sobota, 14 września 2013

Rozdział 23 - "Nie będę miał nikogo innego w moim sercu, przysięgam..."

Emily.

Wracaliśmy do domu. Cały czas patrzyłam na Carlosa nie mogąc się na niego napatrzeć. Tak bardzo za nim tęskniłam, brakowało mi go, potrzebowałam go... Uratował mnie... Nie policja, nie przypadkowa osoba... On, chłopak, który prawie stracił życie... Dla mnie. Czułam, że przybędzie i mnie uratuje. Miałam nadzieję, wierzyłam w niego... 
W końcu latynos oderwał wzrok od drogi i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. 
  - Coś nie tak...? - zapytał.
  - Wszystko okej... - odpowiedziałam lekko kiwając głową. - Dziękuję... 
  - Emily... - chciał mi przerwać.
  - Nikt nie zrobił dla mnie tyle, co ty...
  - Musiałem... 
  - Naraziłeś całe swoje życie dla mnie... - nie przerywałam.
  - Ja... - też chciał coś powiedzieć, ale nie dawałam mu dojść do słowa.
  - Dziękuję ci... - powtórzyłam.
  - ...Po prostu chcę mieć kogoś, za kogo mógłbym oddać życie... - powiedział nieśmiało i chwycił moją rękę.
Na te słowa łzy zawitały z powrotem do moich oczu. 
  - Kocham cię... - powiedziałam cicho i przejechałam dłonią po jego ramieniu.
On skrzywił się i syknął pod wpływem mojego dotyku.
  - Co się stało? - zapytałam zaniepokojona.
Spojrzałam na dłoń. 
To była krew.
  - Carlos! Ty krwawisz! Czemu wcześniej tego nie zauważyłam?!
  - To Kellan... Jednak trochę mnie drasnął...
  - Musimy jechać do szpitala! 
  - Owszem, jedziemy - przytaknął. - Muszą cię opatrzyć... Nie daruję sobie, jeśli z tych ran będą jakieś zakażenia... 
Westchnęłam i oparłam się o fotel. Wiedziałam, że go nie przekonam... Palcem delikatnie dotknęłam rany na policzku. Szczypało okropnie... Jechaliśmy w ciszy, myślałam w jaki sposób go przekonać. W pewnym momencie Carlos gwałtownie skręcił w lewo. Wystraszyłam się, chwyciłam jedną ręką za fotel, a drugą za uchwyt w drzwiach. 
  - Carlos! - próbowałam go uspokoić.
Zaraz po zakręcie był prawie pusty parking, wjechał na niego i zaparkował. Zaciągnął ręczny hamulec i chwycił się za krwawiące ramię. 
  - Dobrze się czujesz...? Może ja poprowadzę, co...? - zapytałam z troską.
  - Nie, nie... Dam radę... Szpital jest parę ulic stąd.
  - No i właśnie dlatego ja poprowadzę. Też potrafię trzymać kierownicę - powiedziałam.
Carlos wysiadł z samochodu, nie wiedziałam, gdzie poszedł. Nagle moje drzwi sie otworzyły. Carlos wyciągnął do mnie rękę.
  - Nigdy nie dasz za wygraną, co...? - uśmiechnął się.
  - Ty mnie tego nauczyłeś - odwzajemniłam uśmiech.
Usiadłam za kierownicą i ruszyłam na drogę. 

***

Zaparkowałam przed szpitalem. Wysiedliśmy, a Carlos objął mnie zdrowym ramieniem i weszliśmy do budynku.
Na korytarzu szpitalnym zauważyliśmy pielęgniarkę, podeszliśmy do niej.
  - Przepraszam, potrzebujemy pomocy... - zaczepił ją Carlos.
  - Amm... Proszę za mną. Doktor Oliver powinien być wolny, zajmie się wami - odpowiedziała i ruszyła przodem.
Szliśmy za nią krok w krok. Carlos nagle znowu się skrzywił i syknął.
  - Jeszcze chwilę, wytrzymaj... - pocieszałam go.
On tylko odpowiedział uśmiechem i pokiwał głową. 
  - Zaczekajcie chwilkę - powiedziała pielęgniarka i weszła do jednego gabinetu.
Carlos posadził mnie na krześle i kucnął przede mną.
  - Wszystko będzie dobrze... - szepnął i chwycił moją dłoń.
  - Kiedy tylko jesteś przy mnie to już jest wszystko okej... - powiedziałam.
On tylko pocałował moją dłoń i uśmiechnął się. 
Z gabinetu wyszła nasza pielęgniarka i zaprosiła nas do środka, a sama odeszła. Chłopak pomógł mi wstać i oboje weszliśmy do środka.
  - Dzień dobry - przywitaliśmy się.
  - Witam, co się stało? - doktor zerwał się z krzesła, gdy tylko nas zobaczył.
  - Lekka wymiana zdań... - chciał załagodzić całą sytuację Carlos.
  - Widzę... - pokiwał głową patrząc na krwawiące ramię latynosa. - To kto pierwszy?
  - Emily - Carlos spojrzał na mnie. 
  - Nie, ty masz gorszą ranę... - wykłócałam się.
Chłopak stanął naprzeciwko mnie, przechylił głowę i założył ręce na klatce piersiowej.
  - O, czyżby...? To może lepiej ściągnij moją kurtkę i pokaż swoje ramię...? - powiedział z uniesionymi brwiami.
Miał rację... Rana bolała nie na żarty... Materiał kurtki jeszcze bardziej podrażniał ramię. Nie mogłam jej jednak wcześniej ściągnąć ze względu na moją potarganą podkszulkę. 
Zdjęłam skórzaną kurtkę Carlosa przy okazji trochę krzywiąc się i przygryzając wargę. Carlos pomógł mi w ściąganiu i zaraz potem przed oczami doktora ukazała się duże i głębokie przecięcie. 
  - Kto pani to zrobił? - zapytał przerażony doktor.
  - To nie ważne w tej chwili... Dostał za swoje... - odpowiedział za mnie latynos.
  - Boję się, że doszło do zakażenia... Długo pani już ma tą ranę...? - zapytał i kazał mi usiąść na łóżku.
  - Tak... - odpowiedziałam trochę przerażona.
Doktor zawołał dwie pielęgniarki i razem z nimi zaczął szukać czegoś szukać w różnych szafkach i na różnych półkach. Przygotowywali się do zabiegu...
Carlos usiadł na krześle koło łóżka i chwycił swoją lewą ręką moją prawą. 
  - Nie bój się... Jestem przy tobie... - powiedział mi i obdarzył mnie swoim ciepłym uśmiechem.
Ja tylko kiwnęłam głową. Bałam się, ale wiedziałam, że już nic gorszego w życiu mi się już nie przydarzy...
   - Amanda, podaj mi jodynę, proszę? - Oliver zwrócił się.
Lekarz obmył wierzch rany ostrożnie. Nie mogąc dłużej patrzeć na okropny wygląd rany, odwróciłam wzrok.
   - Pani Evans, niech mi pani poda wodę utlenioną - rozkazał lekarz.
Pielęgniarka wykonała swoją powinność.
  - Proszę mi tutaj też zawołać doktora Flisha, musi mi pomóc - dodał.
Druga pielęgniarka kiwnęła głową i wybiegła z gabinetu. Spojrzałam na Carlosa, a on na mnie. 
  - Nie denerwuj się... - wyczytałam tylko z ruchu jego ust.
  - Musi pan stąd wyjść... - zwróciła się pielęgniarka do chłopaka.
  - A-Ale... - chciał się bronić.
  - Przykro mi, ale... 
  - Nie, Evans, zostaw... Ona go potrzebuje... - przerwał jej doktor Oliver.
Podziękowałam uśmiechem doktorowi. Był wyrozumiały i dobry, taki powinien być każdy lekarz.
  - Co jest? - wszedł do gabinetu drugi lekarz - doktor Flish. 
Wysoki i z twarzy niemiły mężczyzna. 
  - Głębokie przecięcia na policzku i ramieniu... - odpowiedział doktor Oliver.
  - Nie wygląda to dobrze... - przyznał drugi.
  - Nie zaprzeczam... Zajmiemy się szybko ramieniem i weźmiemy się za policzek... - rozkazał Oliver.
Przełknęłam przerażona ślinę i ścisnęłam rękę Carlosa. Zamknęłam oczy.
Długo nic nie czułam. W pewnym momencie poczułam wypalanie, szczypanie, pieczenie. Myślałam, że zwariuję. Zacisnęłam zęby i znowu ścisnęłam rękę chłopaka. Podwinęłam palce u stóp. Nic nie pomagało. Piekło niesamowicie. Jednak mogło być gorzej. Nie mogłam zacząć krzyczeć, ale tak bardzo chciałam... W końcu powoli przestawało szczypać. Delikatnie otworzyłam oczy. Carlos obiema rękoma trzymał moją dłoń i dotykał nią swoich ust. Może to zabrzmi dziwnie, ale myślałam, że to dlatego rana przestawała boleć.
  - Amanda, bandaże i szwy - wydał rozkaz Oliver ponownie. - Super... Emily, tak?
  - Tak... - odpowiedziałam jeszcze łamiącym się głosem.
  - Będzie lepiej - pocieszył mnie. - Teraz zszyjemy i gotowe. Naprawdę, miałaś wiele szczęścia...
Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na Carlosa - uśmiechnął się. Nie bolało mniej przy zszywaniu...
  - Teraz policzek... - powiedział Flish.
Poruszyłam się niespokojnie na te słowa. Latynos delikatnie pogłaskał moją dłoń.
  - Nie ruszaj się, okej? - upewnił się Oliver.
Kiwnęłam niepewnie głową. Oliver otarł krew z wierzchu rany, a potem Flish polał po moim policzku utlenioną wodę. Piekło jeszcze bardziej niż na ramieniu. Tym razem musiałam cicho krzyknąć.
  - Wiem, wiem... Zaraz będzie koniec... - uspokajał mnie Flish.
Czułam dotyk Carlosa. Był ze mną, ale nie bardzo mi to pomagało... Ściskałam zęby, ale nadal piekło okropnie. W końcu ból ustał. Odetchnęłam ponownie z ulgą. Lekarz ponownie zszył moją drugą ranę.
  - Nie było tak strasznie, prawda? - zapytał Flish.
  - Nie... - odpowiedziałam nieprzekonana.
  - Teraz twoja kolej, młody - Oliver zwrócił się do Carlosa.
Zeszłam ostrożnie z łóżka i stanęłam obok.
  - Twoja dziewczyna niestety już musi wyjść - powiedziała pielęgniarka.
  - Chyba ciebie nie będzie musiała trzymać za rękę, co? - zaśmiał się Oliver.
  - Nie, nie - wyparł się latynos i zaczął śmiać.
Stałam zdezorientowana, jeszcze lekko słaba po tym bólu. Carlos podszedł do mnie delikatnie przejechał zdrową ręką po moim zdrowym ramieniu.
  - Zaraz się spotkamy... Nigdzie się nie ruszaj... - powiedział i pocałował mnie w usta.
Pielęgniarka pomogła ubrać mi kurtkę chłopaka i wyprowadziła mnie z gabinetu.

***

Siedziałam bardzo długo pod gabinetem i czekałam na jakiekolwiek wieści. Co chwila zerkałam na moje ramię. Zaczęło się schodzić dość dużo pacjentów, a Carlos dalej nie wychodził. Zaczynałam się martwić. 
Nagle drzwi się otworzyły. Automatycznie wstałam z krzesła i zobaczyłam uśmiechniętego Carlosa z zabandażowanym ramieniem. Odetchnęłam z ulgą i przytuliłam latynosa.
  - Oboje odpoczywajcie... - wtrącił się Flish. - Za tydzień zmiana opatrunków... 

***

  - Nie możemy wrócić do domu... - powiedział jadąc samochodem.
  - Co? Dlaczego?
  - Jest... jakby... niedysponowany... 
  - Powiedz po ludzku... Co się stało...?
  - Eh... - westchnął. - Napadli na nasz dom i zniszczyli wszystko... 
Przerażona poprawiłam się na fotelu i spojrzałam na niego. Kellan mówił o napaści na Rose i Kendalla, ale nie o zdemolowaniu naszego domu.
  - Zniszczył wszystko... Samochód też... - ciągnął.
  - Jezus Maria... - zakryłam usta dłonią.
  - Ale spokojnie... Na parę dni zostaniemy w hotelu, potem pomyślimy o przeprowadzce... 
  - Przeprowadzce...?! Hotel...?! Za co my mamy żyć?! 
Carlos zaśmiał się łobuzersko.
  - Chyba zapomniałaś o tym, że mamy nasze pieniądze.
Uderzyłam się wierzchem dłoni w czoło.
  "No przecież, oczywiście!"
Jechaliśmy prosto pod jeden z hoteli. Nie był on drogi, ani też tani. Zamówiliśmy pokój dla dwojga. 
  - Dzisiaj odpoczniemy, dziewczyny przywiozą ci twoje ciuchy - zwrócił się do mnie.
  - Cudownie... - uśmiechnęłam się.
  - A teraz...? - zapytał niepewnie.
  - Nie wiem... - odpowiedziałam wzruszając ramionami. 
Podeszłam do okna i patrzyłam przed siebie. Carlos objął mnie od tyłu i położył głowę na moim prawym ramieniu. Uśmiechnęłam się i zaczęłam się kołysać razem z nim. 
  - Bałem się... - szepnął mi.
Spuściłam wzrok z nieba. Przypomniały mi się ostatnie dni...
  - Bałem się, że cię stracę na zawsze... 
  - Nigdy mnie nie stracisz, Carlos... - odwróciłam się do niego i spojrzałam głęboko w oczy. - Zawsze jestem z tobą... tutaj... - położyłam swoją dłoń na miejscu serca chłopaka. - Nie ważne, co się wydarzy... Czy nasze drogi kiedyś się rozejdą, czy znajdziesz kogoś innego... Zapamiętam to na całe życie... 
Zauważyłam w oczach chłopaka łzy, ja także uroniłam łzę. 
  - Nie będę miał nikogo innego w moim sercu, przysięgam... - powiedział Carlos i przytulił mnie.
_____________________________________________________________
Mam nadzieję, że chwilowe zwolnienie tempa wam nie zaszkodzi...

Dziękuję za wszystkie pozytywne komentarze, dodają mi weny!

Zapraszam do komentowania,
jak zawsze!

sobota, 7 września 2013

Rozdział 22 - Decydujące starcie

Emily.

Z szybko bijącym sercem czekałam na następne wydarzenia. Kellan stał oparty o przeciwną ścianę i przyglądał mi się wściekłym wzrokiem, takim jakby chciał mnie zabić. Na pewno Kendallowi i Rose coś się stało. Sam zlecił swoim kolegom z gangu, żeby "załatwili sprawę". Wiedziałam, że teraz nie odpuści. Dla niego przestało to być zabawne.
Było strasznie wcześnie, ale ten dzień nie był dla mnie dniem nadziei. Mijały kolejne minuty, kolejne bicia serca... Nie wiedziałam, czy jeszcze w ogóle liczyć na czyjąś pomoc...
Zadzwonił jego telefon, odebrał.
  - No i jak? - zapytał od razu. - ...Cudownie, macie dziewczynę?
To pytanie sprawiło, że moje serce przez chwilę stanęło.
  "Błagam, tylko nie Rose..." - prosiłam Boga.
  - ...Kretyni! Mielibyśmy kolejny haczyk! - wściekł się. - ...Dobra, już wracajcie, policja może gdzieś tutaj być...
  "O matko, jak dobrze..." - ulżyło mi.
Rozłączył się. Znowu spojrzał na mnie.
  - Powiedz mi, po co to robisz? - chciałam przerwać gnębiącą ciszę. - Masz pieniądze. Czego ty jeszcze chcesz?
  - Już ci mówiłem... - zbliżył się do mnie.
Z każdą sekundą coraz bardziej żałowałam, że zadałam to pytanie.
  - ...Po prostu chcę się pobawić, czy to złe...? - zbliżał się coraz bardziej.

Carlos.

[ W tym samym czasie ]

Wsiedliśmy do radiowozu i jechaliśmy do mojego domu, żeby obmyślić szybki plan działania. 
  - Carlos, przestań się obwiniać - zwrócił się do mnie Kendall. 
  - Zamknij się...! - rzuciłem do niego zza dłoni zakrywających twarz.
  - Jeszcze nic straconego, może coś się zapisało na sprzęcie... Chociaż przy takiej krótkiej rozmowie... Wątpię... Nie można jednak się obwiniać - odezwał się Matt.
  - Zanim my coś wymyślimy... to będzie za późno... - powiedziałem. 
  - Nie mów tak! - potrząsnął mną James.
Dojechaliśmy do domu. Wydawało się, że jechaliśmy dobre pięć minut. Zaparkowaliśmy pod moim domem i weszliśmy do środka.
  - Andy, Travis, sprawdźcie szybko sprzęt! - krzyknął do dwóch swoich kolegów.
  - Tak jest! - odpowiedzieli i pobiegli do kuchni.

Grace.

Travis i Andy zajmowali się lokalizowaniem połączenia Emily. Długo to trwało. 
  - Nie możecie się pospieszyć?! - krzyknęłam do nich.
  - No już, jeszcze chwila - odpowiedzieli.
Wszyscy policjanci zeszli się do kuchni, żeby pomóc im dwóm. W salonie stali Carlos, Kendall, James, Logan i dziewczyny.
  - W życiu tego nie zlokalizują... Rozmowa była najwidoczniej za krótka... - powiedziałam.
  - Szlak... - syknął James.

Carlos.

Nie mogło być już gorzej. 
Próbowałem się skupić... 
Gdzie popełniłem błąd... 
Co zrobiłem źle... 
Co pominąłem... 
Spojrzałem w okno. Z kieszeni wyciągnąłem kluczyk Emily.
Jakiś szczegół... 
Jakaś podpowiedź... 
Cokolwiek...
Skupiłem się na naszyjniku... 
Pojawiło się światełko w tunelu...
Nagłe oświecenie...!
Dziewczyna.
Długie, czarne włosy.
Krwistoczerwony szlafrok.
Duże, piwne oczy.
To było to.
To pominąłem!
Już wiedziałem!
Ona była zbyt pewna siebie. Przeczuwałem, że to tam. W nieodpowiednim momencie i niepotrzebnie zwątpiłem. Już dawno by się to skończyło. 
  - Wiem...! - powiedziałem na tyle cicho, żeby policjanci nie usłyszeli. 
Wybiegłem z domu, a za mną pobiegli chłopcy i dziewczyny.
  - Co robisz? - chcieli mnie zatrzymać.
  - Ratuję bliską mi osobę - odpowiedziałem i chciałem już wsiąść do radiowozu.
  - Nie powiemy policji? - zapytała Rose.
  - Żadnego pożytku z nich nie ma, jedziemy - powiedziałem.
  - Czekaj, nie będziemy się rzucać w oczy tym radiowozem? - zapytał nieprzekonany Logan.
  - Racja... Radiowozem podjadę pod mój dom i przyjadę moim autem, okej? - zaproponował James.
  - Okej, ale śpiesz się...! - ostrzegłem go.

[ Około siedmiu minut później ]

James podjechał po nas swoim czarnym Suzuki Forenza S. Jego samochód miał miejsce dla czterech osób, czyli mnie, Kendalla, Logana i Grace. 
  - Wy zostajecie, dziewczyny - zwrócił się do Rose i Sandry Kendall.
  - Chyba śnicie! - zdenerwowała się Rose.
  - Ale...
  - Obiecałeś mi! 
  - Nie ma miejsca - tłumaczył.
Spuściła głowę i przygryzła dolną wargę. Podeszła do Kendalla i przytuliła.
  - Proszę, uważaj...
  - Au! - lekko syknął.
  - Mówiłeś, że nic cię nie boli - przejęła się.
  - Skłamałem... Ale to teraz nie ważne... - z powrotem przytulił blondynkę. - Będę uważał... Kocham cię... - pocałował ją w usta.
Spojrzała na niego smutnym wzrokiem. On tylko chwycił jej dłoń i wysłał ostanie spojrzenie.
  - Ja nie będę gorszy... - zwrócił się James do Sandry. - Kocham cię, nie martw się... Będzie dobrze...
  - O ciebie się nie martwię... Wiem, że dasz im wszystkim popalić... - uśmiechnęła się.
  - Zbyt długo mnie znasz, co? - przechylił głowę z łobuzerskim uśmieszkiem i pocałował namiętnie.
Spojrzałem na Grace.
  - Jedziemy - wydałem rozkaz.
Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy z piskiem opon. Nie było czasu. Nie mogliśmy tracić nawet sekundy.

Emily. 

[ W tym samym czasie ] 

  - Jeśli teraz mnie wypuścisz to kara będzie łagodniejsza.
  - Może masz rację... - dłonią dotknął mojego okaleczonego policzka.
  - Au! - wyrwałam się z jego dotyku.
  - ...Jednak wolę się pobawić... - obszedł mnie od tyłu i przeciął moje węzły na rękach. - ...Bo przecież gdybym cię wypuścił, to wyszło by na to, że zasłużyłaś... - szepnął mi do ucha. - ...A nie zasłużyłaś! - podniósł mnie z krzesła i rzucił z całej siły na łóżko.
  - Nie! Błagam! - chciałam szybko ześlizgnąć się z łózka i jakoś uciec.
Nie było jednak żadnej drogi, drzwi zamknięte, okno pozabijane belkami... To był koniec.
  - Nie! Nie! - krzyczałam.
Kellan położył się na mnie i kładł na mnie fałszywe pocałunki. Tego nie chciałam. Niepotrzebnie odkrył, że zadzwoniłam z jego telefonu. Po chwili rozerwał moją bluzkę i znowu całował mnie w szyję.
  - Przestań! Nie! Dość! - wyrywałam się i krzyczałam.
  - Zamknij się! Nikt cię nie słyszy - wmawiał mi.
  - Zrobię wszystko! Nie! - dalej się wyrywałam.
  - To siedź cicho, szmato! - dosłownie po mnie pluł.
Chwycił moje ręce przywiązał do łóżka. Nie było ucieczki. Już chwytał za moje spodenki. Do tego nie mogło dojść. Chciałam się już obudzić na ziemi w kuchni i żeby się okazało, że tylko zemdlałam. To jednak byłoby zbyt piękne. Łzy spływały po moich policzkach, serce biło szybko. Nie było już ratunku. Carlosowi się nie udało. Nie miałam zamiaru go obwiniać. Nie zasłużył.
  - Błagam... Nie rób tego...! - ledwo wydobywałam z siebie głos.
Kellan znowu zbliżył się do moich ust i pocałował mnie beznamiętnie kilka razy dalej trzymając ręce na moim brzuchu. Czułam, że cała przeszłość gdzieś znika, znika wraz z następnym pocałunkiem i dotykiem. Byłam już zmęczona, nie miałam siły walczyć z takim silnym mężczyzną. Próbowałam go kopnąć, ale nie dałam rady, ręce były związane, nie dało się nic zrobić. Jego usta wędrowały z ust na policzek, z policzka na szyję, z szyi na klatkę piersiową. Świat tracił kolory. Jego ręka z brzucha powędrowała pod spodenki. W tym momencie zaczęłam panikować, to nie mogło się tak skończyć. Nie tak. Nie teraz. Nie z nim. Nie tutaj. Szlochałam i próbowałam go zatrzymać.
  - Nie! Przestań! Źle robisz! - krzyknęłam na cały głos.
  - Zamknij się, powiedziałem! - krzyknął głośniej ode mnie, a jego uścisk stał się mocniejszy.
Ktoś wyłamał drzwi.
Uniosło się tonę kurzu.
Byłam totalnie zdezorientowana.
Oczy miałam pełne łez, nie byłam pewna, kto to.
  - Co do cholery?! - Kellan wstał z łóżka i wymierzył pistoletem w kogoś.
Kurz opadł.
Nie wierzyłam własnym oczom.
To był chyba sen.
  - To tak się wita gości?
To był Carlos!
We własnej osobie!
Stał z pistoletem w ręku i poważną miną.
Niczym rycerz na białym koniu.
  - Przybyłeś dość wcześnie, Pena... - przechylił głowę.
  - Pewnie dlatego, że straciłeś poczucie czasu... A może dlatego, że idiota nie wie jak się posługuje zegarkiem.
Carlos spojrzał na mnie.
W jego oczach pojawiła się ogromna złość.
Przeładował pistolet i trzymał palec na spuście.
W jego prawym oku pojawiła się łza.
  - Coś... Coś ty jej zrobił...?! - mówił przez łzy.
  - Bywało gorzej - uśmiechnął się bezczelnie.
  - Nie daruję ci, sukinsynu... - mówił przez zęby i potrząsnął głową powoli.
  - Nie zabijesz mnie - był przekonany. - Za słaby jesteś...
Carlos przełknął ślinę i zacisnął szczękę.
  - Szybciej ja ciebie zabiję - zaśmiał się.
  - Czyżby?
Kellan tylko znowu uśmiechnął się łobuzersko.
  - Zapłacisz mi za to... - syknął Carlos. - Ty i cała reszta...! Za śmierć mojej rodziny, krzywdy moim przyjaciołom i za porwanie Emily! Pójdziesz do piekła! - krzyczał.
Serce biło mi jak młotem.
Nastała cisza.
Wszystko zależało od jak najszybszego naciśnięcia spustu.
Wszystko się mogło skończyć.
Tylko jak?
Dobrze, czy źle...?
Zacisnęłam pięści i patrzyłam z nadzieją na mojego bohatera.
Strzał.
Cisza.
Decydująca chwila.
Czułam, że zaraz serce mi pęknie z niepewności.
Kellan upadł.
Carlos wygrał.
Serce odzyskało życie. Odetchnęłam z ulgą. Carlos schował pistolet i podbiegł do mnie.
  - Jezu, Emily...! - odwiązał moje węzły i spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
Nie byłam z siebie wydusić nawet słowa. Dosłownie się rozpłakałam i przytuliłam Carlosa tak mocno jak tylko mogłam.

Carlos.

  - Tak bardzo się bałem o ciebie... - pogłaskałem ją po włosach. - Już dobrze...
Nagle przypomniałem sobie o moim śnie. Spojrzałem na gangstera. Trzymając się za ranę w brzuchu chwytał za broń koło siebie. Szybko wyciągnąłem pistolet i strzeliłem w Kellana, tym razem w klatkę piersiową. Mało brakowało... Skończyłoby się to jak w moim śnie... Emily przerażona popatrzyła na mężczyznę leżącego na ziemi, a potem na mnie.
  - Proszę, uciekajmy stąd... - wtuliła się do mnie.
Ściągnąłem kurtkę i założyłem ją Emily.
Wziąłem ją na ręce i zacząłem szukać chłopaków i Grace. Spojrzałem na dolne piętro. Chłopcy załatwiali gangsterów jednego po drugim. Zastanawiałem się co robić. Rozejrzałem się po piętrze. Wszedłem do pierwszego z brzegu pokoju. Rozejrzałem się. Na stole leżały pieniądze. Delikatnie posadziłem Emily na krześle i przeliczyłem pieniądze.
  - To nasze dziesięć tysięcy! - stwierdziłem i chowałem je do spodni. 
Chwyciłem Emily za rękę i pobiegliśmy na dół domu. Wyciągnąłem pistolet i pomogłem chłopakom i Grace.

Kendall.

Każdy gangster w którego strzelałem był podobny do poprzedniego. Jednak natknąłem się na tych, których dobrze znałem.
  - Schmidt, jak miło! - odezwał się Nathan.
  - Mnie nie, teraz szanse są wyrównane. 
  - Zabijesz nas? - zapytał Paul.
  - Spokojnie, spotkacie się w piekle. Życzę miłego zdychania - strzeliłem w Nathana.
Paul strzelił pierwszy, ale nie trafił. Kula poleciała gdzieś daleko. On oberwał jako drugi. Zostałem tylko ja i Mikey.
  - Gdzie twoja głupia dziwka? - zaśmiał się.
  - Pieprz się - powiedziałem przez zęby i strzeliłem go prosto w głowę.
Mięśniak upadł i nie powiedział nic więcej.
  - Macie pozdrowienia od Rose... - dodałem.

Carlos.

Grace spojrzała za siebie i gdy zobaczyła Emily uśmiechnęła się, ale zaraz potem jej uśmiech zniknął.
  - Emily, uważaj! - krzyknęła.
Odwróciłem się i zobaczyłem ją. Dziewczynę w krwistoczerwonym szlafroku. Mierzyła w nas bronią.
  - Nie! - nie zważałem na nic i strzeliłem w jej dłoń.
Jej broń spadła na ziemię, a dziewczyna zaczęła płakać z bólu.
  - Nie chciałam w was!
Zastanowiłem się sekundę i odwróciłem się ponownie. Zza jednego fotela celował w nas jeden członek gangu. Tym razem zrobiłem dobry ruch. Strzeliłem. To chyba byli już wszyscy.
  - Jezu nie! - Emily podbiegła do dziewczyny.
Miałem straszne wyrzuty sumienia. Skrzywdziłem dziewczynę...
  - Przepraszam... Nie wiedziałem... - przyklęknąłem przy brunetce.
  - Nie martwcie się o mnie... Uciekajcie... To nie są wszyscy... Zaraz tutaj będą... Na pewno ktoś dał im znak... Uciekajcie stąd puki jeszcze możecie... - poradziła.
Usłyszeliśmy syreny.
Jechała policja.
  - Odsiecz przybyła - zaśmiał się Logan.
Wstałem, chwyciłem Emily za rękę i wybiegliśmy z koszmarnego domu. Pięć radiowozów już podjechało pod miejsce akcji. Z jednego wysiadły Rose i Sandra.

Emily.

Kiedy zobaczyłam Rose miałam wrażenie, że Bóg się nade mną ulitował. Rzuciłyśmy się na siebie zalane łzami. Nie potrzebne były słowa. My się rozumiałyśmy bez słów. Teraz czułam się bezpieczna, kiedy wszyscy byliśmy razem. 
  - Musimy uciekać. Reszta gangu tu podobno zaraz będzie - powiadomiła policję Grace. 
  - Przecież nie będziemy uciekać! - sprzeciwił się Matt.
  - Nie ma mowy! My tutaj zostaniemy i zajmiemy się nimi. Wy wracajcie - dodał inny.
  - Musimy się rozdzielić. Ja i Emily pojedziemy sami. Każdy niech pojedzie w inną stronę. Nie złapią nas - zaproponował Carlos.
  - Okej. Jakby coś się działo to jesteśmy pod telefonami - dodał James.
Ja i Carlos wsiedliśmy do samochodu Jamesa i pojechaliśmy pierwsi.
W samochodzie była totalna cisza.
Tylko ja, on i dźwięk silnika. Carlos co chwila spoglądał na mnie. Nadal nie mogłam uwierzyć. To stało się tak szybko i tak nagle. W końcu po jego policzku spłynęła łza. Szybko ją wytarł i znowu patrzył na drogę. 
  - Dziękuję... - odezwałam się.
On popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
  - Obiecałem, że będę cię chronił - chwycił mnie za rękę.
________________________________
No, rozdział 22 pojawił się dość szybko : ) Nie kryję, że miałam problemy z weną, ale się udało! Następny pojawi się za tydzień w piątek lub sobotę, ale nie obiecuję ; ) 
Dziękuję za 14 komentarzy!! Jestem szczęśliwa, że czytacie i wam się podoba!! : ) Mam nadzieję, że będzie was jeszcze więcej, bo to nie koniec fanfiction "Trouble", mam jeszcze parę pomysłów : ) 
Teraz powiem to co zawsze mówię...
ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA!

Rozdział 21 - Gra się nie kończy...

Emily.

Szybko rozłączyłam rozmowę. 
Pytacie jakim cudem zadzwoniłam do Carlosa? Kellanowi przez przypadek się wyślizgnął telefon z kieszeni spodni, kiedy siedział na łóżku i rozmawiał ze mną... jeśli to można było nazwać rozmową... Krzyczał po mnie, że mam być z nim szczera i mam z nim rozmawiać. Najpierw zabija rodzinę Carlosa, porywa mnie, okalecza, a potem domaga się, żeby być szczera z nim?! Czy to jakiś żart?! 
Tak czy siak, rozłączyłam się tak szybko jak to było możliwe. 
Pytacie jak zadzwoniłam mając związane ręce? Od czego się ma nos? 
Dobra, już kontynuuję. Szybko zablokowałam telefon i cofnęłam się z krzesłem na swoje stałe miejsce. Oddychałam szybko, aż nagle do pokoju wpadł rozwścieczony Kellan. 
  - Rozmawiałaś z kimś.
  - Niby z kim? Widzisz tu jakiegoś chętnego rozmówcę? 
  - Nie pyskuj, bo zaraz znowu będziesz płakać - wyciągnął nóż i powoli z powrotem go wsadził.
Przełknęłam ślinę i zwróciłam wzrok ku oknu pozabijanemu belkami. Kellan szybko podszedł do łóżka i wziął telefon. Schował go do kieszeni. 
  - Ale była akcja, hahaha - zaśmiał się.
Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami.
  - Pena wyszedł sobie z domu, a moi chłopcy zrobili tam lekką imprezkę - śmiał się jak nienormalny.
W dalszym ciągu nie rozumiałam.
  - Zdemolowali podobno dosłownie wszystko - pokiwał głową dalej się śmiejąc.
Znowu przełknęłam ślinę i przeszły mnie ciarki.
  - I popatrz no, co dostałem od chłopców! - wykrzyknął z kieszeni spodni plik banknotów. - Może nie jest to moje dziesięć tysięcy, ale wiesz... zawsze to PRAWIE dziesięć tysięcy - uśmiechnął się łobuzersko.
  "To te pieniądze...!" - pomyślałam.
Nagle w drzwiach pokoju pojawiła się dziewczyna. Była taka piękna... Omiotłam ją wzrokiem szybko. Na nadgarstkach miała czerwone ślady od sznura.
  - O, Amelia, witamy - podszedł do niej i namiętnie pocałował. - To jest Amelia, to o niej ci opowiadałem.
To była ta jego dziewczyna. Chyba nie była taka szczęśliwa, oceniam po tych śladach po sznurach.
  "Pewnie ja też będę miała takie..."
  - To ona... to ona tak wygląda?! - zdziwiła się.
  - A co? Zazdrosna? - zaśmiał się. - No wiesz, kto wie, kto wie... Może jeszcze dzisiaj w nocy...?
Spojrzał na mnie uwodzicielskim wzrokiem. Wiedziałam, co miał na myśli i nie miałam zamiaru nawet sobie tego wyobrażać. Już wolałam skoczyć z tego okna przywiązana do tego cholernego krzesła. Wolałam się zabić, niż być poniżona.
  - Nie o to chodzi! Wczoraj lub przedwczoraj był tutaj jakiś chłopak i szukał jej, pokazał mi zdjęcie i wmawiał mi, że tutaj jest... Nie wiedziałam, że to ona...
  - I ty mi o tym dopiero teraz mówisz?!
Nie wierzyłam w to, co słyszałam. Był tutaj, tak blisko, tak mało brakowało, wszystko było by już dobrze...
  - Nie wiedziałam... - broniła się.
  - Mam to w dupie! Masz mi wszystko mówić, zrozumiano?! - przycisnął ją do ściany trzymając za gardło.
  - Tak, tak, obiecuje...! - chciała się uwolnić.
  - Spadaj do pokoju i czekaj tam na mnie. Dostaniesz karę.
Ona tylko kiwnęła głową i wybiegła z pokoju.
Oddychałam szybko, to było niemożliwe... Był już tak blisko... To się mogło skończyć o wiele wcześniej...
  - Skąd on się tutaj wziął? - nachylił się nade mną i wyciągnął nóż.
  - J-Ja nie wiem...!
  - Gadaj ty szumowino! - przyłożył mi nóż do gardła.
  - Naprawdę nie wiem! - krzyknęłam mu w twarz.
Serce biło mi jak oszalałe. Patrzyłam mu w oczy i czekałam, aż się uspokoi.
Przyszedł do niego sms. Przełknęłam ślinę i patrzyłam jak wyciąga telefon z kieszeni. Spojrzał na wyświetlacz i zacisnął szczękę.
  "Cholera..."
To był sms z wiadomością ile i z kim rozmawiano. Jak na złość miał tą opcję włączoną.
  - Tak jak myślałem... - pokiwał głową i rzucił telefonem o ziemię.
Podszedł i uderzył mnie w twarz.
  - Coś mu powiedziała, gadaj! -chwycił mnie za włosy.
  - Naprawdę nic!
  - Nie byłabyś taka głupia, gadaj ty dziwko! - krzyczał mi w twarz dalej ciągnąc mocniej za moje włosy.
  - Nie nazywaj mnie...
  - Będę cię tak nazywał, bo jesteś moja i nie masz tutaj nic do gadania! - przerwał mi. - Przegięłaś, tym razem przegięłaś.
Podszedł do drzwi i zamknął je na klucz.
  - Teraz ci nie odpuszczę... Wam wszystkim... - podniósł telefon i zaczął do kogoś dzwonić.

Rose.

Dzień był strasznie pochmurny, smutny, bezsensu. Siedziałam na krześle w kuchni i wpatrywałam się w daleką przestrzeń. Na podwórkach nie było żywej duszy. Może wszyscy wyjechali...? No tak, zobaczyli, że tutaj nie ma przelewek i się wynieśli... Każdy by tak chyba zrobił... Żadnego odzewu od Carlosa, Grace nic nie znalazła, policja milczy... Życie nie było już takie jak dawniej... 
Kiedy byłam młodsza, kiedy miałam te wszystkie problemy itd... to Emily sprawiła, że się nie poddałam, stawiłam czoło problemom i kłopotom... To dla niej i dla Kendalla jeszcze żyłam... To oni utrzymywali mnie przy życiu... Dzięki nim nie skończyłam jeszcze w kostnicy... Pomogli mi się pozbierać i uwierzyć w siebie i swoją siłę... Bez Emily moje życie było pełne smutku, szarości, wiecznej depresji... Chciałam ją odnaleźć, już, teraz, natychmiast... Emily była dla mnie jak siostra, ciągle sobie to powtarzałyśmy, ciągle mówiłyśmy sobie, że nic nas nie rozdzieli... Wierzyłam, że gdzieś tam jest... Czeka... Cierpi, ale czeka... Czeka na ratunek... Łza znowu zakręciła mi się w oku, szybko ją wytarłam i dłonią przejechałam po niechlujnie spiętym kucyku. 
Kendall był w sypialni, ścielił łóżko. Gdyby nie on to dalej leżałabym w łóżku w poczochranych włosach i piżamie... A nie, przepraszam, gdyby i jego nie było to leżałabym już na orionie i walczyła o życie... Poprawka, nawet bym o nie nie walczyła... 
W pewnym momencie rozległ się wielki hałas, jakby roztrzaskane szkło. Skoczyłam z przerażenia, a w łuku kuchni pojawił się Kendall.
  - Rose, wszystko dobrze? - zapytał z troską.
  - Tak - pokiwałam głową. - Co to było?
  - Nie wiem... - zaczął ogarniać wzrokiem cały salon. - Cholera...
  - Co jest? - zeszłam z krzesła przerażona i wychyliłam się do salonu.
Kendall wziął do ręki ostrożnie pistolet z szafki i podszedł do okna. 
  - Ktoś wybił szybę... - powiedział i podniósł dość duży kamień z ziemi. 
Cofnęłam się do wejścia do salonu. Oparłam się o łuk wejściowy, zrobiło mi się słabo. Nagle ktoś wyłamał drzwi i zaczął krzyczeć. Było ich trzech. Najwyższy i najbardziej umięśniony chwycił mnie od tyłu za ręce, wygiął do tyłu i do głowy przystawił pistolet. Zaczęłam krzyczeć i trząść się. Kendall wymierzył w całą trójkę bronią.
  - Zostawcie ją! - rozkazał.
  - Najpierw ty odłóż broń - powiedział jeden. 
  - Już ja was znam, młotki - syknął Kendall.
  - Skoro tak... - facet przycisnął pistolet do głowy Rose.
  - Nie! Dobra... - powiedział. - Ale macie ją wypuścić, bo pożałujecie...
Pierwszy uśmiechnął się łobuzersko.
  - Okej, stoi - odpowiedział.
  - Nie, Kendall, kłamie! - krzyknęłam do niego.
Kendall podniósł wzrok na pierwszego - chudszego i drugiego - wyższego. 
  - Jeśli jej nie wypuścicie to rozwalę wam wszystkim głowy... - warknął.
  - Opuścisz tą broń? - zapytał chudy.
Westchnął i jeszcze raz popatrzył na każdego z osobna. Chciałam go powstrzymać, to nie mogło się dobrze skończyć. Kendall wypuścił broń z rąk, a ona upadła na podłogę. Rozległ się ogromny stuk. 
  - Grzeczny chłopiec... - zaśmiał się wyższy i kopnął pistolet pod ścianę. - A teraz wyjaśnijmy sobie coś... Masz pozdrowienia od Kellana...
Facet zacisnął pięść i uderzył z całej siły Kendalla w brzuch. Blondyn zaczął kaszleć i szybko oddychać.
  - Kendall! - chciałam się wyrwać z uścisku mięśniaka.
  - To cię bolało? Tego twardego i niebezpiecznego Schmidta takie coś boli? - zaśmiał się. - Nie wierzę, jestem w szoku! - śmiał się.
Facet chwycił Kendalla za ramiona i kopnął go z kolanka w klatkę piersiową. 
Kopnął raz.
Drugi.
Trzeci.
  - Nie! Zostaw go! - wyrywałam się i błagałam.
  - A to od całego gangu - dodał z uśmieszkiem.
Blondyn upadł na kolana kaszląc i plując krwią.
  - Chodźcie, idziemy - rozkazał wyższy. 
  - Który idiota to powiedział? - odwrócił się do współpracowników. - Zestarzeliście się, czy jak? Zabawa się rozkręca! Paul - kiwnął na wyższego gościa. - Idź już do samochodu.
Bałam się, co jeszcze zrobią. Kendall ledwo żywymi oczami patrzył na mnie ze smutkiem i żalem. Łzy napływały mi do oczu, gdy patrzyłam jak Kendall cierpi.
  - Nic nie powiesz, Schmidt? Co tam u twojego kumpla, Peny, huh? - zaśmiał się i kopnął go w brzuch.
Chłopak zwijał się z bólu.
  - Przestań! - krzyknęłam na całe gardło.
Mężczyzna powstrzymał się od kolejnego kopniaka i zwrócił się do mnie.
  - A no tak... Zapomniałem o tobie, słoneczko... - podszedł bliżej. - Jak się nazywasz, co? - uśmiechnął się łobuzersko.
Przerażona patrzyłam mu w oczy nie wiedząc co robić. Nie odpowiedziałam ani słowem. Bałam się.
  - Nie powiesz...? - przechylił głowę i wydął usta. - No cóż... Jakoś to przeżyję... - dotknął delikatnie kosmyku moich włosów, a potem policzka.
  - Nie waż się jej dotykać, dupku...! 
Wszyscy zwrócili wzrok na Kendalla. 
  - Jeszcze ci mało, Schmidt? - podszedł do niego. 
Podniósł jego głowę i uderzył za całej siły. Zaczęłam się mocniej wyrywać i krzyczeć błagając o przestanie. Po kilku uderzeniach przestał. Nachylił się nad blondynem i szepnął do niego:
  - Gra się jeszcze nie skończyła... Z poważaniem, ja - Nathan...
Gangster wciągnął powietrze nosem i odwrócił się od niego. 
  - Idziemy, Mike - rozkazał i pokazał palcem na drzwi. 
Mike schował pistolet i nie miał zamiaru mnie puścić. 
  - Ej! Zostaw mnie! - zaczęłam krzyczeć i wyrywać się. 
Kopałam, krzyczałam, wiłam się. 
  - Nie! Zostawcie ją! - widziałam tylko jak Kendall ledwo się czołgał do mnie.
  - Bierz ją, bierz, Mikey - machnął ręką Nathan.

Kendall.

  - Po moim trupie, sukinsynie...! - warknąłem i przeczołgałem się po pistolet leżący na ziemi. - Oddaj ją, albo zarobisz kulkę...! - wymierzyłem w nich. 
Oboje stanęli w miejscu. Nathan podniósł ręce na znak obrony. Rose liczyła na mnie. Nie mogłem jej zawieść... Nieugięty stałem na swoich własnych nogach pomimo bólu. Ratowałem moją dziewczynę. 
  - Puść ją - rozkazałem.
Mike przez chwilę się wahał, spojrzał na Nathana. On machnął ręką.
  - Bierz ją sobie, lepszy brak laski niż kulka od Schmidta w głowie - powiedział bezczelnie i wyszedł. 
Mięśniak westchnął i popchnął Rose na mnie. 
  - Jeszcze jedno, Schmidt - wrócił się jeszcze Nathan. - Jeszcze jeden krok do przodu... Tylko jeden, maleńki krok... A ta cała wasza banda pożałuje, że się urodziła...
Wyszedł.
Trzasnął drzwiami. 
Nastała cisza.
Rose spojrzała na mnie oczami pełnymi łez. 
  - Dlaczego nam się to przytrafia...? 
  - Nie wiem... Taki los... - powiedziałem i przytuliłem ją.
  - Co oni ci zrobili... - dotknęła dłonią mojego policzka.
  - Nie martw się, już wszystko dobrze... - uśmiechnąłem się.
Ona też odwzajemniła uśmiech, ale widziałem, że strasznie się martwi.
Zadzwonił telefon.
Ledwo zaszedłem do szafki nocnej i chwyciłem telefon.
  - To Carlos - powiadomiłem Rose.
Odebrałem. 
  - Kendall? - zapytał dość niespokojnym głosem.
  - Carlos! Co się dzieje? Znowu nas napadli! 
  - Cholera... Żyjecie?
  - Tak... Mnie trochę katowali, a Rose cała i zdrowa - powiedziałem to, a ona podeszła do mnie i przytuliła.
  - Strasznie mi przykro, stary... To znaczy, że wiedzą... - powiedział ciszej.
  - O czym wiedzą? - nie rozumiałem.
  - ...Emily się odezwała... 
  - Co?! Żartujesz?! - prawie biło mnie z nóg. - Jak?!
  - Dzwoniła z komórki Kellana. Pewnie się dowiedział i dlatego nasłał kolegów na was... 
  - To cudownie! To znaczy... Nie bardzo... - poprawiłem się.
Carlos westchnął, usłyszałem silnik samochodu i głos paru ludzi. 
  - Gdzie jesteś? - zapytałem.
  - Jadę z Jamesem i paroma policjantami na wskazane przez Emily miejsce. 
  - C-Co?! Macie adres?! - to przechodziło wszelkie pojęcie.
  - Tak, to znaczy tak jej się wydaje, że to ten... - odpowiedział niepewnie.
  - Dlaczego nic nie powiedziałeś?! Też chcę jechać!
  - Nie, już za mocno oberwałeś...
Przewróciłem oczami, nie mogłem się na to zgodzić.
  - Nie...! - zaprzeczyłem.
  - Przepraszam cię, stary, ale nie mogę... 
  - Jesteśmy przyjaciółmi, czy nie? Ja i chłopcy obiecaliśmy ci pomóc, prawda? - nie rozumiałem go.
  - Wiem, rozumiem, ale nie mogę was narażać...
  - Słuchaj, przeszliśmy przez to wszystko razem, zawsze byliśmy obok ciebie w tej sprawie i każdej innej też. Nie zmuszaj nas do siedzenia bezczynnie... Zgarniaj Logana i mnie i jedziemy im skopać tyłki!
Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówił, nikt nawet chyba nie drgnął.
  - ...Matt, jedziemy jeszcze po dwóch pasażerów! - powiadomił chyba jednego z policjantów James.
  "Dzięki, Maslow...!" - uśmiechnąłem się.
Rozłączyłem się. Rose nie dała za wygraną.
  - Nigdzie cię nie puszczę! A co jeśli ktoś cię zrani? A co jeśli nie przeży...
  - ...Rose, obiecuję ci, że nic mi nie będzie...
  - Ale... Też jestem w to wmieszana, chcę pomóc...
  - Nie, to zbyt niebezpieczne, nie przeżyję to tylko wtedy, gdy tobie się coś stanie... - chwyciłem ją za ręce.
  - Emily jest moją przyjaciółką i siostrą, której nigdy nie miałam... Chcę pomóc tak jak ty chcesz pomóc Carlosowi... 
Przez dłuższą chwilę patrzyłem jej w oczy i zastanawiałem się bardzo głęboko, czy się nie zgodzić. Miała prawo tam być, bo jest w tym wszystkim. Widziałem ją wtedy, kiedy z zimną krwią zabiła Gusa, prawą rękę Kellana. Widziałem, że ma odwagę i to nie małą.
  - ...Zbieraj się, będą tutaj za jakieś dziesięć minut - postanowiłem.
  - Naprawdę?! - ucieszyła się.
  - Masz prawo tam być, ale obiecaj mi coś... - zbliżyłem ją do siebie. - Będziesz uważać, jasne?
  - Przysięgam - pocałowała mnie w usta i uciekła.

Logan.

Zadzwonił do mnie Carlos. Mieli trop! Emily się odezwała. W pierwszej chwili nie mogłem w to uwierzyć. Carlos kazał mi się pozbierać.
  - Weź broń, wszystkie naboje jakie tylko masz. Jedziemy pozałatwiać parę spraw - powiedział.
Szybko pobiegłem po mój pistolet i naboje. Już ubierałem cienką, czarną kurtkę, gdy z sypialni wyłoniła się Grace.
  - Logan? Gdzie idziesz? 
  - Wiedzą gdzie jest Emily! Jedziemy na akcję - poprawiłem kołnierz kurtki. 
Grace wyciągnęła z komody w przedpokoju swój pistolet i zaczęła się ubierać.
  - Zaraz, co ty wyprawiasz...?
  - Chyba nie myślisz, że będziesz się bawił beze mnie - powiedziała.
Ja tylko pokręciłem z aprobatą głową i oboje wyszliśmy z domu. Przed nim stało już pięć radiowozów, a w jednym z nich siedzieli Carlos, James i Sandra.
  - No widzisz? Ty i Sandra sobie poplotkujecie, a ja i chłopcy się zajmiemy gangiem - powiedziałem z żartem.
Grace tylko spojrzała na mnie zabijającym wzrokiem i szybko wsiedliśmy do jednego radiowozu.
  - Po co nam aż taka obstawa? Sami w czwórkę byśmy sobie poradzili - zaśmiałem się. - Właśnie... W czwórkę... Gdzie Kendall? 
  - Kendall czeka na nas na następnym przystanku - odezwał się Carlos.

Carlos.

Podjechaliśmy i zgarnęliśmy Kendalla i co się potem okazało, Rose też była chętna na przejażdżkę. 
  - Dobra, Matt, teraz na adres podany przez Emily... - rozkazałem. - Już czas...
***
To było już tutaj. 
1310 West, dwudziesta ulica.
  - Dobra, słuchajcie, trzeba obmyśleć plan... - zaczął Kendall.
  - Po cholere plan - powiedziałem i jako pierszy wysiadłem z radiowozu.
  - Carlos! Zaczekaj! Nie możemy działać za szybko! - wołał za mną Matt.
  - Zbyt dużo czasu już minęło - rzuciłem mu przez lewe ramię.
Wyciągnąłem pistolet z kieszeni mojej skórzanej kurtki i powoli podeszłem do drzwi. Za mną przyszli Kendall, Logan, James, Grace i reszta oddziału policji.
Ja jednak stałem najbliżej drzwi. Serce mi biło jak młotem. Krew we mnie buzowała, to był ten czas. Nareszcie.
Przełknąłem ślinę i przeżegnałem się w myślach. Kopniakiem otworzyłem drzwi i weszłem do środka. 
  - Ręce do góry! Niech nikt się nie rusza! - zacząłem krzyczeć.
  - Matko Boska! O co chodzi? - ktoś zapytał przerażony.
Spostrzegłem, że to dwóch staruszków siedzących przed telewizją. Myślałem, że to tylko kamuflaż.
  - Kellan, ty dupku! Wyłaź! Wiem, że tu jesteś! - zacząłem chodzić po domu.
  - Carlos... - wołał za mną Kendall.
  - Myślisz, że się nabiorę? Grubo się mylisz! Zapłacisz! - krzyczałem.
  - Carlos...! - chodził za mną Logan.
  - Zmiotę ci ten bezczelny uśmieszek z tej twojej brudnej mordy!
  - Carlos! - stanął przede mną James i chwycił mnie za ramiona. - To nie tutaj...
  - A-Ale... Ona mówiła... - nie wierzyłem.
  - Jednak chyba się pomyliła... 
  - Nie... Nie, nie, nie... - chwyciłem się za głowę, chciało mi się płakać.
  - Przykro nam... - powiedział Kendall ze smutkiem.
  - Nie, ja... Nie wierzę... To miało już się skończyć... 
Nikt tym razem się nie odezwał. Odwróciłem się do wszystkich. Popatrzyłem na każdego z nich z nadzieją, że ktoś mi coś powie. Wszyscy spuścili głowy z żalem i nikt nic nie powiedział.
  "I co dalej...?"
__________________________________
No i jak obiecałam, jest rozdział 21! : D 
Co sądzicie? To już piszcie w komentarzach : )
Moje ważne dla mnie źródła mi przekazały, że "Trouble" jest najbardziej znanym, najlepszym i najbardziej lubianym, polskim fanfiction o BTR! 
Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ TYM, KTÓRZY TAK UWAŻAJĄ I SĄ Z "TROUBLE" OD SAMEGO POCZĄTKU! 

Jest to ostatni rozdział przed rokiem szkolnym... Znowu się zacznie... Zwłaszcza, że idę teraz do LO... Rok temu pisałam na moim starym blogu, że zawieszam go, bo będę miała tonę nauki. Tym razem nic z takich rzeczy nie napiszę. Zbyt dużo pochwał i radości mam z tego fanfiction : ) 
Dlatego życzę wam dobrego powrotu do szkoły (takie to oklepane, wiem), super kolegów i koleżanek i oczywiście nauczycieli. 
Pamiętajcie, jeśli jakiś nauczyciel zajdzie wam za skórę zadzwońcie do Carlosa z "Trouble", on załatwi sprawę zawodowo z resztą jego grupy ; D 

Oczywiście, jak zawsze...
ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA!