wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 20 - Niespodziewany telefon

Emily.

Drzwi po raz kolejny sie zamknęły za Kellanem. Okaleczył mnie w policzek. Okropnie szczypało, piekło... Płakałam, bo czułam, że chyba dłużej nie wytrzymam. Ciągle jednak wierzyłam w głębi duszy, że Carlos zaraz wejdzie do pokoju, powie, że wszystko będzie dobrze i zabierze mnie z tego koszmaru. To była jedyna moja dobra myśl... Była godzina siódma nad ranem. Słońce nie mogło się przebić przez okno pozabijane belkami. Pokój był brudny, wszędzie był kusz. Grzyb już się zadomowił na ścianach, a podłoga była popękana. Drzwi miały dobre pięćdziesiąt lat. Zaczęło mi się kręcić w głowie, oczy zaczęły mi się same zamykać, przeszły mnie ciarki. Moja rana na ramieniu nie wyglądała najlepiej. Nie mogłam nim nawet ruszyć. Mój oddech był coraz płytszy. Chyba mdlałam. 
  "Carlos, gdzie jesteś...?"
Świat poczerniał, wszystko stanęło, a oczy mi się zamknęły.
Straciłam kontakt ze świadomością...

Carlos.

  - Carlos, słuchaj, zrobimy tak: przyjadą tutaj moi koledzy, zajmują się zaginionymi. Przejrzą dom, poszukają parę poszlak. Może coś znajdziemy...
Siedziałem na kanapie z zakrytą dłoniami twarzą. Słysząc pomysł policjanta od razu mi się spodobał.
  - Jak się pan nazywa...? - zapytałem.
Policjant stanął przed oknem i spojrzał na mnie.
  - Mów mi Matt - odpowiedział.
  - Matt, oby to coś dało... Oby nie zajęło zbyt dużo czasu...

Logan.

Siedziałem w ciszy na schodach na werandzie. Czekałem na Grace, martwiłem się o nią... Obok mnie leżała komórka, co chwilę na nią spoglądałem. Na zablokowanym ekranie nie było nic innego tylko nasze pierwsze, wspólne zdjęcie w parku rozrywki. Patrzyłem tak na to zdjęcie i coraz bardziej się martwiłem. 
Usłyszałem silnik samochodu. To była Grace. Widziałem ją za kierownicą samochodu. Odłożyłem telefon i wstałem ze schodów. Grace zaparkowała samochodem i wysiadła. Nie miała dobrych wiadomości...
  - Nic nie znaleźliśmy... - potrząsnęła delikatnie, przecząco głową.
Poczułem smutek i żal. Grace była na prostej drodze do mnie. W połowie drogi rozpłakała się. Szybko chwyciłem ją w ramiona i zacząłem uspokajać.
  - Robiłaś co mogłaś. Chciałaś pomóc.
  - Ale nie pomogłam... - łkała.
Zaprowadziłem ją do domu i położyłem do łóżka.
  - Odpocznij, jesteś zmęczona... - szepnąłem jej.
Chciałem wyjść, już chwytałem za klamkę drzwi...
  - Logan...?
Odwróciłem głowę do dziewczyny.
  - Co teraz...?
Chwilę się zastanowiłem nad odpowiedzią... Sam nie miałem pojęcia...
  - Carlos na pewno ma plan... Nie martw się... - podszedłem do niej i pocałowałem w czubek głowy. - Śpij...
Tym razem naprawdę chciałem już wyjść.
  - Ilu ludzi już zabiłeś...? - zapytała.
To pytanie spowodowało, że wbiło mnie w podłogę.
  - Odpowiedz, proszę...
  - Niech cię to nie obchodzi.
  - Logan... - powtórzyła surowszym głosem.
  - Śpij.
Ona usiadła na łóżku i popatrzyła mi prosto w oczy.
  - Odpowiedz...
  - To nie jest ważne.
  - Owszem jest... - wykłócała się ze mną.
  - To nie jest twoja sprawa.
Grace wstała z łóżka i stanęła ze mną twarzą w twarz, oko w oko. Wiedziałem, że nie będzie ucieczki.
  - Wiesz, że ze mną nie wygrasz. Ilu ludzi zabiłeś? - nie była już taka miła.
Miała łzy w oczach, ale głos miała oschły, taki sam jak mój. Spojrzałem na nią surowo i nic nie odpowiedziałem.
  - Nie zgrywaj niebezpiecznego. Nie boję się ciebie. Odpowiedz, co ci zaszkodzi?
Nadal nic nie odpowiadałem.
  - Idź spać, jesteś przemęczona - odwróciłem się od niej i wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami.

James.

Leżałem w łóżku i nie mogłem zasnąć. Sandra ciągle się przewracała to w tę, to wew tę. Ona też nie mogła spać. Przewróciła się jeszcze raz i chyba zasnęła na dobre. Odwróciłem od niej spojrzenie i patrzyłem w sufit. Nie miałem zamiaru spać. Ostrożnie wstałem z łóżka, ubrałem pierwszą lepszą bluzkę i spodnie. Poszedłem do łazienki i przepłukałem tylko twarz wodą. Spojrzałem w lustro, z nienawiścią spojrzałem sobie w twarz. Moja dłoń zacisnęła się w pięść, a usta ścisnęły w cienką linię.
  "Nie mogę siedzieć bezczynnie..."
Po cichu podszedłem do komody zamykanej na klucz. Z niej wyciągnąłem trochę naszych ostatnich oszczędności. Już chciałem zamknąć komodę, ale szuflada za mocno trzasnęła. Skrzywiłem się i ostrożnie spojrzałem do sypialni.
  "Ma twardy sen..."
Jeszcze raz przeliczyłem pieniądze. Kiwnąłem głową i wsadziłem je do kieszeni kurtki. Z szafeczki w przedpokoju zabrałem pistolet i wyszedłem z domu. Wsiadłem do samochodu zapalając papierosa. Wypuściłem dym z ust i odetchnąłem. Sandra nigdy nie pozwalała mi palić w jej obecności. To był dobry moment. Odpaliłem samochód i odjechałem spod domu. Miałem zamiar coś zrobić, pomóc Carlosowi. Cokolwiek to było, chciałem pomóc. Przejeżdżałem koło domu Carlosa. Myślałem, że mi się wydaje, ale pięć radiowozów stało pod jego domem. Auto przyjaciela było całe zniszczone, a drzwi budynku były wyłamane.
  - Co do...? - szybko skręciłem pod dom obok radiowozów, rzuciłem papierosem o ziemię i zgniotłem go butem.
Podbiegłem do drzwi i od razu zatrzymał mnie jeden z policjantów.
  - Nie wolno tutaj wchodzić - odepchnął mnie.
  - Co tutaj się dzieje? - wyglądałem za policjanta.
Cały dom był zdemolowany, a w nim mnóstwo ludzi.
  - Carlos! Co tutaj... Zostaw mnie pan! - przycisnąłem stróża do ściany bez problemu i wszedłem do środka.
Wszyscy policjanci się popatrzyli na mnie, w końcu następny zastawił mi drogę.
  - Jestem przyjacielem Carlosa! Wpuście mnie - wytłumaczyłem.
Nagle jakiś porządny i słuchający człowiek odsunął kolegę i kiwnął mu głową, a on odszedł.
  - Ty jesteś James?
  - Skąd mnie pan zna? - zdziwiłem się.
  - Prowadzę to wszystko - pokazał na to całe zamieszanie. - To ja zaoferowałem chłopakowi pomoc, jestem Matt.
  - Cudownie. Gdzie jest Carlos? Co tutaj się stało? - pokazałem rękoma na zdemolowane meble i... dosłownie wszystko.
  - Gang wkradł się i zniszczył wszystko, co napotkali...
  - Cholera... - syknąłem.
  - Zabrali też pieniądze... - dokończył.
  - C-Co?! Te pieniądze?! Nie wierzę! - chwyciłem się za głowę.
Mężczyzna wzruszył niezadowolony ramionami i przygryzł dolną wargę.
  - Mają przewagę... Mają zakładnika i pieniądze... - powiedział zrezygnowany.
  - Szlak...! Gdzie był wtedy Carlos?
  - ...Na komisariacie... - odpowiedział niepewnie.
Nie miałem pojęcia, co Carlos robił na komisariacie, ważniejsze było, żebym z nim pogadał. Przecisnąłem się przez tonę ludzi, każdy z nich miał przydzielone zadanie. Każdy z nich szukał jakiś śladów po gangu. Szukałem wszędzie Carlosa. Drzwi do sypialni były zamknięte, otworzyłem je. Siedział pod ścianą, spał. Najwyraźniej siedział, ale w pewnym momencie go znużyło. Nie dziwiłem mu się. Zrobiłem dwa kroki, a chłopak skoczył jak oparzony i wycelował pistoletem we mnie.
  - Stary, uspokój się - podniosłem dłonie do góry.
Pena westchnął odłożył broń.
  - Sorry... - oparł głowę o ścianę i zamknął oczy.
  - Spoko. Carlos, jesteś wyczerpany... - kucnąłem przed nim.
  - Co ja poradzę, że... - nagle ktoś jakby coś stłukł. - Co to było?
  - Pewnie policja coś przestawiła.
Chłopak w sekundę wstał z ziemi i popatrzył na mnie jak na nienormalnego.
  - Co?
  - Jaka policja?!... Policja! - wyjrzał przez okno i chwycił się za głowę.
  - Co jest?
Carlos wybiegł z pokoju i stanął przed jego policyjnym "kolegą".
  - Nie powinniście parkować przed moim domem pięcioma radiowozami! Oni mnie obserwują! Wyczują, co się święci!
  - Spokojnie. Wszystko mamy pod kontrolą.
  - Wcale nie! - denerwował się coraz bardziej.
  - Carlos, powtarzam ci, że panuję nad sytuacją.
Chłopak nadal nie wyglądał na zadowolonego. Zbliżył się jeszcze bardziej do policjanta.
  - ...Jeśli Emily coś się stanie... nie zapomnę ci tego...
Mężczyzna chwycił Carlosa za ramiona i spojrzał mu w oczy.
  - Znajdziemy ją...
Spuściłem głowę i ścisnąłem usta w cienką linię. Nagle zadzwonił telefon. To był telefon Carlosa, leżał na łóżku.
  - Carlos...? - poprosiłem go.
Latynos wziął go do ręki i przełknął ślinę.
  - To Kellan... - powiedział cicho, a jego dłoń ścisnęła się w pięść.
  - Zaczekaj! - zatrzymał go policjant. - Chłopcy, włączajcie sprzęt! Szybko! Dzwoni!
Około sześciu ludzi zebrało się przy stole w kuchni. Carlos doszedł do towarzystwa dalej trzymając dzwoniącego iphone'a.
  - Co mam robić? - zapytał Matt'a.
  - Odbierz i rozmawiaj z nim jak najdłużej, namierzymy go - odpowiedział.
Włączył na tryb głośnomówiący i wszyscy nadstawiliśmy ucho. Ręka Carlosa drżała.
  - Carlos? - odezwał się ktoś cichym głosem, wręcz szeptem.
Chłopaka zbiło z nóg.
  - E-Emily?! - jeszcze w życiu nie widziałem go tak zdziwionego. - Boże, nic ci nie jest?!
  - Carlos, zabierz mnie stad, proszę...! - płakała.
Carlos usiadł na krześle, a łza zaczęła mu spływać po policzku.
  - Emily, kochanie, gdzie jesteś, powiedz... - mówił przez łzy.
  - Za oknem zauważyłam znak, to jest... 1310 West, Dwudziesta... - rozległ się szum. - ...ulica... Jestem w jakimś starym budynku... - kolejne szumy. - ...bijane okna... Carlos, oni mnie torturują, oni chcą...
  - Tak, wiem, bardzo mi przykro... Nie chciałem, żeby to się tobie stało... - nie dał jej dokończyć.
  - Nie...!
Wtrąciły się zagłuszenia. Usłyszeliśmy jakieś szumy, stuki, przez nie przebijał się głos Emily.
  - Emily? Emily! - wołał ją.
  - Carlos, idą tu...! On ma porachunki...! - kolejne szumy. - Uważaj...! Będę cię bronić jak długo wytrzymam, obiecuję... Kocham cię... - mówiła przez łzy.
Rozmowa się urwała. Wszyscy byliśmy w szoku. Nastała cisza. Carlos wziął głęboki oddech i zaczął płakać chowając twarz w dłoniach.

  - Mamy wskazówki... Bierzemy się do roboty, panowie - wydał rozkaz Matt.

______________________________________________________
Strasznie długo mi to szło... Przepraszam za to, ale na koniec wakacji mam jakieś blokady twórcze ; D

Dziękuję za kolejne 10 komentarzy, bardzo mi miło, że czytacie : )

Adres bazy gangu jest realistyczny, wbijcie sobie w mapę i "wuala" ; D Kompletny adres...? SOON : D

Followujcie mnie na Twitterze: @ForeverWithLos : )

ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA,

as always : )

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 19 - Dwa do zera, Pena!

Carlos.

Telefon.
Nagle znalazłem się na sofie w salonie. Oddychałem szybko i cały byłem zlany potem. Spojrzałem na lewą dłoń... nie było na niej krwi. Rozejrzałem się dookoła siebie. Wszystko było w normie. 
Zorientowałem się, że ciągle dzwoni telefon. Chwyciłem go do ręki i spojrzałem na wyświetlacz.
  - Grace? - szybko odebrałem.
  - Carlos, przykro mi... nie znaleźliśmy jej... - oznajmiła zawiedziona.
"Czyli to był sen...! Dzięki Bogu...!"
Szybko potem dotarło do mnie, że Grace też nie miała najlepszej wiadomości...
  - Szukaliście wszędzie? 
  - Tak... Nic nie przykuło naszej uwagi...
  - A-Ale...! - nie mogłem w to uwierzyć.
  - Przykro mi, Carlos...
Rozłączyła się. 
Ze złości rzuciłem telefonem o ścianę. Zacząłem wszystkim rzucać, wywracać, psuć, tłuc. Złość we mnie była niewyobrażalnie duża. Lucy była tak przerażona, że uciekła do kuchni. Kiedy nie miałem już co psuć, z bezsilności zsunąłem się po ścianie i usiadłem na ziemi. Płakałem i byłem cholernie wściekły na siebie. Byłem wściekły za to, co było we śnie i to, co się działo teraz... Jej słowa krążyły mi bezlitośnie po głowie...
  "Tutaj! Carlos, ratuj!" 
  "C... Carlos..."
  "Ja nie chcę... Chcę być z tobą..."
  "Zostawiłeś mnie... Nie wiem, czy mogę ci znowu uwierzyć..."
Nie wiedziałem ile jeszcze zniosę w tym stresie i poczuciu winy.
  - Jestem do niczego...

***

Pukanie.
Znowu zasnąłem. Cały salon wyglądał jakby przeszło przez niego tornado. 
Znowu pukanie.
  - To oni...!
Zerwałem się z podłogi i pobiegłem do drzwi biorąc po drodze pistolet. Szybko otworzyłem drzwi, ale znowu nikogo nie było...
  - Cholera...
Na ziemi leżała koperta.
  - O nie... - ostrożnie ją podniosłem i trzęsącymi się rękoma otworzyłem ją.
Policzek Emily był przecięty dość głęboko. Myślałem, że za moment rozniosę cały dom.
  - Zabiję gnoi! - wykrzyczałem na cały głos.
Nie obchodziło mnie, co pomyślą sobie sąsiedzi, już i tak widzieli trochę za dużo...
  - Muszę ją znaleźć, szybko... - zabrałem pistolet i wybiegłem z domu.
Odpaliłem silnik samochodu i z piskiem opon ruszyłem na drogę. Ulice były puste, więc pędziłem tak szybko jak się tylko dało. Nie zważałem na nic innego jak na to, że muszę znaleźć Emily, natychmiast. Nie chciałem zwlekać ani sekundy dłużej. Obraz przed oczami rozmywał się co chwila.
Trąbienie.
Otworzyłem oczy.
Jechałem prosto na samochód.
Szybko skręciłem w prawo na pobocze. Prawie uderzyłem w słup. Przeciwny samochód pojechał dalej swoją drogą. Złość prawie mnie roznosiła. Uderzyłem parę razy pięściami o kierownicę.
  - Do jasnej cholery... - przeklinałem pod nosem.
Przejechałem dłońmi po twarzy i włosach. Usłyszałem syreny.
  - Nie no, nie wierze... - uderzyłem po raz kolejny pięścią o kierownicę.
Radiowóz zaparkował za mną, a z niego wysiadł jeden policjant.
  - Teraz to mam przekichane...
  - Dzień dobry - odezwał się beznamiętnie policjant, kiedy otworzyłem szybę.
  - Dla kogo dobry, dla tego dobry... - próbowałem nie wybuchnąć złością.
  - Dokąd się tak spieszy obywatelowi? - zapytał.
  - To bardzo ważne. Nie możemy zakończyć na upomnieniu?
Policjant robił mi pod górkę, jak każdy policjant...
  - Nic nie jest ważniejsze od przestrzegania prawa, proszę pana. Dokumenty poproszę - nie trafiłem na miłego stróża prawa.
Podałem prawo jazdy i inne dokumenty. Mężczyzna przeglądał je trochę długo... Siedziałem jak na szpilkach. Każda sekunda była dla mnie cenna. Po chwili zastanowienia policjant powiedział:
  - Proszę pojechać ze mną na komisariat.
Miałem wrażenie, że za chwilę strzelę facetowi kulką w głowę. Jednak nie mogłem już zabijać ludzi... Zabiłem wystarczająco dużo...
  - Nie! Nie mogę! Muszę szukać mojej dziewczyny!
  - Proszę się uspokoić i wsiąść do radiowozu - nie słuchał mnie.
  - Porwali moją dziewczynę! Takimi powinniście się zająć!
  - Jestem innego zdania. Proszę wysiąść z samochodu.
 "On jest głuchy, czy tępy?!"
Wysiadłem z samochodu z ogromną siłą trzaskając drzwiami Mitsubishi Lancera. Gorzej być nie mogło.

***

  - Powtarzam, panie władzo, że porwali mi dziewczynę! - próbowałem się bronić jadąc już w radiowozie.
  - Każda wymówka jest dobra, co?
  - Przepraszam? - nie wierzyłem własnym uszom. 
Policjant zaśmiał się krótko i sztucznie.
  - Takich jak ty spotykam codziennie. Ten się spóźnia do pracy, temu żona rodzi w szpitalu, ten z żoną na wyprzedaż nie zdąży, temu kot utknął na drzewie, ten zostawił zupę na ogniu - wymieniał bezczelnie się uśmiechając.
  - Torturują ją! Wysyłają mi zdjęcia z jej ranami!
  - Tak, coś jeszcze? - droczył się ze mną. 
  - Posłuchaj, panie Wielkie-Doświadczenie. Nie mam czasu na przeciwności losu. Muszę ratować dziewczynę i mam to gdzieś, czy wsadzi mnie pan do kicia, czy nie. Proszę mi odpuścić.
Mężczyzna w ciszy kręcił kierownicą i wpatrywał się w ulicę. W napięciu czekałem na jego słowa. Jego twarz była skupiona i, co było dziwne, nie mrugał. Nie miałem pojęcia jak on tak może.
  - Jeśli bym cię wypuścił... - zaczął oschle. - ...pozbawiono by mnie pracy i mieszkałbym pod mostem. Ty złamałeś prawo, ja mam taką pracę, żeby cię ukarać. Takie jest życie.
Poczułem w sobie, że zaraz wybuchnę. Nie mogłem trafić na gorszego typka.
  - Jesteśmy, wysiadaj - rozkazał i otworzył drzwi radiowozu.
Zaprowadzono mnie na komendę. Mój "bardzo wyrozumiały" policjant wsadził mnie do jednego biura i chciał wyjść. Zwróciłem się do niego zdenerwowany.
  - ...Jeśli moja dziewczyna zginie... to ja cię znajdę i nie odpuszczę...
  - Już się boję, dzieciak mi nie odpuści - zaśmiał się bezczelnie i wyszedł trzaskając drzwiami.
W pokoju zrobiło się cicho i zimno. Usiadłem przy stole i schowałem twarz w dłoniach. Czas uciekał, zegar tykał, serce biło, myśli płynęły, łzy się cisnęły...
  - Jestem do niczego... - szepnąłem sam do siebie.
Drzwi się otwarły.
  - Kolejny pirat drogowy? - usłyszałem nowy, znudzony głos.
Liczyłem na wsparcie od innego policjanta.
  - Potrzebuję pomocy - zacząłem.
  - Tak, nie prowadzi się po pijaku - mówił monotonnym głosem.
  "Czy w LA nie ma już wyrozumiałych służb...?"
  - Porwano moją dziewczynę - kontynuowałem. - Muszę ją odnaleźć, grozi jej niebezpieczeństwo.
  - Nie kłamiesz, młody? - usiadł przede mną.
  - Nie! Gang zabił moją rodzinę, a teraz mają ją!
  - Dobrze, uspokój się - wydawało się, że wie co robi. - Opowiedz, co się stało.
Jak chciał, tak było. Opowiedziałem w miarę sprawnie wszystko od początku do końca. Facet się nieźle zaangażował. Lepiej się zaangażował niż pan Wielkie-Doświadczenie.
  - Mówisz, że patrol nic nie dał? Słyszałem o tej sprawie od taty Grace... Kazał się nie wtrącać. Widać powinienem... Staruszek Bridget się starzeje coraz bardziej...
  - Pomoże mi pan?
Mężczyzna westchnął i spojrzał na swoje dłonie.
  - Ja raczej ci nie pomogę, młody...
  - A-Ale...!
  - Jeśli ani Grace, ani jej ojciec nic nie wykombinowali...
  - Proszę, nie mogę jej zostawić! - wstałem z krzesła.
  - Spokojnie, nie denerwuj się - uspokajał mnie.
Odetchnąłem i usiadłem z powrotem.
  - No więc... nazywasz się...?
  - Pena... Carlos Pena... - odpowiedziałem cicho.
  - Carlos, słuchaj. Policja nie może ich znaleźć, co nie znaczy, że na przykład detektyw też nie.
  - Mam wynająć detektywa?
  - Dokładnie tak.
  - Nie mam pieniędzy na wynajęcie detektywa...
Mężczyzna czegoś nie rozumiał.
  - Mówiłeś, że zbierałeś te pieniądze, tak?
  - Tak, i co w związku z tym...?
Chwilę się zastanowiłem.
  "Dlaczego na to nie wpadłem, idiota!" 
  - Racja! Nie oddałem im tej reszty pieniędzy! Muszę jechać do domu!
  - Nie pojedziesz, samochód został zawieziony pod twój dom - uprzedził mnie. - Zawiozę cię.

[ 15 minut później ]

Byliśmy już pod moim domem. Miałem wrażenie, że śnię. Mój samochód był zdemolowany. Szyby było powybijane, opony przedziurawione, wszędzie było pełno wgniotów i rys. 
  - Co do cholery?! - nie czekałem, aż policjant się zatrzyma.
Podbiegłem do auta. Cały zniszczony.
  - Kto to zrobił?! - zapytałem policjanta idącego właśnie w moją stronę.
  - Nie wiem... - pokręcił zdziwiony głową. - Carlos...? To chyba nie koniec...
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem. Pokazał na mój dom. Drzwi były wyłamane. Pobiegłem do wejścia. Wszystko było zniszczone i to nie była moja robota. Było zniszczone WSZYSTKO. Co chwila na coś stawałem. W końcu zauważyłem duży napis na ścianie przedpokoju.
  - "Dwa do zera, Pena"... - przeczytałem.
Ciarki przeszły mi po plecach. Robiło się coraz gorzej. Moja ręka zacisnęła się w pięść.
  "Pieniądze...!" - uzmysłowiłem sobie.
Pobiegłem do komody zamkniętej na klucz. Pieniądze zniknęły. Serce zaczęło mi szybciej bić. Krew zagotowała się we mnie.

  - Wyprzedzili mnie...

Przepraszam, wiem, za długo go pisałam... Miałam chwilowe zawieszenie... Długa historia... 
Ale już jest, żeby was uspokoić ; ) Wszyscy się zaczęli martwić, że Emily nie żyje ; D MAM WAS! : D 

13 komentarzy do 18 rozdziału...?!
10 obserwacji...?! 
ŻARTUJECIE?!
KOCHAM WAS! : )
Nie przewidziałam, że "Trouble" zdobędzie taką popularność : D (Tak jak napisałam w Prologu: "Nie jestem wróżbitką")
Dziękuję za wszystkie komentarze, obserwacje i miłe słowa : ) Cieszę się, że sprawiam wam przyjemność moimi chorymi pomysłami : ) Może kiedyś ten fanfiction będzie takie jak słynny "Danger" i "Dark"? Marzę o tym...

Jak wam się podoba nowy i oficjalny szablon? : ) Dość długo nad nim siedziałam, nie wyszedł jakoś fantastycznie, ale ujdzie ; D

Zapraszam do zakładki "Bohaterowie", lekko pozmieniałam zdjęcia bohaterów ; ) 
Kliknijcie w "Zwiastun" i dajcie lajka, skomentujcie, czy co tam : ) (JUŻ MA 100 WYŚWIETLEŃ, DZIĘKI!)

ZAPRASZAM NA BLOGA KATE! : ) NAJLEPSZY BLOG WSZECHCZASÓW : D POJAWIŁ SIĘ NOWY ROZDZIAŁ!

ZAPRASZAM TEŻ NA BLOGA @HENDERAUHL! BARDZO WCIĄGA : D

ZAPRASZAM TAKŻE NA BLOGA @VICTORIA_WIKA! CU.DO.WNIE POKAZUJE SZKOŁĘ W LA : D

ZAPRASZAM, JAK ZAWSZE, DO KOMENTOWANIA!

sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 18 - Spotkanie twarzą w twarz

***

Carlos.

Musiałem posłuchać Kendalla, miał rację, nie mogłem tego załatwić na własną rękę. Nie mogłem także znieść myśli, że Emily cierpi. Musiałem coś zrobić. Nagle zadzwonił telefon.
  - Halo, Logan?
  - Carlos, Kendall mi powiedział... Masz nie robić nic głupiego.
  - Tak, wiem... - przewróciłem oczami. - Ale nie rozumiesz, że ona mnie potrzebuje?! - wybuchłem.
  - Wiem, rozumiem stary, ale nie możesz działać sam! Powiedzmy, że byś ich znalazł. I co? Sam sobie dałbyś radę?
  - ...Nie... - znowu mieli rację.
  - Grace się wszystkim zajmuje. Właśnie... Grace się odzywała? Nie mogę się do niej dodzwonić, a już jest strasznie późno. 
  - Nie... Żadnych wieści...
  - Trzeba czekać... Taka jej praca... 
  - Ta... - westchnąłem.
  - Nie martw się, stary. Wszystko będzie okej - pocieszał mnie.
Logan rzadko kiedy pocieszał, albo był czuły. James był miły i czuły, ale często zdarzają mu się "szajby". Tylko ja i Kendall byliśmy takimi, z którymi można było na spokojnie porozmawiać. To była jednak taka sytuacja, że nie dało się nic innego powiedzieć.
  - Dzięki, do usłyszenia... - chciałem zakończyć rozmowę.
  - Na razie...
Położyłem się na kanapie zażenowany i bezsilny. Nie mogłem nic zrobić. Emily była w ogromnym niebezpieczeństwie, a ja? Nie mogłem nic zrobić.

Kendall.

To zdjęcie okaleczonej Emily to była jedna wielka manipulacja. Chcieli skłonić Carlosa do szukania jej. To był ich cel, a Carlos prawie się nabrał. Najgorsze było to, że to Emily cierpiała. Rose nie bardzo się polepszyło po tym spacerze. 
  - Kendall, dasz mi wody? - poprosiła siadając na łóżku.
  - Jasne, coś nie tak? Znowu ci słabo? - przestraszyłem się.
  - Nie... To nic... - machnęła ręką.
Poszedłem do kuchni i nalałem do szklanki wody. 
  - Proszę - podałem jej szklankę.
  - Dzięki... - upiła łyka, może dwa. - Usiądziesz ze mną? - odłożyła wodę.
  - No pewnie - usiadłem koło dziewczyny i przytuliłem.
  - Boję się o nią... - wtuliła się.
  - Wiem, wszyscy się boimy... - pogłaskałem ją po włosach.
Nie wiedziałem, jak ją pocieszyć. Była już w wystarczająco złym stanie. Nawet nie wiedziała, co się jej stało, a już była załamana. Widziała to w naszych oczach...
  - Nie dam rady jeśli jej się coś stanie... - łamał jej się głos, zaczynała płakać.
  - Rose... - nie dawała sobie nic powiedzieć. - Rose, spójrz na mnie... Spójrz na mnie.
Dziewczyna popatrzyła na mnie szklanymi oczami. Jeszcze chwila, a sam bym się popłakał. Była o krok od melancholijnego płaczu. 
  - Emily jest w niebezpieczeństwie, potrzebuje nas... Dlatego właśnie nie możemy się teraz poddawać...
Ona spuściła wzrok, a jej łza kapnęła na jej dłoń.
  - Rose... - chwyciłem ją za rękę. - Jesteś silna, odważna... Widziałem to wtedy w twoich oczach... Uratowałaś mnie... Udało ci się... Zawdzięczam ci życie...
Rose splotła nasze palce. Pocałowałem jej dłoń. Palcem dotknąłem jej brody i delikatnie, ostrożnie pocałowałem. Wargi miała lodowate, cała się trzęsła. Chciałem ją uspokoić, odciągnąć od tego stresu i strachu. Jej uścisk się rozluźnił.
  "Chyba mi się udało..."

[ Około drugiej w nocy ]

Carlos.

...

Ciemność.
Chłód.
Cisza.
  - Gdzie jestem...?
Poczułem straszny ból głowy.
Słyszałem jakieś szepty.
Zrobiłem dwa kroki do przodu i w coś kopnąłem. Trochę się przestraszyłem. Schyliłem się i spostrzegłem, że to pistolet, Colt 1911. Magazynek był napełniony tylko jedną kulą. Rozejrzałem się dookoła, wszędzie była ciemność. Nagle światło się zapaliło. Zacisnąłem ręce na broni i chciałem skupić wzrok na czymkolwiek. Światło przestało razić, ujrzałem mężczyznę.
Kellan.
Uśmiechał się tak bezczelnie.
Trzymał w dłoni nóż.
  - Nareszcie! Ile można na ciebie czekać, Pena? - rozłożył ręce.
  - Gadaj, gdzie jest Emily! - mierzyłem w niego pistoletem.
On tylko wzruszył ramionami.
  - Carlos...?!
To była Emily. Wołała mnie.
  - Emily?! Gdzie jesteś? - krzyczałem.
  - Tutaj! W pokoju! - prowadził mnie jej głos.
Nie zważałem, co robił wtedy Kellan, ważne było, żeby dotrzeć do Emily. Biegłem przez długi korytarz.
  - Odezwij się!
  - Tutaj! Carlos, ratuj! - błagała.
Zatrzymałem się.
  "To tutaj!"
Już chciałem otworzyć drzwi, ale przypomniałem sobie, że pistolet ma tylko jedną kulę. Nie mogłem jej zmarnować. Jednym kopniakiem otworzyłem drzwi.
  - Carlos!
Kellan stał z Emily, trzymał nóż na jej gardle. Cała była okaleczona, na nogach, rękach i twarzy. Cała się trzęsła. Była blada i chuda. Płakała, wręcz zanosiła się od płaczu.
Obudziła się we mnie nieopanowana złość. Zacisnąłem zęby i patrzyłem z nienawiścią na Kellana.
  - Masz jedną kulę, Pena... Nie zmarnuj jej... - powiedział tajemniczo.
Nie chciałem czekać ani sekundy dłużej. Chciałem mu odstrzelić łeb raz na zawsze.
Mój palec wylądował na spuście.
  - Nie zrobisz tego - zatrzymał mnie. - Jeden twój ruch, a ja przetnę jej krtań.
Emily zaczęły drżeć dłonie. Ciarki przeszły mnie po plecach, a złość wzrosła.
  - Dlaczego...? Dlaczego to robisz...? - zapytałem zrezygnowany.
  - Tylko się nie rozpłacz, Pena - zaśmiał się.
  - Odpowiedz! - zacisnąłem ręce na pistolecie.
Kellan przycisnął nóż do gardła Emily.
  - Nie! - zatrzymałem go. - Zostaw ją! Masz mnie!
  - A no tak... Przecież ty masz tylko ją... - droczył się ze mną.
  - Strzel mu w ten pusty łeb, bo zaraz nie wytrzymam! - zapłakała.
  - Siedź cicho! - przycisnął jeszcze mocniej.
  - Czego chcesz? Ja ci to dam, a ty puścisz ją - chciałem zrobić cokolwiek, żeby tylko wypuścił Emily.
  - Nie pasuje mi ten układ - wydął usta. - Zrobimy tak, zabiję ciebie, żeby twoja dziewczyna była przy tobie. Lepiej się wtedy kona. Wtedy ją wypuszczę... lub zachowam dla siebie - uśmiechnął się bezczelnie.
Miałem dosyć, nie mogłem dłużej stać jak ta ciota.
Strzeliłem.
Nic się nie stało.
  "Nie trafiłem...?!"
  - O, jak mi przykro... - zaśmiał się.
Spojrzałem na Emily. Cała się trzęsła.
Nie było innego wyjścia. Musiałem ją ratować...
Rzuciłem pistoletem prosto w głowę Kellana. Jęknął, wypuścił Emily i upadł na ziemię. Emily rzuciła mi się w ramiona.
  - Już, już dobrze... - uspokajałem ją.
Strzał.
Cisza.
Kellan leżący na ziemi i oparty o ścianę.
Miał pistolet w ręce.
Zamarłem.
Zabrałem rękę z pleców Emily.
Krew.
Strzelił.
Strzelił w Emily.
Spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem.
Miałem wrażenie, że świat się wali.
Wyślizgnęła mi się z rąk.
Chwyciłem ją i położyłem na ziemi.
Kellan zniknął.
  - C... Carlos...
  - To nic... Jestem przy tobie... - głaskałem ją po włosach.
  - Ja nie chcę... Chcę być z tobą... - łzy spływały po policzkach.
  - Będę z tobą, zawsze... Nigdy cię nie zostawię...
  - Zostawiłeś mnie... Nie wiem, czy mogę ci znowu uwierzyć...
Uścisk rozluźnił się.
Głowa opadła.
Oczy zamknęły.

To był koniec...

___________________________
...

Dziękuję BARDZO za komentarze do poprzedniego rozdziału! : D
10 komentarzy?! Nigdy nie miałam nawet 9 pod jednym rozdziałem : )
DZIĘKUJĘ! ♥

Stworzyłam zakładkę specjalnie dla Aninonimka, który prosił o wypisanie wszystkich piosenek, które występowały w tym blogu. Znajdziecie całą playlistę w zakładce:

Jeśli jeszcze nie obejrzeliście filmiku promującego ten fanfiction...
Liczę na komentarze i lajki ; )

PROSZĘ O KOMENTARZE!

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 17 - Wspomnienia i Teraźniejszość

Kendall.

Po czternastu godzinach pracy za kasą wróciłem do domu. Chciałem wejść do łazienki, jednak nie mogłem. 
- Rose, wyjdź - zawołałem.
Brak odzewu.
- Ja wszystko rozumiem, ale nie to, że cały dzień w łazience siedzisz.
Nadal cisza.
- Wyjdź, proszę...
W dalszym ciągu cisza. Zaczynałem się martwić. 
- Dobra, mam tego dość. Masz wyjść, albo wywarzę drzwi.
Nadal nic nie słyszałem. Musiałem to zrobić. Martwiłem się o nią. Potrzebowała kogoś. Odsunąłem się  i rzuciłem się na drzwi. Zawiasy wyrwały się, a ja wpadłem do łazienki. Rose siedziała na ziemi cała we łzach. Zrobiło mi się jej strasznie żal.
- Rose... - przyklęknąłem przy niej. - Nie płacz... Jestem tutaj...
Przytuliłem ją i ucałowałem w czoło. 
- Znajdziemy ją... Obiecuję... 
Ona tylko wtuliła się we mnie.
- Carlos nie pozwoli im jej skrzywdzić... - dodałem.

***

Carlos.

Był już późny wieczór, chodziłem sam po przedmieściach myśląc i planując. Zimny wiatr wiał dość mocno. Co chwilę przechodziły mnie dreszcze. Nie mogłem przestać o niej myśleć... Wszystko dookoła kojarzyło mi się z Emily. Ciemna alejka na której się pierwszy raz pocałowaliśmy, knajpka, w której wszyscy w ósemkę spotykaliśmy się, żeby tylko zrobić sobie żarty z personelu, przy sklepie, w którym pracował Kendall, braliśmy wózki, wsadzaliśmy dziewczyny i jeździliśmy po całym parkingu. Pamiętam, kiedy Emily wymykała się nocami z domu, żeby spotkać się ze mną. Do dzisiaj jestem jej wdzięczny, że zaryzykowała i została ze mną... taką sierotą bez pieniędzy i bez pewnej przyszłości. Zawsze mogła być z bogatym i perfekcyjnym Danielem... Ona nie zasłużyła na to, co teraz ją spotyka. Powoli wszystko się układało. Miałem trochę pieniędzy, dało się wyżyć, pracowałem, starałem się być perfekcyjnym chłopakiem. Chciałem dorównać Danielowi. Chciałem, żeby czuła się przy moim boku bezpieczna. Niestety pół roku temu cała radość zniknęła... Pojawił się wielki problem... Nie było mi z tym problemem łatwo... ani trochę... Wszystko stawało się cięższe, gorsze, trudniejsze... Jeszcze trudniej było mi to ukrywać przed Emily... Musiałem udawać... właściwie to siebie... Kiedy zaczął się problem z gangiem byłem inny, bardziej odpowiedzialny, silniejszy... Czułem się jak aktor grający w sławnym kryminale... Jednak to było tylko chwilowe, dosłownie chwilowe. Zacząłem chodzić na strzelnicę, żeby potrenować strzelanie. Przydało się, zdecydowanie.
Patrzyłem pod nogi, potem w niebo, przed siebie, dookoła siebie. Serce bolało mnie, że to ją takie coś spotkało... Rose miała rację... Obiecałem jej... Zawiodłem... Zostawiłem ją...
  "Nigdy mi tego nie wybaczy..."
Mogłem mieć tylko nadzieję, że policja znajdzie ją i nic jej się nie stanie.
Wsiadłem w swój samochód i jeździłem po LA. Grace nie odzywała się cały dzień, nie wiedziałem, co się dzieje. Z tego względu postanowiłem sam się tym zająć. Mijałem budynek za budynkiem, oczy zaczynały mi się zamykać.
  "Muszę ją znaleźć... Jeśli nie ja to już nikt..." - mówiłem sobie.
Kolejne budynki, nic podejrzanego, zwykłe, nawet nocą dzikie LA...
  "Nic nie zdziałam w taki sposób..."
Zaparkowałem na najbliższym parkingu i zacząłem wypytywać ludzi.
  - Przepraszam, nie widziała może pani tej dziewczyny? - pokazałem kobiecie zdjęcie Emily w telefonie.
  - Nie, nie przykro mi... - odpowiedziała ze smutkiem kobieta.
Podziękowałem i pytałem dalej. Jedną osobę po drugiej... Nikt nic nie wiedział... Jednak nie poddawałem się i szukałem dalej. Wsiadłem w samochód i jechałem dalej po drodze pytając ludzi. Nikt nadal nic nie wiedział. Zaczynało mnie to doprowadzać do szału. Od każdego była ta sama odpowiedź... "Nie"... Po przepytaniu jakiś dwudziestu pięciu ludzi obudziła się we mnie złość. Nie mogłem nic innego zrobić. Ponownie wsiadłem do auta, zdenerwowany wsadziłem kluczyk i odjechałem. Nie ważne było, gdzie jadę. To się nazywało: przegranie z napięciem.
Spojrzałem na zegarek w telefonie.
  - Już dziesiąta w nocy?! - zdziwiłem się.
Nie zważałem, która godzina. Nic mnie nie goniło do domu.
Znowu przyglądałem się każdemu budynkowi. Nic nie znalazłem. Przejechałem całe LA. Oczy znowu zaczęły mi się zamykać. Wyraźnie miałem dość. Nie mogłem jednak odpuścić, Emily mnie potrzebowała. Dojechałem na ciemną i cichą dzielnicę. Zatrzymałem się. Ruch na ulicach dzielnicy był zerowy. Nie było tam żywej duszy. Wydawało mi się, że coś tam znajdę. Postanowiłem. Wjechałem na ulice dzielnicy i zacząłem śledztwo. Jechałem tak powoli, prawie nie dotykałem pedału gazu. Przyglądałem się każdemu budynkowi z osobna. Czułem, że na bank coś tam znajdę. Natrafiłem na niezadbany dom. Był ciut wyższy od reszty. To mnie zastanowiło. Coś mnie ciągnęło do tego właśnie domu. Podjechałem i wysiadłem z samochodu. Stałem centralnie przed drzwiami. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnąłem pistolet. Liczyłem na gorące powitanie. W jednej ręce trzymałem broń, drugą mocno zapukałem.
Chwila ciszy.
Napięcie.
Kroki.
Za drzwiami słychać było kroki.
Ręka na broni zacisnęła się.
Byłem gotowy na strzał.
Znowu kroki.
Chwila ciszy.
Drzwi otworzyły się.
Już miałem wymierzyć bronią... Miało brakowało. Przede mną stała dziewczyna w krwistoczerwonym szlafroku.
  - O co chodzi?
Totalnie mnie zatkało. Nie o to chodzi, że dziewczyna w samym szlafroku stała przede mną.
  - Eee... Szukam mojej dziewczyny - odzyskałem rozum i pokazałem jej zdjęcie.
  - Nie widziałam, sorry - powiedziała krótko i chciała zamknąć drzwi
Ja jednak powstrzymałem ją dając nogę w szparę drzwi zanim je zamknęła. Wyczuwałem, że tam może być Emily. Nie mogłem obok tego przejść obojętnie.
  - Czy ja mam zadzwonić na policję, że włamujesz mi się do domu? - naskoczyła na mnie.
  - Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli sobie na "ty" - uważałem na nią.
  - Rzeczywiście - zauważyła i chrząknęła. - Pan wybaczy, ale nie widziałam tej dziewczyny. Jeśli pan chce, można wejść i poszperać. Nic pan nie znajdzie - ciągle naciskała na słowo "pan".
Otworzyła na oścież drzwi i pokazała dłonią, żeby wejść. Nie wpuszczałaby mnie tak po prostu wiedząc, że gdzieś tutaj mogę ją znaleźć.
  - No to jak? Wchodzi pan, czy nie? - zapytała.
  - Przepraszam za najście... - przeprosiłem i chciałem już odejść.
  - No, nie daruję na następny raz - nie odpuszczała.
Musiałem się zachować i z kulturą odjechać. Czas było już wracać do domu.

***

Włącznik zapalił światło i oświetliło tylko przedpokój. Salon był w ogóle nieoświetlony. Zdjąłem buty, kurtkę i nie dbając o nic położyłem się na sofie. Podłożyłem rękę pod głowę i patrzyłem w sufit. Oczy zaczęły mi się same zamykać. Postanowiłem chwilę się przespać.
  - Dobranoc, Emily... 

[ Na następny dzień ] 

Emily.

Poczułam mocny powiew wiatru. Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że nadal jestem w ciemnym pokoju. Może było tam okno, ale było to jedno, małe okno na cały pokój. Byłam zdziwiona, że znowu zasnęłam.
  "Nawet nie wiem kiedy..."
Ktoś nagle zapukał do drzwi. Nie musiałam długo zgadywać, kto to był.
  - Dzień dobry. Tak myślałem, że już wstałaś - przywitał mnie w miarę zadowolony.
  - Ja nawet nie wiem kiedy... - nie dokończyłam.
  - ...kiedy zasnęłaś? - przerwał mi. - To nic takiego, przez otwory wentylacyjne wpuszczono środki nasenne. 
  - Wypuść mnie, nie jest jeszcze za późno - próbowałam zachować zimną krew.
  - Miałbym cię wypuścić i pokazać wszystkim, że się nawróciłem? 
  - Dokładnie tak. Do kicia tak, czy siak pójdziesz, co ci za różnica?
  - Otóż bardzo duża. Muszę załatwić wszystkie sprawy, a nie załatwię ich bez ciebie - uśmiechnął się łobuzersko stojąc przed oknem.
Wiedziałam, że mnie nie wypuści tak, o. 
  - A tak w ogóle, to mogę mieć prośbę, żebyś odzywała się do mnie z szacunkiem?
  - Nie zasługujesz - znowu ten nagły przypływ odwagi.
Odepchnął się od parapetu i znowu nachylił się nade mną. Jego oddech uderzył mnie w twarz. Serce biło mi jak młotem. Kiedy mówił spokojnie nie bałam się go, ale kiedy się denerwował to już się cała trzęsłam. Jego wzrok był przerażający, a oddech przesiąknięty smrodem tytoniu dusił mnie. 
  - A co zrobisz, jeśli będziesz zmuszona do szacunku do mnie? - mówił jak szalony morderca z horroru.
W pewnym sensie nim był. Bałam się cokolwiek odpowiedzieć. Nagle poczułam niesamowity ból przeszywający całą lewą rękę. Marcel miał w dłoni nóż, a na nim była krew. On ją oblizał, a ja nagle odzyskałam świadomość. Moje lewe ramię było głęboko przecięte. Zaczęłam krzyczeć, płakać i siłować się z węzłami. Krew rozlewała się po całym ramieniu. Ból był tak okropny i nie do wytrzymania, że chciałam już, w tym momencie umrzeć. Łzy spływały po moim policzku, a krew po ramieniu. Szczypało, piekło, widok był okropny. Wszystko zaczęło wirować. Nagle jakaś lampa błyskowa zabłysnęła mi przed oczyma. W sekundę zgasła.
  - To dopiero początek, Emily - powiedział zadowolony i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.  
W pokoju znowu zrobiło się ciemno. Wołałam o pomoc, płakałam, rzucałam się na krześle. Nic to nie dawało. Odpowiadała mi tylko cisza. Zaczęłam dmuchać na ranę, to jednak wzmagało ból jeszcze bardziej. W tym momencie mogłam z pewnością powiedzieć, że nie przeżyję kolejnych dni, a był to "dopiero początek"...

[ 3 godziny później ]

Carlos.

Pukanie do drzwi. 
Otworzyłem oczy.
Serce mi stanęło.
Delikatnie wstałem z sofy patrząc na przedpokój.
Serce odzyskało rytm.
Biło tak szybko.
Oddech miałem pozbawiony tempa.
Obok mnie, na stoliku, leżał pistolet.
Chwyciłem go w dłonie.
Delikatnie.
Ruszyłem do przedpokoju.
Stanąłem przed drzwiami gotowy na atak.
Nagle na coś nadepnąłem.
Duża koperta.
Zaczynałem się na serio bać.
Schowałem pistolet, wróciłem do salonu. Zapaliłem małe światło i usiadłem na sofie patrząc z przerażeniem na kopertę. Palcem rozdarłem ją i z szybko bijącym sercem sięgnąłem do niej. Poczułem śliski papier. Postanowiłem nie zwlekać, wyciągnąłem zawartość. 
Poczułem, że zaraz zemdleję. 
Zdjęcie.
Zdjęcie ramienia.
Zdjęcie ramienia z głębokim przecięciem.
Nie mogłem pojąć o co chodzi. 
To była dziewczyna.
Ciemne, długie włosy.
Czarna bluzka z krótkim rękawkiem.
To była Emily.
Świat się zatrzymał.
Poczułem niewyobrażalną złość.
Zgniotłem zdjęcie i ścisnąłem zęby.
Mięśnie się napięły, a myśli w głowie miałem tysiące.
  "Zabiję gnoi..."
Rzuciłem zdjęciem w kąt i ruszyłem do samochodu.
  - Carlos? - odezwał się ktoś.
  - Kendall? 
  - Co ty robisz? 
  - A ty?
  - Z Rose wyszliśmy na spacer. Słabo jej się zrobiło... A ty? Dokąd znowu jedziesz? Wiesz, że Grace z patrolem jej szukają.
  - Kiedy ty nic nie rozumiesz! Ja muszę!
  - Carlos, nic nie musisz...
  - Oni ją skrzywdzili! Zabiję tych gnoi! Pójdą do pierdla na dożywocie! Już ja tego dopilnuję!
  - Uspokój się. Jak to ją skrzywdzili? 
  - Co jej zrobili...? - odezwała się półgłosem Rose. 
Kendall spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym "Przeżywa to tak samo jak ty. Nie waż się jej mówić".
  - Muszę ją znaleźć... Jestem za nią odpowiedzialny... Nie rozumiesz...? Obiecałem jej... 
  - Nie możesz... Poczekaj... Co zrobisz, kiedy ich będzie tam piętnastu? Pomyślałeś o tym? 
Przez chwilę się zastanowiłem. Miał rację...
  - Poczekajmy jeszcze... Grace złapie trop i wszystko będzie okej... - położył mi rękę na ramieniu.
Uspokoiłem się, ale nadal bolało mnie, że coś jej się stało... 
"Przepraszam, Emily..."
______________________________
Co będzie dalej z Emily...?
Carlos zostanie w końcu zmanipulowany do użycia siły...?
Słowa Kendalla coś mu dały...?
Rose dojdzie do siebie...?
Już niedługo się dowiecie.

Witam nową bohaterkę!
Obiecałam mojej koleżance od powstania tego bloga, że się tutaj znajdzie i oto jest ; ) 
Amelia.
Postać pojawi się niebawem w zakładce Bohaterowie : )

Dziękuję za wszystkie miłe komentarze : )
Motywują mnie do szybszego pisania : )

Zapraszam do lajkowania stronki bloga : )

Oczywiście, jak zawsze...

ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA!

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział 16 - "Obiecałeś jej!"

Carlos.

Po dziesiątej w nocy wróciłem z pracy. Praca trochę pozwoliła mi się wziąć do życia, ale nie pozwoliła zapomnieć. Zaparkowałem samochód pod domem, jak zawsze. Zamknąłem drzwi samochodu i wziąłem głęboki oddech. Przez oczami miałem poszczególne klatki z ostatnich wydarzeń. Każda następna przyprawiała mi ukłucie w sercu. Uderzyłem pięścią w dach samochodu chcąc się otrząsnąć. Ruszyłem pod drzwi domu. Serce mi stanęło, kiedy się okazało, że drzwi były otwarte. 
  - Nie... - wbiegłem do domu.
W całym domu było ciemno. Nie było w nim żywej duszy.
  - Emily! - wołałem. - Emily!
Miauknięcie. 
Odwróciłem się za siebie i zobaczyłem kotkę.
  - Lucy... Chociaż ty... - pogłaskałem ją.
Ona znowu miauknęła i pomaszerowała do kuchni. Poszedłem za nią. Stanęła przy blacie i zaczęła głośniej miauczeć. 
  - Głodna jesteś...? - chciałem otworzyć szafkę i wyciągnąć jedzenie dla kotki.
Na blacie zauważyłem mały nieporządek. 
  - Emily robiła obiad... - rozejrzałem się po kuchni.
Podszedłem do blatu naprzeciwko okna. Na coś stanąłem. Popatrzyłem w dół i zobaczyłem nóż. 
  - To na pewno nie jest przypadek, że to nóż leży na ziemi... - miałem czarne myśli. 
Chciałem wyjść z kuchni i zobaczyłem na progu niej leżał wisiorek z kluczykiem, który podarowałem Emily. Podniosłem go.
  - Nie... Kretyn... Jak mogłem ją zostawić...! - wyciągnąłem telefon i wybiłem numer do Kendalla.
  - Halo? Carlos? 
  - Kendall... Wrócili...

***

  - Przestaniesz tak krążyć? - zwrócił mi uwagę Logan.
  - Mam sobie siedzieć spokojnie, kiedy Emily jest w niebezpieczeństwie, tak? 
  - Nawet nie jesteśmy pewni, czy to serio oni zrobili - wtrącił się James.
  - Czy ty sobie ze mnie żartujesz?! 
  - Carlos, nie rzucaj się - uspokajał mnie Kendall.
  - Jak mam się nie rzucać?! Emily porwał ten sam gang, co zabił moją rodzinę! Jak mam się zachowywać!
Wszyscy zamilkli. Nikt nie miał nic więcej mi do zarzucenia. 
  - Zadzwonię do mojego ojca - powiedziała Grace. 
Na swoim telefonie wybiła numer do ojca.
  - Tato? Mamy problem. Ten gang porwał Emily...
Posłuchała chwilę.
  - A nie wiesz, jak ich znaleźć?
Posłuchała chwilę, ale szybko mu przerwała.
  - Ale przecież jakoś trzeba! Nie możemy jej zostawić!
Już wiedziałem, że policja jest bezsilna.
  - A nie mógłbyś wysłać patrol po całym LA? Chociaż tyle...
Znowu posłuchała.
  - Wyślij ich jak najwięcej. 
Rozłączyła się.
  - I co? - zapytałem.
  - Ojciec powiedział, że wyśle patrol po całym LA, ale niczego nie obiecuje.
  - Dobre i to... - powiedział Kendall. - Zaraz, gdzie jest Rose?
Wszyscy zaczęliśmy się rozglądać. Nigdzie jej nie było. Chciałem wejść do sypialni, ale zauważyłem światło w łazience.
  - Rose? 
  - Chcę być sama... - odpowiedziała.
  - Znajdziemy ją, patrol już został wysłany.
  - Możesz dać mi spokój?
  - Wyjdź...
Drzwi łazienki się otworzyły. Rose była cała zapłakana. 
  - Dlaczego ją zostawiłeś?...
  - Ja...
  - Dlaczego dałeś jej odejść?...
  - Ja naprawdę...
  - Obiecałeś jej! Miałeś ją chronić! Zawiodłeś ją! A ja straciłam przyjaciółkę! Siostrę! - krzyczała na mnie i biła mnie pięściami po ramionach. 
  - Rose, uspokój się - odciągnął ją ode mnie Kendall.
Ona zaczęła z bezsilności płakać i padła na kolana. Nie wiedziałem, co robić. Byłem na siebie cholernie zły. Ona miała rację, zawiodłem ją... Wszedłem do sypialni i zamknąłem drzwi. 

Kendall.

  - Pogadam z nim... - powiedziałem i wszedłem do sypialni.
Carlos siedział na łóżku i twarz miał schowaną w dłonie. Usiadłem koło niego. Położyłem rękę na jego ramieniu. Nic nie mówiłem. Nie było co mówić. 
  - Spieprzyłem... znowu...
  - Znajdziemy ją... 
  - A co jeśli nie...?
  - Ona będzie na ciebie czekać... Nie odeszłaby bez pożegnania, nie?
Nie wiedziałem, co gadam. Było mi wszystko jedno. Sam miałem mętlik w głowie.
Wyłonił się z rąk i wziął głęboki wdech. 
  - Wiem, że ostatnio za dużo się dzieje... Rozumiem, ale nie możemy się teraz poddawać... - kontynuowałem.
  - Wiem... Ja to wszystko wiem... Boję się, że coś jej się stanie...
  - Więc właśnie dlatego nie możesz się nad sobą użalać. Ona na ciebie liczy...

***

Emily. 

Ból głowy.
Lekki wdech.
Lekki wydech.
Uszczknięcie w klatce.
Sprężenie się.
Lekki wydech.
Brak czucia w ręce.
Strach.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam ciemny pokój, okna pozabijane deskami, łóżko stare... Jak z najgorszego snu. Właściwie to nie byłam pewna, czy mi się to śni. Przypomniałam sobie, że nie czuję rąk. Zorientowałam się, że jestem przywiązana do krzesła. Serce zaczęło mi szybciej bić, a oddech był nieregularny. Zaczęłam się trząść. Przeszły mnie dreszcze. Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, czy krzyczeć, czy płakać... Nad drzwiami wisiał zegar. Była druga w nocy. 
  "Carlos pewnie już wie..."
Zaczęłam szukać pomysłu na ucieczkę. Sznur był tak mocno związany na rękach, że w ogóle ich nie czułam. Krew nie mogła dopłynąć do dłoni. Nie było szans ich rozwiązania. Przy drzwiach, naprzeciwko mnie stała komoda. Na niej leżała moja komórka. Cicho się podniosłam i na nogach ledwo idąc szłam do komody. Bałam się, że zaraz krzesło mnie przeważy i się przewrócę. Dzieliło mnie już tylko pięć kroków od komody. Musiałam się jeszcze tylko modlić, żeby nikt w tej chwili nie wszedł. Moimi ledwo żywymi rękoma chwyciłam telefon i patrząc przez prawe ramię chciałam wystukać numer na policję. Problem był w tym, że ktoś wyciągnął z komórki kartę. 
  - Cholera...
Usłyszałam kroki. Moje serce stanęło. Szybko wycofałam się na wcześniejsze miejsce zostawiając wcześniej telefon na komodzie. Drzwi nagle otworzyły się gwałtownie, a do środka weszło czterech mężczyzn. Ciarki przeszły mi po plecach, cała zaczęłam się trząść. 
  - Wstało nasze słoneczko! - zaśmiał się jeden.
Poznałam ten głos. To on wtedy ze mną rozmawiał, to on znał moje imię, to on mówił, że coś nas łączy. 
  - Jak ci się spało, Emily? - podszedł do mnie.
Chciał dotknąć mojej twarzy, ja jednak ją odwróciłam od niego. Bałam się jak nigdy. 
  - Dlaczego się mnie boisz? - zapytał. - Nie skrzywdziłbym cię...
  - Mam ci uwierzyć?
  - Dobrze by się stało - uśmiechnął się łobuzersko. - Jestem Kellan Jenkins. Miło mi.
  - Zabiłeś rodzinę Carlosa! 
  - Tak, wiem, ale to tylko dlatego, że przekombinowaliście - mówił dumny.
  - Jak mam ci ufać, skoro zabiłeś moich bliskich? - byłam bliska płaczu.
  - Paru dziewczynom się udało, ale w pewnej chwili zwątpiły i nie udało im się.
  "Nie udało im się...?"
  - Mam nadzieję, że z tobą będzie inaczej, Emily - uśmiechnął się. 
  - Do czego ja ci jestem potrzebna? - warknęłam.
Westchnął, wyprostował się, wciągnął i wypuścił powietrze. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się łobuzersko. 
  - Nie potrzebuję dziewczyny, bo już ją mam - zaśmiał się. - Przykro mi, nie załapiesz się. Chcę po prostu zwabić tutaj twojego kochasia. 
Przeszły mnie dreszcze. Wiedziałam, że tak to się skończy. Tak czułam, że taki właśnie będzie miał plan. 
  - Co wtedy zrobisz...? - bałam się zadać to pytanie.
  - Wyrównamy rachunki - odpowiedział tajemniczo.
  - Zabiłeś mu rodzinę! 
  - Co z tego? Może ja chcę więcej? - odwrócił się do mnie plecami.
  - Ten twój żałosny pupil nie był wart ich śmierci! - krzyknęłam do niego. 
Coś w nim pękło. Wiedziałam, że przesadziłam. 
Trafiłam w sedno. 
Drgnął. 
Bałam się, co teraz się stanie. 
Odwrócił się do mnie gwałtownie i nachylił się nade mną. 
  - Czyżby? Ty też nie jesteś niczego warta. Od dzisiaj nie będę się z tobą cackał. Od dzisiaj jesteś dla mnie warta tyle co śmieć.
Kellan stanął za mną, nie wiedziałam, co zrobi.
  - Chwile w tym pokoju będą gorsze niż najstraszniejszy sen... Nikt nie będzie cię słuchał... To ja tu rządzę, to ja tu dowodzę... Jesteś dla mnie lalką, którą mogę się pobawić... Taką jak inne, którymi się bawiłem.
Nagle na moim ramieniu położył lodowaty nóż. Gdy tylko go zobaczyłam, zaczęłam się wiercić.
  - Co...? Boisz się...? - szepnął mi do ucha. - Mam nadzieję, że nie jesteś aż tak wrażliwa na ból...
Miałam wrażenie, że zaraz umrę i bez tego wszystkiego. Kręciło mi się w głowie. Chciałam już być w domu, przy Carlosie...

[ W ten sam dzień ]

Kendall.

Policja całą noc przeszukiwała Los Angeles. Nic nie znaleźli. Carlos nie był tym zadowolony. Rose od momentu, kiedy dowiedziała się, że Emily nie znaleziono, zamknęła się w łazience i nie chciała wyjść. Nie zmieniało to jednak faktu, że musiałem iść do pracy i odsiedzieć te czternaście godzin. Podjechałem moim starym gruchotem pod budynek sklepu, a przed wejściem siedzieli James, Logan i Carlos. Zawsze, kiedy miałem przerwę, oni przesiadywali ze mną przed sklepem. Kiedy zauważyli, że ich spostrzegłem, wstali i podeszli do mnie. 
  - Nadal szukają Emily - powiedział Logan.
  - Szukali już. Niby nigdzie jej nie ma - wytłumaczyłem.
  - Grace przewodzi swoim patrolem - dodał James.
  - Co? - nie rozumiałem.
  - Ojciec jej powiedział, że jeśli pięć radiowozów nie może jej znaleźć, to trzeba czekać na znak od gangu - przewrócił oczami Logan.
  - Przecież to absurd! A co jeśli oni coś jej zrobią? Chcą czekać?! Tacy z nich bohaterowie?! - zdenerwowałem się.
Zorientowałem się, że nie ma z nimi Carlosa. Zacząłem się rozglądać. Siedział na ławce przy drugim końcu sklepu. Palił papierosa. Podszedłem do niego i wybiłem mu papierosa z ręki.
  - Co ty, do cholery, robisz?!
  - Nie będziesz siedział jak ten cienias! - podniosłem go z ławki.
  - A co według ciebie mam zrobić? - staliśmy twarzą w twarz.
W sumie miał rację, co miał zrobić... 
  - Na pewno nie siedzieć i nie załamywać się.
  - Bo co? Mam skakać z radości?
  - Dobrze wiesz, że nie palisz. Emily by za to cię chyba utłukła.
  - Kiedy jej tu nie ma. Widzisz ją tutaj gdzieś, a może jestem ślepy? - grał ze mną.
Nic nie odpowiedziałem. Był podenerwowany. 
  - Wiesz co? Lepiej wracaj do swojej handlowej roboty, bo ty też nic nie zrobisz. Nikt nic nie zrobi - dodał.
Nie był sobą. Nerwy źle na niego działały. 
  - Jeśli teraz się poddasz i przestaniesz wierzyć... nie znajdą jej... - usiadłem koło niego. 
On spuścił głowę, a na ziemię kapnęła łza. Szybko wytarł oczy rękawem kurtki i podniósł głowę.
  - Gram twardziela... Nie chcę płakać po tym, jak z zimną krwią zabijałem ludzi... 
  - Przecież my rozumiemy... Najpierw twoja rodzina... Teraz Emily... Też chciałbym po tym się załamać... - objąłem go ramieniem. 
Do nas podeszli James i Logan. 
  - Jesteśmy przyjaciółmi i pomożemy ci... Kiedykolwiek będziesz nas potrzebował... - powiedział James.
Carlos spojrzał na nas załzawionymi oczami. Pokiwał głową i przygryzł dolną wargę. 
  - Cokolwiek będzie się działo... - zaczął. - Będę jej szukał... Nawaliłem raz... Nie mogę dopuścić, żeby coś jej się stało... Liczy na mnie i nie mogę teraz się załamywać i poddawać...
  - Dokładnie tak. Dzielny chłopak - uśmiechnąłem się.

***

  - Dzień dobry - przywitałem klienta podchodzącego do kasy. 
  - Dobry - odpowiedział obojętnie.
Skasowałem wszystkie jego zakupy: chleb, pomidory, ser, mleko, ketchup... 
  - To będzie dwadzieścia cztery dolary - wystukałem w kasę. 
  - Mhm - mruknął, kiedy już skończył pakować zakupy.
Nagle mężczyzna spojrzał mi w oczy. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. W pewnym momencie facet chwycił reklamówkę i zaczął uciekać. Wiedziałem, jak zająć się takim gnojkiem. Wybiegłem z kasy za nim, bo sklepu nie było stać na ochroniarzy, co powodowało dużo kradzieży. Biegłem za nim tak szybko jak umiałem. Był jakiś metr przede mną. 
  - Stój! Nie uciekniesz! - krzyczałem. 
  - Pieprz się! - usłyszałem tylko od niego. 
Przyspieszyłem i rzuciłem się na mężczyznę. Ludzie patrzyli na nas jak na nienormalnych. 
  - Zostaw mnie, smarkaczu!
  - Tylko nie smarkaczu, bo się to dla ciebie gorzej skończy - wyciągnąłem telefon z kieszeni i wykręciłem numer na policję.
  - Spróbuj tylko policję wezwać.
  - Bo co? Ketchupem mi pogrozisz? - wykpiłem go.
Policja przyjechała dość szybko i zabrała złodzieja. Szef sklepu wybiegł przed budynek zaniepokojony.
  - Kendall! Co się tutaj wyprawia?! - nie był zadowolony.
  - Kolejny cwaniaczek... - minąłem go i wróciłem do kasy.
______________________________________________________
Czy Emily zostanie znaleziona...?
Czy może skończy tak, jak rodzina Carlosa...?

Dzięki Kate (Rose) skusiło mnie do opisania trochę Kendalla pracującego w sklepie : ) 
Mam nadzieję, że się podoba : )

No i ten rozdział troszkę krótszy ze względu na małą ilość czasu..

PROSZĘ O KOMENTARZE!