Wykpiłam go sztucznie się śmiejąc.
  - Naprawdę myślisz, że ja ci uwierzę?
  - Naprawdę jestem zmęczony - pociągnął kołdrę chcąc bronić się.
On naprawdę myślał, że ja mu tak po prostu dam zasnąć. Co to, to nie. Zdarłam z niego kołdrę po raz drugi i przestałam być miła. Nie ukrywam, że nie chciałam tej kłótni. Musiałam jednak to wyjaśnić.
  - Zmęczony siedzeniem na kanapie przed telewizorem, zmęczony piciem czy może zmęczony zabijaniem ludzi? - skończyła mi się cierpliwość.
Chłopak nerwowo zszedł z łóżka i stanął naprzeciwko mnie. Poczułam jego ciepły oddech, nie czułam od niego alkoholu. To znaczyło, że nie miał żadnego kontaktu z alkoholem, a może znikomy. Stałam twardo i patrzyłam mu w oczy. 
  - Zabijesz mnie?
  - C-Co...?
  - Pytam, czy mnie zabijesz tak jak zabijasz dotychczas - powoli łamał mi się głos.
Przeszedł go dreszcz. Minął mnie chcąc wyjść z sypialni.
  - Kendall... - zatrzymał się. - Po co są wam te pieniądze...?
  - Jakie pieniądze? - brzmiał okropnie przerażająco.
  - Te, które kazałeś Stewardowi przynieść jutro, bo jak nie to "jego zasrana rodzinka go znajdzie w kuble na śmieci z rozwalonym łbem" - zacytowałam.
Nie usłyszałam za sobą kompletnie nic.
  - Zabiliście tego człowieka! - poniosłam w końcu głos nie mogąc już wytrzymać tej ciszy.
Odwróciłam się do blondyna, a on stał do mnie plecami z opuszczoną głową. Myślałam, że zaraz do niego podejdę i wykrzyczę mu coś prosto w twarz. Miałam dość tej ciszy z jego strony.
  - Przysięgaliśmy sobie, że nie będziemy mieli przed sobą sekretów! Jeśli się do siebie nie ma zaufania to wszystko nie ma sensu!
Nadal słyszałam tylko mój głos. Nic z jego strony. Łzy zaczęły mi już napływać do moich oczu. To chyba przewyższyło moje doświadczenie z młodszych lat. To już było ponad moje siły.
  - Boję się ciebie, Kendall... - powiedziałam łamiącym się głosem.
  - Skoro cię przerażam... - odezwał się w końcu tajemniczo. - ...to powinienem był odejść...
Na te słowa łza poleciała mi po policzku, a moje usta otwarły się, żeby coś powiedzieć. Kendall mnie wyprzedził, otworzył drzwi sypialni i wyszedł. Pokiwałam przecząco głową i pobiegłam za nim załamana.
  - Zaczekaj... - błagałam.
  - Nie darowałbym sobie, gdybym coś ci zrobił lub ktokolwiek inny... - powiedział wściekły, zabrał kurtkę i zatrzasnął za sobą drzwi domu.
Z bezsilności schowałam twarz w dłonie i upadłam na kolana na środku salonu.
  - Idiotko... Coś ty narobiła...
Moje ręce odgarnęły włosy do tyłu, a moje oczy spojrzały w sufit. Byłam taka wściekła...

  "Chyba właśnie straciłam kogoś ważnego..."

_______________________________________
Czy Kendall wróci do domu...?
Czy Rose zrobi coś w tym kierunku, czy pozwoli Kendallowi na chwilę samotności...?
Czy siła Rose zaniknie przez ten jedną noc...?
To już niedługo!

To rozdział specjalnie dla ciebie, Kate 
Będzie takich więcej i będą ciekawsze jak akcja się rozkręci : D
Strasznie wyczekiwałaś, oblałam sprawdzian z chemii przez twój pośpiech X D
Ale warto było ; )
Dziękuję za wszystko, kochana 

PROSZĘ O KOMENTARZE!

wtorek, 4 czerwca 2013

Rozdział 3 - Bolesna Chęć Prawdy

Emily.

Usłyszałam ciche kroki za mną w przedpokoju. Serce biło mi jak młotem. Przełknęłam ślinę chcąc pozbyć się znowu kulki w moim gardle. Po cichu zamknięto drzwi. Pewnie myślał, że już śpię. Oj, grubo się mylił. Poczułam, że Carlos zbliżał się do kanapy. Nadal nie spostrzegł, że jestem w salonie. Rzucił klucze o stolik przy wejściu do salonu i westchnął zmęczony. Zaczął chodzić bezcelowo po salonie. 
  - Wyczerpany...? - odezwałam się beznamiętnie.
Kroki ustały. 
  - Na pewno jesteś zmęczony, ale też i dumny... - dodałam chcąc, żeby mój głos się nie załamał.
  - E-Emily...! Nie śpisz jeszcze...? Czekałaś na mnie, to miłe... - poczułam, że podchodzi mnie od tyłu.
Dotknął mojego ramienia, a ja odskoczyłam i cofnęłam się pod samą ścianę. Bałam się jego dotyku, bałam się jego głosu, bałam się JEGO. 
Szybko oddychając oparłam się o ścianę za mną i patrzyłam na ciemną postać. Znowu mi się przypomniało jak się zachowywał się w tych ciemnościach... 
  - Co się dzieje...? - zapytał.  - Dlaczego siedzisz w ciemnościach?
  - To ja do ciebie mam parę pytań, Carlos...
  - W takim razie słucham... - zabrzmiało to od niego spokojnie.
  - Powiedz mi, tylko szczerze, jak długo w tym siedzisz...?
Chłopak wzdrygnął się. Wiedział o co mi chodzi. 
  - W c-czym?
  - Ty dobrze wiesz w czym - próbowałam być spokojna.
Nie usłyszałam jego odpowiedzi. 
  - A od kiedy masz przy sobie pistolet, huh...? Może masz tutaj w domu jeszcze pięć, co?
  - Nie mam pistoletu. Niby na co on mi by był potrzebny...? - kłamał w żywe oczy.
  - Czyżby?
  - Przysięgam.
  - To od razu ci mówię, że złamałeś przysięgę. 
  - Nie mam żadnego pistoletu - wypierał się bezczelnie.
  - Teraz nie, bo tylko skończony idiota by przyniósł ze sobą pistolet do domu. Pewnie gdzieś go zostawiłeś. Może w samochodzie? Zakopałeś w ogródku? - nie dawałam za wygraną.
Carlos nie chciał niczego powiedzieć. Ja jednak nie wyczerpałam liczby moich pytań.
  - Jak długo nękasz ludzi? - zapytałam półgłosem.
  - O co ci chodzi...? 
  - Odpowiesz mi?
Zauważyłam, że chwycił się za głowę i zaczął chodzić w tę i wew tę. 
  - Ja ci wszystko wyjaśnię - powiedział nareszcie, ale już niespokojnie.
  - Na to liczę...
Wziął głęboki oddech i schował ręce do kieszeni spodni.
  - Nie chciałem ci o niczym mówić, żebyś się nie martwiła. Nie chciałem cię do tego wszystkiego wciągać.
  - Ale po co to? - przestawałam być spokojna. - Dlaczego?
  - B-Bo... 
  - Po co wam te pieniądze? - zadałam kolejne pytanie, bo czułam, że zaraz nie wytrzymam i wybuchnę płaczem. 
  - P-Pieniądze...?
Oplotłam się rękoma, bo zaczęły mnie przechodzić ciarki. 
  - Nie chciałem ci mówić... Potrzebujemy te pieniądze...
Już chciałam mu przerwać, że tyle to ja już wiem. 
  - To znaczy, ja potrzebuję... - dokończył.
  - Ty? Przecież jeszcze nie jest aż tak u nas źle, żebyś szantażował ludzi! - niecierpliwiłam się.
  - Nie dla nas - poprawił.
  - To dla kogo? Wytłumacz mi to, błagam cię! - powiedziałam błagająco.
  - Dla mojej rodziny - odpowiedział już ciszej.
Już miałam coś powiedzieć, ale zamknęłam usta. 
  - Dla twojej rodziny...?
Chłopak usiadł i pokazał miejsce obok siebie. Zostałam pod ścianą.
  - M-Moją rodzinę śledzi gang...
Te słowa mną wstrząsnęły. Nie mogłam uwierzyć.
  - Jeszcze raz...? Kto śledzi...?
  - Gang...
  - A-Ale... - nie wiedziałam co powiedzieć.
  - Domagają się pieniędzy w trybie natychmiastowym - trudno mu było o tym mówić.
  - Ile chcą...?
Przez chwilę milczał.
  - Dziesięć tysięcy... - odpowiedział w końcu prawie szeptem.
Kolejne słowa mnie zatkały. Czułam, że coś zabrało mi oddech.
  - I-Ile?! - nie dowierzałam. - Boże Miłosierny... - chwyciłam się za głowę.
  - Mamy już połowę.
Przemilczałam jakąś minutę.
  - Jak długo to wszystko się toczy...?
  - Jakieś pół roku...
  - I kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć...? - miałam łzy w oczach.
Nie odpowiedział na moje pytanie od razu.
  - Chciałem cię chronić...
  - W jaki sposób...?! - łamał mi się głos.
  - Gdybym ci powiedział zaczęłabyś się o mnie martwić i chciałabyś pomóc - jak to ty. 
Trochę się uspokoiłam. Miał powód. Zauważyłam u niego załamanie i niezadowolenie. Mruknął coś pod nosem i znowu chwycił się za głowę. Podszedł do okna i patrzył w dal. 
  - Jeśli nie dam im tych dziesięciu tysięcy do niedzieli... - urwał. - ...zabiją ich...
Przeszedł mnie okropny dreszcz. Przygryzłam wargę nie chcąc myśleć o tym. Zobaczyłam u niego łzę. Moje serce zabolało, a mięśnie rozluźniły. Spuściłam wzrok z chłopaka nie chcąc patrzeć jak cierpi. 
Jeszcze raz przygryzłam wargę i postanowiłam postawić krok na przód.
Jeden po drugim.
Po każdym postawionym kroku czułam, że za nim tęsknię.
Nie chciałam już na niego krzyczeć.
Nie chciałam mu robić wyrzutów.
Chciałam zrobić tylko jedno...
Delikatnie chwyciłam jego rękę, a on spojrzał na mnie zdezorientowany ze łzami w oczach.
Ponownie poczułam kulkę w gardle.
  - Cokolwiek się stanie... - przerwałam. - ...będę szła za tobą w największą ciemność, Carlos...
Teraz po moim policzku popłynęła łza. Ścisnęłam usta w cienką linię patrząc chłopakowi w oczy. 
  - Będę za tobą stała murem... - znowu przerwałam. - ...bo wiem jaki jesteś naprawdę... 
Latynos spuścił wzrok, a jego łza kapnęła na wykładzinę. 
  - Bo wiem, że... - ponownie przerwałam. - ...że mnie potrzebujesz...
Chłopak na mnie spojrzał smutnymi oczami, zrezygnowanymi. Nie chciałam ciągnąć dłużej tej ciszy. Przytuliłam go nie wytrzymując dłużej.
  - Poradzimy sobie... - dodałam łkając.
  - ...Tak się cieszę, że trafiłem w swoim życiu akurat na ciebie...
Nie powiedziałam nic, tylko pokiwałam głową. Łzy nie dawały mi cokolwiek powiedzieć.

  - Będę cię chronił tak, jak ty uchroniłaś mnie w życiu od zguby...

___________________________________
Co się stanie dalej...? 
Carlos zdobędzie pieniądze dla gangu i uratuje swoją rodzinę...?
Czy Emily będzie bezpieczna, gdy już wie o wszystkim...?

O tym SERIO już niedługo!

PROSZĘ O KOMENTARZE!

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 2 - Taka przyjaciółka trafia się raz na milion

Emily. 

Dostałam ataku paniki. Zakryłam usta rękami, a łzy pociekły po moim policzku. Nie wierzyłam w to co zobaczyłam chwilę temu. Miałam tysiące myśli na minutę. Nie mogąc dłużej patrzeć na tą scenę odwróciłam się i przerażona zaczęłam uciekać przed siebie. Serce waliło mi jak młotem, a zimny wiatr bił mnie w moje mokre od łez oczy. Nie wierzyłam, że dożyję takiego momentu w moim życiu... Osoba, której tak ufałam przez dwa lata... tak mnie zawiodła... ukrywała taką okropną prawdę... Nigdy nie sobie nawet nie pomyślałam, że Carlos jest kimś takim. Nie mogłam sobie go wyobrazić z pistoletem w ręku i mówiącym takim tonem takie słowa. Byłam na krańcu załamania. A może już byłam...? 
Wpadłam na kogoś. 
Zwaliło mnie z nóg.
Chwyciłam tego kogoś na ramiona.
Ta osoba mnie podtrzymała,, jednak ja klęczałam na kolanach.
Nic nie widziałam.
Oddech miałam nierównomierny.
Ręce trzęsły mi się jakbym całą noc siedziała w lodowatej celi więziennej. 
Nie miałam siły na nic.
  - Jezusie Miłosierny! Em! Co się stało? - usłyszałam troskliwy i przerażony głos przyjaciółki.
Nie potrafiłam wydusić nawet słowa. Nie dałam rady. Nie było cienia szansy, żebym wypowiedziała choć jedno krótkie słowo. Przyjaciółka chciała znowu mnie podnieść i postawić na nogi. Nie udało jej się. Nie miałam siły ustać na swoich nogach. 
  - Powiedz coś! - chwyciła moją twarz i spojrzała mi z przerażeniem w oczy.
Przełknęłam ślinę chcąc się uspokoić. Nie pomogło. Znowu się zaniosłam od płaczu.
  - Uspokój się! Powiedz co się stało! - potrząsnęła mną.
Po raz kolejny spróbowałam uspokoić oddech i przestać szlochać. Nawet się udało. Spróbowałam więc cokolwiek powiedzieć.
  - C-Carlos... - mówiłam niezrozumiale. 
  - Co Carlos? Znalazłaś go? - chciała ode mnie coś wydusić.
  - O-On... 
  - Co on?
  - Z-Z... Zabił...! - wyjąkałam już głośniej.
  - C-C-Co?! - nie wierzyła w to co słyszy. - Kogo zabił?
Znowu przełknęłam ślinę chcąc powiedzieć coś jeszcze. To było wszystko na co było mnie jednak stać. 
  - Chodź, szybko! - pociągnęła mnie gdzieś.
Domyślałam się, że w stronę samochodu. Poczułam ciepło wokół siebie. 
  "Jedziemy do domu...?" - zapytałam samą siebie w duszy.
Otworzyłam oczy szerzej i usłyszałam otwierające się drzwi od strony kierowcy. Szybko potem się zatrzasnęły. To była Rose. 
  - Zawiozę cię do domu, uspokoisz się i mi opowiesz co się stało - powiedziała swój plan sama będąc raczej niespokojną.
Po tym jak usłyszała, że Carlos zrobił coś takiego jak zabił kogoś na pewno ją przeraziło. Widziałam, że twardo trzymała kierownicę niepewnie kręcą nią w lewo i prawo. Znowu przełknęłam ślinę. Czułam, że powoli się uspokajam. Wzięłam głęboki oddech. Pomagało. Patrzyłam na ciemną, całkowicie ciemną drogę przed nami. Tylko światła samochodu dawały jakieś światło. Rose co chwilę zerkała na mnie ze współczuciem. Ja także na nią kątem oka zerkałam. Była blada ze strachu. Skoro ona była blada to znaczyło, że ja na pewno byłam biała jak kartka papieru. 
  - Lepiej ci...? - zapytała niepewnie przyjaciółką. 
Nic nie odpowiedziałam, pokiwałam tylko głową. 
  - To dobrze. Będzie coraz lepiej - powiedziała widząc moją odpowiedź na migi. 
Nie byłam tego taka pewna. Teraz patrzyłam za okno koło siebie. Tam było to samo. Wszędzie okropna ciemność, która od tej nocy będzie mi się kojarzyła tylko z jednym... nie chcę mówić... sami wiecie... 
Rose podjechała pod mój dom. Nie wysiadałam z pojazdu, Rose wysiadła i otwarła mi drzwi. Podtrzymała mnie pod ramię i weszłyśmy do mojego domu. Do wejścia od razu przybiegła Lucy pomiaukując. Nie zwróciłam na to większej uwagi. 
  - Nie teraz - powiedziała tylko Rose do kotki myśląc, że ją świetnie zrozumie.
Dziewczyna delikatnie posadziła mnie na starej sofie przed telewizją. Ona sama usiadła koło mnie i patrzyła na mnie w osłupieniu. Wyczekiwała, żebym coś nowego powiedziała. Ja jednak nadal nie mogłam.
  - Zrobić ci herbaty? Uspokoisz się - zaproponowała.
Znowu pokiwałam lekko głową. Czułam, że jak o tym znowu pomyślę to jeszcze bardziej wybuchnę płaczem i zacznę się trząść. Chociaż dalej się trzęsłam... z zimna i ze strachu. Przyjaciółka wstała i poszła do kuchni. Spędzałyśmy ze sobą tyle czasu, że każda wiedziała gdzie co jest. Oplotłam rękoma nogi i oparłam głowę o kolana. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Patrzyłam w każdy kąt byle nie myśleć o nim, o tym co się wydarzyło i o tym czego się dowiedziałam. Chwilę potem podeszła do mnie Rose z kubkiem gorącej herbaty. Uśmiechnęła się ciepło i podała mi kubek. Odwzajemniłam uśmiech lecz trochę bardziej lekki. Nie miałam siły na uśmiechy i rozmowy. Przyjaciółka musiała poczekać. Upiłam kilka łyków i poczułam, że się odprężam. Moje gardło pozbyło się wielkiej kulki w środku, a mięśnie się rozluźniły. Tylko przyjaciółka mogła czegoś takiego dokonać. Nie byle jaka... najlepsza z najlepszych, a nawet jeszcze lepsza. Taką właśnie była dla mnie Rose. Znałyśmy się dopiero ponad dwa lata, a czułam, że znamy się od dziecka. Wiedziałyśmy o sobie wszystko, dosłownie. Spojrzałam na dziewczynę i chwilę się jej przyglądałam. Zauważyła, że mam ją na celowniku. Także spojrzała. 
  - Jesteś gotowa...? - zapytała.
Ponownie kiwnęłam głową i upiłam kolejny łyk herbaty. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać ostatnie czterdzieści pięć minut. Gonzales słuchała początku z zaciekawieniem, jednak jak doszłam do najgorszego momentu... była strasznie podenerwowana i widziałam, że ledwo siedzi. Kiedy doszłam do chwili jak Kendall groził Stewardowi i krzyczał przekleństwa chwyciła się za głowę.
  - To nie może być prawda, nie zrobił by czegoś takiego!
  - Też tak chwilę myślałam. Potem okazało się, że oni chcieli od tego gościa kasę, pieniądze - powiedziałam półgłosem.
  - Po co? Na co im je? 
  - Nie wiem... Chyba nie chcę wiedzieć...
  - A co jeśli mają jakieś długi, albo jakiś gang ich ściga? - zaczęła wymyślać czarne scenariusze.
  - Błagam, nie mów tak...
  - A na co innego ci to wygląda?
Przez chwilę się nie odezwałam. Pomyślałam chwilę.
  - Nie wiem... Może to być cokolwiek... - wzruszyłam delikatnie ramionami.
Rose westchnęła. Ja wszystko już powiedziałam.
  - Może wracaj do domu... Carlos może zaraz wróci... Kendall z resztą też... - powiedziałam.
  - Poradzisz sobie sama...? - zapytała szczerze.
  - A ty...? - równie szczerze odpowiedziałam pytaniem.
Dziewczyna spuściła wzrok. Wzruszyła ramionami.
  - Przecież jakoś musimy... - wyszeptała.
  - My wszystko przetrwamy, słyszysz...? Nawet coś takiego... - powiedziałam.
  - No bo kto jak nie my - uśmiechnęła się pod nosem.
  - No właśnie... - położyłam rękę na jej ramieniu.
Blondynka wstała z sofy i ruszyła w kierunku drzwi. Z dużym problemem wstałam za nią.
  - Czekaj - zawołałam ją jeszcze jak trzymała już za klamkę.
Odwróciła się do mnie, a ja podeszłam bliżej niej.
  - Poradzimy sobie... Jak zawsze... 
  - Taa... - uśmiechnęła się znowu.
Przytuliłam ją na pożegnanie, a z oczu uleciała mi mała łezka. 
  - Będzie dobrze, słyszysz, Em?
  - Mhm - przytaknęłam i puściłam dziewczynę.
Wychodząc posłała mi jeszcze jeden lekki uśmiech i wyszła zamykając za sobą drzwi. 
Zostałam sama.
Całkiem sama w pustym domu.
No... pomijając Lucy oczywiście...
Ledwo wróciłam na kanapę i westchnęłam. Lucy wskoczyła zgrabnie na mebel koło mnie i skuliła się w kłębek. Pogłaskałam pupila myśląc co zrobię jak Carlos wróci. 

[ piętnaście minut później ]

Nadal czekałam na chłopaka w samotności. Cały dom był ciemny, nie była zapalona nawet najmniejsza lampka. Czekałam na niego już wiedząc co powiem i jak się zachowam. Było pięć minut po północy. Obawiałam się, że nigdy nie wróci i nie będzie mógł spojrzeć mi prosto w oczy. Zastanawiało mnie mnóstwo rzeczy... Po pierwsze: po co im te pieniądze, po drugie: ile on w tym siedzi, a po trzecie: czy to był pierwszy raz jak zabił człowieka. Na te pytania mógł mi odpowiedzieć tylko on. Czekałam więc cierpliwie na odpowiedzi na nurtujące mnie pytania w ciemnościach. Gdy tylko zamykałam oczy ciągle słyszałam te same, wykrzyczane słowa, widziałam ten moment, ten trzask, tą krew... Myślałam, że moja głowa mi eksploduje. 
Nagle usłyszałam dźwięk silnika. 
Czarne Mitsubishi.
To był on.
Przyjechał.
Carlos.
Wrócił ze swojej tajnej misji.
Chwila prawdy. 
Głęboki wdech.
Jeszcze mocniej ścisnęłam swoje nogi rękoma.
Broda wbiła mi się w kolana.
Serce znowu zaczęło mi bić niczym młotem.
Jeszcze raz sobie powtórzyłam co chciałam mu powiedzieć.
Kolejny wdech.
Drzwi się otwierają.
Adrenalina.

  "Teraz albo nigdy..."

_________________________________
Jaki plan ma Emily?
Co mu powie?
Jak Carlos zareaguje?
Odpowie na jej pytania?

O tym już niedługo...

Proszę o komentarze.

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 1 - Ciemny Zaułek

Emily.

Była późna, zimna, samotna noc na przedmieściach Los Angeles. Siedziałam na starej sofie przed telewizorem chcąc znaleźć sobie jakieś zajęcie. Moja ręka bez ustanku głaskała gęstą sierść mojej kotki Lucy, a oczy patrzyły w ekran telewizji. Co kilka sekund zerkałam za okno czy przypadkiem nie podjeżdża pod dom czarne Mitsubishi Lancer i nie wysiądzie z niego mój chłopak - Carlos. 
Carlos pojechał z Kendallem na mecz do Jamesa. Latynos zabrał auto i po drodze zgarnął blondyna. Jest jednak pewien problem... Chłopaki oglądają mecz cztery godziny. Ja wszystko rozumiem, ale oglądać mecz cztery godziny? No przepraszam bardzo. Dzwoniłam do Carlosa chyba z tysiąc razy, wysłałam miliony wiadomości. Nie wytrzymując kolejnych minut znowu napisałam sms-a i rzuciłam koło siebie na sofę telefon. Przeczesałam włosy palcami ze zdenerwowania i wzięłam głęboki oddech.
  - A co jeśli coś się stało? - zwróciłam się do Lucy.
Ona spojrzała tylko na mnie swoimi ciemnymi oczami i miauknęła.
  - Nie uspokajaj mnie! Może się nie znam, ale jestem pewna, że mecz nie trwa cztery godziny - zaczęłam toczyć zażartą konwersację z kotką.
  "Czy ja znowu gadam z kotem...?" - skarciłam się w myślach.
Potrząsnęłam głową i znowu chwyciłam telefon chcąc zadzwonić do mojej najlepszej przyjaciółki - Rose. Kendall jest jej chłopakiem. Odgarnęłam włosy z twarzy i zaczęłam wykręcać jej numer. Przyłożyłam telefon do ucha i czekałam na głos Rose.
  - Em? - zapytała zaspanym głosem. - Wiesz, że jest jedenasta w nocy?
  - Też miło mi cię słyszeć, Rosalindo - pokiwałam głową. - Czy Kendall już wrócił?
Chwilę musiałam poczekać aż się odezwie. Chyba nie była zorientowana, że jej chłopak jeszcze nie wrócił.
  - Nie, nie wrócił.
  - Ciebie to nie martwi?
  - Od tej chwili martwi... - powiedziała dość niespokojnie. - Czekałam na niego i zasnęłam. Dzwoniłaś do Carlosa?
  - Nie pytaj ile razy... - przewróciłam oczami.
  - To co robimy?
  - Zajedziemy do Jamesa i sobie z nimi pogadamy. Podjedziesz po mnie? Carlos zabrał auto i...
  - Wiem, spoko, już jadę. Zbieraj się - przerwała mi.
Rozłączyłam się i szybko wstałam z kanapy. 
  "A co z Lucy...?" - zapytałam sama siebie.
Ruszyłam do naszej skromnej kuchni i nasypałam do miski kotki jedzenie, a do drugiej wodę. Podeszłam do małej i pogłaskałam jeszcze raz.
  - Nie nabrój tutaj, zaraz wracam - zwróciłam się do niej ponownie i pobiegłam do przedpokoju.
Byłam w jasnej, zdecydowanie za dużej na mnie koszulce i jasnych rurkach. Włosy miałam swobodnie rozpuszczone i trochę w nieładzie. Nie chciałam tracić czasu na stylizację, bo miałam ważniejsze sprawy na głowie. Spojrzałam w lustro i nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
  - Otwarte - powiedziałam.
Do domu weszła Rose w szarym, ponaciąganym swetrze, czarnych rurkach, białych trampkach, a na swoich blond włosach miała szarą czapkę "oversize". 
  - Idziemy? - zapytała.
  - Tak, już idę - odpowiedziałam w pośpiechu zakładając jasne trampki. 
Wybiegłyśmy z domu zatrzaskując drzwi. Rose usiadła za kierownicą, a ja na siedzeniu pasażera i ruszyłyśmy w drogę. Dom Jamesa nie był daleko, jakieś pięć minut od mojego. Gdy już byłyśmy pod domem przyjaciela zauważyłyśmy, że jest w nim kompletnie ciemno. Zaniepokoiłam się. Wyszłyśmy z samochodu i podeszłyśmy do drzwi. Zapukałam. Zero odzewu. Zapukałam ponownie tylko mocniej. Nadal nic.
  - Może pozasypiali...? - zapytałam.
Rose spojrzała na mnie jak na idiotkę.
  - Czy ty sobie ze mnie żartujesz...? - uniosła brew.
Wywróciłam oczami i ponowie zapukałam. Czegóż mogłam się spodziewać...? Nadal nic. Wyjęłam telefon i szybko odblokowałam ekran. 
  - Co robisz? - zapytała.
  - Dzwonię do Sandry, może chociaż ona wie gdzie jest James i chłopaki - zaczęłam wybierać numer. - Bynajmniej powinna wiedzieć gdzie jest jej chłopak...
  - No... my nie wiemy gdzie są nasi... - wzruszyła ramionami.
Znowu wywróciłam oczami i przyłożyłam telefon do ucha. Sygnał nie przerywał się, czekałam, czekałam, czekałam, nikt nie odbierał.
  - Sandra pewnie śpi... - rozłączyłam się. - Kurtka... zero pomocy znikąd...!
Rose się cicho zaśmiała.
  - A ciebie co tak śmieszy?
  - Twoje przekleństwa... - powiedziała poważnie i wybuchnęła śmiechem.
  - Ha-ha-ha... - zaśmiałam się sztucznie. - Bardzo zabawne, Gonzales.
Nagle przestała się śmiać i chwyciła mnie za ramię.
  - Już wiem...!
  - Tak, naprawdę? - przechyliłam głowę myśląc, że chce się ze mną droczyć.
  - Nie, serio! - ruszyła do samochodu.
  - Możesz mi wytłumaczyć co robisz, geniuszu? - wsiadłam do pojazdu.
  - Pamiętasz? Oni we czwórkę jeżdżą co jakiś czas na granice LA na jakieś "męskie wypady"? 
  - No... W czym ma to nam pomóc...?
  - Ty serio jesteś taka tępa? - zaśmiała się kpiąco. - A co jak sobie pojechali właśnie tam?
  - Po co? - przechyliłam głowę czekając na odpowiedź.
  - Mnie się nie pytaj - odpowiedziała i ruszyła w drogę.

[ pół godziny później ] 

Carlos nie opowiadał mi za dużo o tym miejscu. Wspominał tylko, że to jest jakieś pół godziny od naszego domu. Nic poza tym. To nie było łatwe, żeby jechać w środku nocy pół godziny w poszukiwaniu chłopaków. Powoli zbliżała się północ. Z każdą minutą coraz bardziej się martwiłam. Nagle zauważyłyśmy znak mówiący, że właśnie przekraczamy granicę LA. Zatrzymałyśmy się na totalnie pustym parkingu. W tych okolicach nie było żywej duszy. Wszystkie bloki i budynki opuszczone. Tylko latarnie dawały znaki życia chociaż też niektóre prawie gasły. Było pełno ciemnych zakamarków i opuszczonych budynków...
  - Prawie jak w horrorach, które oglądałyśmy, co nie? - uśmiechnęła się zadziornie. 
  - Weź przestań - przeczesałam włosy palcami. - Najlepiej będzie się rozdzielić. Ty idź na drugą stronę ulicy, przeszukaj każdą uliczkę. Szukaj czarnego Mitsubishi. Ja pójdę w tą stronę - pokazałam na ulicę pełną opuszczonych budynków. 
  - Okej, jakby coś się działo to mamy komórki przy sobie - podkreśliła blondynka.
  - Tak - przytaknęłam - Jeśli nic nie znajdziemy to wracamy dokładnie tutaj - pokazałam na miejsce w którym stałyśmy przy samochodzie. 
Rose przytaknęła i ruszyłyśmy w swoje strony. 
Każdy stawiany przeze mnie krok sprawiał, że coraz bardziej się bałam. Za dużo się nasłuchałam o takich miejscach od Rose. Byłam przerażona. Jednak postanowiłam przezwyciężyć strach i znaleźć Carlosa. Nagle zawiał zimny wiatr. Zatrzęsłam się z zimna i założyłam ręce na klatce piersiowej. Nie pomyślałam, żeby zabrać ze sobą jakiś sweter. Mogłam przyznać jedno:
  - To najcichsza ulica na całej Ziemi...
Nagle coś usłyszałam... głosy... Natychmiast zamknęłam usta i próbowałam usłyszeć kto to mówi. Znowu cisza.
  "Może już mam obsesję...?" - zakpiłam z samej siebie.
Znowu głosy gdzieś w oddali...! Stanęłam w miejscu nic nie mówiąc chcąc skupić wszystko na głosie. Nie mogłam stracić tej poszlaki. Odwróciłam się szukając osoby mówiącej. Spojrzałam znowu do przodu. Nie mogłam stwierdzić skąd dochodzi głos. Wzięłam głęboki oddech i jeszcze raz słuchałam uważnie. 
Znowu głos.
Wręcz zdenerwowany głos.
Dreszcz.
  "Skąd to do cholery ty mówisz?" - przeklęłam w myślach.
Po mojej lewej.
Słyszę.
To tam.
Szłam w tamtą stronę i próbowałam uspokoić oddech. Czego się spodziewałam? Nie wiem. Wiedziałam tylko, że to nie było nic dobrego. Powoli szłam w stronę głosu.
  - Jak to nie masz?! 
  "James...?" - nie wierzyłam, że kiedyś usłyszę go aż takiego zdenerwowanego. 
  - Miało być dzisiaj! 
  "K-Kendall...?" - myślałam, że śnię.
Kendall tak krzyczeć...? Nie mogłam uwierzyć.
  - Naprawdę myślałeś, że zapomnimy?! 
  "Logan...?" - moje serce biło coraz szybciej.
Głosy były coraz głośniejsze. Czułam, że zbliżam się do celu. Zaczęłam się cała trząść. Byłam naprawdę blisko... Poczułam, że głosy dochodzą zza rogu. Ostrożnie wychyliłam głowę zza budynku i zobaczyłam ciemny zaułek i pięć czarnych postaci. To byli oni. James, Kendall, Logan... i Carlos... Przed nimi stał jakiś facet. Cały się trząsł, tak jak ja. 
  - J-Ja wiem. Potrzebuję tylko jeszcze trochę czasu... - powiedział przerażony.
  - ...Proszę?! Daliśmy ci dwa tygodnie! A ty prosisz o jeszcze więcej?! - wściekł się James.
  - Chociaż trzy tygodnie... - jąkał się co chwila.
Chłopak który od początku nic nie mówił nagle się poruszył. 
  - To jest sprawa życia i śmierci, a ty sobie wybierasz terminy jakbyś na wczasach był?! 
Przeszły mnie ciarki po plecach. Tak... to był Carlos... Nie widziałam go nigdy takiego wściekłego... Zawsze go widziałam uśmiechniętego, nie ważne co się działo... Teraz w tych ciemnościach był totalnie kimś innym.
  - J-Ja nie mogę... - nie dokończył, bo Carlos ponownie mu przerwał. 
  - Ty myślisz, że to jest jakiś żart? Chcesz mnie wyprowadzić z równowagi?! 
Przełknęłam ślinę i szybko napisałam krótką wiadomość do Rose, żeby nie szukała i szybko przyszła do mnie, na drugą stronę ulicy. Z szybko bijącym sercem wysłałam wiadomość. Ponownie obserwowałam sytuację.
  "O co im chodzi? Czego oni od tego gościa chcą?" - zastanawiałam się.
  - To nie jest gra komputerowa - odezwał się Kendall.
  - Potrzebujemy jej, teraz! - dodał Logan.
  - Ale ja nie mam!
  - Gówno mnie to obchodzi, Steward! - Carlos popchnął mężczyznę na ścianę, a on zsunął się po niej bezwładnie. 
Do moich oczu napłynęły łzy patrząc jakim Carlos jest człowiekiem pod moją nieobecność...
  - Albo ta kasa będzie na jutro, albo jesteś skończony - powiedział już spokojniej Kendall.
  - Na j-jutro?!
  - Albo ta kasa będzie, albo twoja zasrana rodzinka cię znajdzie w kuble na śmieci z rozwalonym łbem - powiedział okropnym głosem Carlos.
Nie mogłam uwierzyć... To nie był mój Carlos... To był kompletnie inny człowiek... To nie ten sam chłopak, którego poznałam dwa lata temu... Był zupełnie kimś innym... Zaczęłam się trząść jeszcze bardziej i trudno mi było uspokoić oddech. Nagle mój telefon zawibrował. Moje serce stanęło. Schowałam się za rogiem prosząc Boga, aby mnie nie usłyszeli. 
  - Moją rodzinę zostawcie w świętym spokoju! - usłyszałam Stewarda.
  "Bogu dzięki..." - przeżegnałam się w duszy.
Zerknęłam zza rogu i zobaczyłam, że mężczyzna się postawił. Nie dał sobą pomiatać. Bynajmniej swoją rodziną...
  - Tylko jak nam dasz kasę - postawił warunek James.
  - Potrzebuję przynajmniej dwa tygodnie - mówił już stanowczo.
  - Naprawdę nie zdajesz sobie jeszcze sprawy jak głęboko jesteś w tym gównie...? - odezwał się Logan.
  - Chcę jeszcze dwa tygodnie! Jeśli mi ich nie dacie pójdę na policję i oskarżę was o szantaż i prześladowanie! 
Carlos westchnął ze zrezygnowaniem, a mnie serce zaczęło szybciej bić. Bałam się co za moment się stanie...
  - Nie chce mi się z tobą pieprzyć, gamoniu - warknął Carlos.
Moje serce stanęło, gdy usłyszałam te słowa. Bałam się tego momentu... 
  "Jezu, co on zrobi...?"
Byłam bliska zawału. Myślałam, że zaraz nie wytrzymam tych nerwów i umrę. Wydawało mi się, że kolejne sekundy są w spowolnionym tempie. Wszystko straciło kolory... Po wypowiedzianych słowach Carlos sięgnął po coś do tylnej kieszeni spodni. Wzięłam głęboki oddech prosząc znowu Boga, aby to nie było to o czym myślałam...
Bóg tym razem mnie nie wysłuchał... Wszystko przyspieszyło tempa, czułam jak tracę oddech. 
Chłopak wyciągnął pistolet i rozległ się ogromny trzask. Moje ciało drgnęło, wręcz podskoczyło. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Stewarda leżącego na ziemi w kałuży swojej krwi. 
W tej sekundzie ogarnął mnie strach jakiego nie czułam nigdy.
Stało się.
Moje życie nie było już piękne.
Nasza miłość straciła sens.
Wszędzie zapanowała ciemność.
Zakręciło mi się w głowie.
Chwyciłam się ledwo żywa ściany budynku chcąc nie upaść na zimną ziemię.
Czułam, że zaraz wyzionę ducha.
Moje zaufanie do niego... które budowało się przez te dwa, wspaniałe lata...

...przepadło w nicość...

________________________________
Samo pisanie tego pierwszego rozdziału przyprawiło mnie o szybkie bicie serca...
Co teraz się stanie z Emily i Carlosem...?
Po co chłopakom te pieniądze...?
Czy Carlos powie Emily prawdę, że zabił człowieka...?
To się okaże już niedługo...

Zapraszam do komentowania!

sobota, 1 czerwca 2013

Prolog

Cześć. Jestem Emily, Emily Foster i mieszkam w LA, a raczej na granicach LA. Jestem zwykłą dziewczyną, kochaną przez wspaniałego chłopaka i opiekującą się dachowcem o imieniu Lucy. Pytacie co takiego ciekawego się może dziać w tej historii? Myślicie, że to będzie kolejne romansidło o tym jak dwoje ludzi się kocha, kłóci, odchodzi od siebie, wraca, kłóci, odchodzi, wraca i tak w kółko? Przewidujecie, że ta historia będzie taka nudna i banalna? To powiem wam jedno: wróżbitami na pewno nie będziecie. Ja przeczuwam co innego, przeczuwam, że ta historia nie będzie ani trochę banalna, ani trochę nudna. Przypominam, ja tylko tak przeczuwam... Wróżbitką nie jestem tak na marginesie.
Jak już mówiłam mieszkałam na przedmieściach LA z moim chłopakiem i kotem w małym domku. Nie mieliśmy dużo pieniędzy, nie mieszkaliśmy w nie wiadomo jakiej willi z dziesięcioma pokojami, czterema łazienkami, ogromnym salonem z plazmą i kominkiem. Nic z tych rzeczy. Byliśmy normalną parą na krawędzi. Carlos pracował w małej szkółce tańca za naprawdę niewiele, a ja siedziałam w domu. Carlos zaharowywał się, żebym miała za co żyć. Byłam mu za to dozgonnie wdzięczna. Chłopak kochał mnie, a ja jego. Byliśmy ze sobą już prawie dwa lata, znaliśmy się jak dwa łyse konie. Nie było rzeczy, której bym o nim nie wiedziała albo on o mnie. Ufaliśmy sobie bezgranicznie i nie było opcji, żebyśmy kiedyś mieli jakiekolwiek problemy...

"No perfect love could be more perfect than us"

_____________________________________

WAAZZAAA!!
Pamiętacie mnie jeszcze? Kinga Pena, autorka opowieści o Reachel Brown: Key To Happiness i kontynuacji: Our Love Is Infinited.
Oto moje nowe pomysły w nowej odsłonie z nowymi bohaterami!
Co myślicie? Bardzo proszę o komentarze : )