Emily.
Wracaliśmy do domu. Cały czas patrzyłam na Carlosa nie mogąc się na niego napatrzeć. Tak bardzo za nim tęskniłam, brakowało mi go, potrzebowałam go... Uratował mnie... Nie policja, nie przypadkowa osoba... On, chłopak, który prawie stracił życie... Dla mnie. Czułam, że przybędzie i mnie uratuje. Miałam nadzieję, wierzyłam w niego...
W końcu latynos oderwał wzrok od drogi i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- Coś nie tak...? - zapytał.
- Wszystko okej... - odpowiedziałam lekko kiwając głową. - Dziękuję...
- Emily... - chciał mi przerwać.
- Nikt nie zrobił dla mnie tyle, co ty...
- Musiałem...
- Naraziłeś całe swoje życie dla mnie... - nie przerywałam.
- Ja... - też chciał coś powiedzieć, ale nie dawałam mu dojść do słowa.
- Dziękuję ci... - powtórzyłam.
- ...Po prostu chcę mieć kogoś, za kogo mógłbym oddać życie... - powiedział nieśmiało i chwycił moją rękę.
Na te słowa łzy zawitały z powrotem do moich oczu.
- Kocham cię... - powiedziałam cicho i przejechałam dłonią po jego ramieniu.
On skrzywił się i syknął pod wpływem mojego dotyku.
- Co się stało? - zapytałam zaniepokojona.
Spojrzałam na dłoń.
To była krew.
- Carlos! Ty krwawisz! Czemu wcześniej tego nie zauważyłam?!
- To Kellan... Jednak trochę mnie drasnął...
- Musimy jechać do szpitala!
- Owszem, jedziemy - przytaknął. - Muszą cię opatrzyć... Nie daruję sobie, jeśli z tych ran będą jakieś zakażenia...
Westchnęłam i oparłam się o fotel. Wiedziałam, że go nie przekonam... Palcem delikatnie dotknęłam rany na policzku. Szczypało okropnie... Jechaliśmy w ciszy, myślałam w jaki sposób go przekonać. W pewnym momencie Carlos gwałtownie skręcił w lewo. Wystraszyłam się, chwyciłam jedną ręką za fotel, a drugą za uchwyt w drzwiach.
- Carlos! - próbowałam go uspokoić.
Zaraz po zakręcie był prawie pusty parking, wjechał na niego i zaparkował. Zaciągnął ręczny hamulec i chwycił się za krwawiące ramię.
- Dobrze się czujesz...? Może ja poprowadzę, co...? - zapytałam z troską.
- Nie, nie... Dam radę... Szpital jest parę ulic stąd.
- No i właśnie dlatego ja poprowadzę. Też potrafię trzymać kierownicę - powiedziałam.
Carlos wysiadł z samochodu, nie wiedziałam, gdzie poszedł. Nagle moje drzwi sie otworzyły. Carlos wyciągnął do mnie rękę.
- Nigdy nie dasz za wygraną, co...? - uśmiechnął się.
- Ty mnie tego nauczyłeś - odwzajemniłam uśmiech.
Usiadłam za kierownicą i ruszyłam na drogę.
***
Zaparkowałam przed szpitalem. Wysiedliśmy, a Carlos objął mnie zdrowym ramieniem i weszliśmy do budynku.
Na korytarzu szpitalnym zauważyliśmy pielęgniarkę, podeszliśmy do niej.
- Przepraszam, potrzebujemy pomocy... - zaczepił ją Carlos.
- Amm... Proszę za mną. Doktor Oliver powinien być wolny, zajmie się wami - odpowiedziała i ruszyła przodem.
Szliśmy za nią krok w krok. Carlos nagle znowu się skrzywił i syknął.
- Jeszcze chwilę, wytrzymaj... - pocieszałam go.
On tylko odpowiedział uśmiechem i pokiwał głową.
- Zaczekajcie chwilkę - powiedziała pielęgniarka i weszła do jednego gabinetu.
Carlos posadził mnie na krześle i kucnął przede mną.
- Wszystko będzie dobrze... - szepnął i chwycił moją dłoń.
- Kiedy tylko jesteś przy mnie to już jest wszystko okej... - powiedziałam.
On tylko pocałował moją dłoń i uśmiechnął się.
Z gabinetu wyszła nasza pielęgniarka i zaprosiła nas do środka, a sama odeszła. Chłopak pomógł mi wstać i oboje weszliśmy do środka.
- Dzień dobry - przywitaliśmy się.
- Witam, co się stało? - doktor zerwał się z krzesła, gdy tylko nas zobaczył.
- Lekka wymiana zdań... - chciał załagodzić całą sytuację Carlos.
- Widzę... - pokiwał głową patrząc na krwawiące ramię latynosa. - To kto pierwszy?
- Emily - Carlos spojrzał na mnie.
- Nie, ty masz gorszą ranę... - wykłócałam się.
Chłopak stanął naprzeciwko mnie, przechylił głowę i założył ręce na klatce piersiowej.
- O, czyżby...? To może lepiej ściągnij moją kurtkę i pokaż swoje ramię...? - powiedział z uniesionymi brwiami.
Miał rację... Rana bolała nie na żarty... Materiał kurtki jeszcze bardziej podrażniał ramię. Nie mogłam jej jednak wcześniej ściągnąć ze względu na moją potarganą podkszulkę.
Zdjęłam skórzaną kurtkę Carlosa przy okazji trochę krzywiąc się i przygryzając wargę. Carlos pomógł mi w ściąganiu i zaraz potem przed oczami doktora ukazała się duże i głębokie przecięcie.
- Kto pani to zrobił? - zapytał przerażony doktor.
- To nie ważne w tej chwili... Dostał za swoje... - odpowiedział za mnie latynos.
- Boję się, że doszło do zakażenia... Długo pani już ma tą ranę...? - zapytał i kazał mi usiąść na łóżku.
- Tak... - odpowiedziałam trochę przerażona.
Doktor zawołał dwie pielęgniarki i razem z nimi zaczął szukać czegoś szukać w różnych szafkach i na różnych półkach. Przygotowywali się do zabiegu...
Carlos usiadł na krześle koło łóżka i chwycił swoją lewą ręką moją prawą.
- Nie bój się... Jestem przy tobie... - powiedział mi i obdarzył mnie swoim ciepłym uśmiechem.
Ja tylko kiwnęłam głową. Bałam się, ale wiedziałam, że już nic gorszego w życiu mi się już nie przydarzy...
- Amanda, podaj mi jodynę, proszę? - Oliver zwrócił się.
Lekarz obmył wierzch rany ostrożnie. Nie mogąc dłużej patrzeć na okropny wygląd rany, odwróciłam wzrok.
- Pani Evans, niech mi pani poda wodę utlenioną - rozkazał lekarz.
Lekarz obmył wierzch rany ostrożnie. Nie mogąc dłużej patrzeć na okropny wygląd rany, odwróciłam wzrok.
- Pani Evans, niech mi pani poda wodę utlenioną - rozkazał lekarz.
Pielęgniarka wykonała swoją powinność.
- Proszę mi tutaj też zawołać doktora Flisha, musi mi pomóc - dodał.
Druga pielęgniarka kiwnęła głową i wybiegła z gabinetu. Spojrzałam na Carlosa, a on na mnie.
- Nie denerwuj się... - wyczytałam tylko z ruchu jego ust.
- Musi pan stąd wyjść... - zwróciła się pielęgniarka do chłopaka.
- A-Ale... - chciał się bronić.
- Przykro mi, ale...
- Nie, Evans, zostaw... Ona go potrzebuje... - przerwał jej doktor Oliver.
Podziękowałam uśmiechem doktorowi. Był wyrozumiały i dobry, taki powinien być każdy lekarz.
- Co jest? - wszedł do gabinetu drugi lekarz - doktor Flish.
Wysoki i z twarzy niemiły mężczyzna.
- Głębokie przecięcia na policzku i ramieniu... - odpowiedział doktor Oliver.
- Nie wygląda to dobrze... - przyznał drugi.
- Nie zaprzeczam... Zajmiemy się szybko ramieniem i weźmiemy się za policzek... - rozkazał Oliver.
Przełknęłam przerażona ślinę i ścisnęłam rękę Carlosa. Zamknęłam oczy.
Długo nic nie czułam. W pewnym momencie poczułam wypalanie, szczypanie, pieczenie. Myślałam, że zwariuję. Zacisnęłam zęby i znowu ścisnęłam rękę chłopaka. Podwinęłam palce u stóp. Nic nie pomagało. Piekło niesamowicie. Jednak mogło być gorzej. Nie mogłam zacząć krzyczeć, ale tak bardzo chciałam... W końcu powoli przestawało szczypać. Delikatnie otworzyłam oczy. Carlos obiema rękoma trzymał moją dłoń i dotykał nią swoich ust. Może to zabrzmi dziwnie, ale myślałam, że to dlatego rana przestawała boleć.
- Amanda, bandaże i szwy - wydał rozkaz Oliver ponownie. - Super... Emily, tak?
- Tak... - odpowiedziałam jeszcze łamiącym się głosem.
- Będzie lepiej - pocieszył mnie. - Teraz zszyjemy i gotowe. Naprawdę, miałaś wiele szczęścia...
Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na Carlosa - uśmiechnął się. Nie bolało mniej przy zszywaniu...
- Teraz policzek... - powiedział Flish.
Poruszyłam się niespokojnie na te słowa. Latynos delikatnie pogłaskał moją dłoń.
- Nie ruszaj się, okej? - upewnił się Oliver.
Kiwnęłam niepewnie głową. Oliver otarł krew z wierzchu rany, a potem Flish polał po moim policzku utlenioną wodę. Piekło jeszcze bardziej niż na ramieniu. Tym razem musiałam cicho krzyknąć.
- Wiem, wiem... Zaraz będzie koniec... - uspokajał mnie Flish.
Czułam dotyk Carlosa. Był ze mną, ale nie bardzo mi to pomagało... Ściskałam zęby, ale nadal piekło okropnie. W końcu ból ustał. Odetchnęłam ponownie z ulgą. Lekarz ponownie zszył moją drugą ranę.
- Nie było tak strasznie, prawda? - zapytał Flish.
- Nie... - odpowiedziałam nieprzekonana.
- Teraz twoja kolej, młody - Oliver zwrócił się do Carlosa.
Zeszłam ostrożnie z łóżka i stanęłam obok.
- Twoja dziewczyna niestety już musi wyjść - powiedziała pielęgniarka.
- Chyba ciebie nie będzie musiała trzymać za rękę, co? - zaśmiał się Oliver.
- Nie, nie - wyparł się latynos i zaczął śmiać.
Stałam zdezorientowana, jeszcze lekko słaba po tym bólu. Carlos podszedł do mnie delikatnie przejechał zdrową ręką po moim zdrowym ramieniu.
- Zaraz się spotkamy... Nigdzie się nie ruszaj... - powiedział i pocałował mnie w usta.
Pielęgniarka pomogła ubrać mi kurtkę chłopaka i wyprowadziła mnie z gabinetu.
- Co jest? - wszedł do gabinetu drugi lekarz - doktor Flish.
Wysoki i z twarzy niemiły mężczyzna.
- Głębokie przecięcia na policzku i ramieniu... - odpowiedział doktor Oliver.
- Nie wygląda to dobrze... - przyznał drugi.
- Nie zaprzeczam... Zajmiemy się szybko ramieniem i weźmiemy się za policzek... - rozkazał Oliver.
Przełknęłam przerażona ślinę i ścisnęłam rękę Carlosa. Zamknęłam oczy.
Długo nic nie czułam. W pewnym momencie poczułam wypalanie, szczypanie, pieczenie. Myślałam, że zwariuję. Zacisnęłam zęby i znowu ścisnęłam rękę chłopaka. Podwinęłam palce u stóp. Nic nie pomagało. Piekło niesamowicie. Jednak mogło być gorzej. Nie mogłam zacząć krzyczeć, ale tak bardzo chciałam... W końcu powoli przestawało szczypać. Delikatnie otworzyłam oczy. Carlos obiema rękoma trzymał moją dłoń i dotykał nią swoich ust. Może to zabrzmi dziwnie, ale myślałam, że to dlatego rana przestawała boleć.
- Amanda, bandaże i szwy - wydał rozkaz Oliver ponownie. - Super... Emily, tak?
- Tak... - odpowiedziałam jeszcze łamiącym się głosem.
- Będzie lepiej - pocieszył mnie. - Teraz zszyjemy i gotowe. Naprawdę, miałaś wiele szczęścia...
Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na Carlosa - uśmiechnął się. Nie bolało mniej przy zszywaniu...
- Teraz policzek... - powiedział Flish.
Poruszyłam się niespokojnie na te słowa. Latynos delikatnie pogłaskał moją dłoń.
- Nie ruszaj się, okej? - upewnił się Oliver.
Kiwnęłam niepewnie głową. Oliver otarł krew z wierzchu rany, a potem Flish polał po moim policzku utlenioną wodę. Piekło jeszcze bardziej niż na ramieniu. Tym razem musiałam cicho krzyknąć.
- Wiem, wiem... Zaraz będzie koniec... - uspokajał mnie Flish.
Czułam dotyk Carlosa. Był ze mną, ale nie bardzo mi to pomagało... Ściskałam zęby, ale nadal piekło okropnie. W końcu ból ustał. Odetchnęłam ponownie z ulgą. Lekarz ponownie zszył moją drugą ranę.
- Nie było tak strasznie, prawda? - zapytał Flish.
- Nie... - odpowiedziałam nieprzekonana.
- Teraz twoja kolej, młody - Oliver zwrócił się do Carlosa.
Zeszłam ostrożnie z łóżka i stanęłam obok.
- Twoja dziewczyna niestety już musi wyjść - powiedziała pielęgniarka.
- Chyba ciebie nie będzie musiała trzymać za rękę, co? - zaśmiał się Oliver.
- Nie, nie - wyparł się latynos i zaczął śmiać.
Stałam zdezorientowana, jeszcze lekko słaba po tym bólu. Carlos podszedł do mnie delikatnie przejechał zdrową ręką po moim zdrowym ramieniu.
- Zaraz się spotkamy... Nigdzie się nie ruszaj... - powiedział i pocałował mnie w usta.
Pielęgniarka pomogła ubrać mi kurtkę chłopaka i wyprowadziła mnie z gabinetu.
***
Siedziałam bardzo długo pod gabinetem i czekałam na jakiekolwiek wieści. Co chwila zerkałam na moje ramię. Zaczęło się schodzić dość dużo pacjentów, a Carlos dalej nie wychodził. Zaczynałam się martwić.
Nagle drzwi się otworzyły. Automatycznie wstałam z krzesła i zobaczyłam uśmiechniętego Carlosa z zabandażowanym ramieniem. Odetchnęłam z ulgą i przytuliłam latynosa.
- Oboje odpoczywajcie... - wtrącił się Flish. - Za tydzień zmiana opatrunków...
Nagle drzwi się otworzyły. Automatycznie wstałam z krzesła i zobaczyłam uśmiechniętego Carlosa z zabandażowanym ramieniem. Odetchnęłam z ulgą i przytuliłam latynosa.
- Oboje odpoczywajcie... - wtrącił się Flish. - Za tydzień zmiana opatrunków...
***
- Nie możemy wrócić do domu... - powiedział jadąc samochodem.
- Co? Dlaczego?
- Jest... jakby... niedysponowany...
- Powiedz po ludzku... Co się stało...?
- Eh... - westchnął. - Napadli na nasz dom i zniszczyli wszystko...
Przerażona poprawiłam się na fotelu i spojrzałam na niego. Kellan mówił o napaści na Rose i Kendalla, ale nie o zdemolowaniu naszego domu.
- Zniszczył wszystko... Samochód też... - ciągnął.
- Jezus Maria... - zakryłam usta dłonią.
- Ale spokojnie... Na parę dni zostaniemy w hotelu, potem pomyślimy o przeprowadzce...
- Przeprowadzce...?! Hotel...?! Za co my mamy żyć?!
Carlos zaśmiał się łobuzersko.
- Chyba zapomniałaś o tym, że mamy nasze pieniądze.
Uderzyłam się wierzchem dłoni w czoło.
"No przecież, oczywiście!"
Jechaliśmy prosto pod jeden z hoteli. Nie był on drogi, ani też tani. Zamówiliśmy pokój dla dwojga.
- Dzisiaj odpoczniemy, dziewczyny przywiozą ci twoje ciuchy - zwrócił się do mnie.
- Cudownie... - uśmiechnęłam się.
- A teraz...? - zapytał niepewnie.
- Nie wiem... - odpowiedziałam wzruszając ramionami.
Podeszłam do okna i patrzyłam przed siebie. Carlos objął mnie od tyłu i położył głowę na moim prawym ramieniu. Uśmiechnęłam się i zaczęłam się kołysać razem z nim.
- Bałem się... - szepnął mi.
Spuściłam wzrok z nieba. Przypomniały mi się ostatnie dni...
- Bałem się, że cię stracę na zawsze...
- Nigdy mnie nie stracisz, Carlos... - odwróciłam się do niego i spojrzałam głęboko w oczy. - Zawsze jestem z tobą... tutaj... - położyłam swoją dłoń na miejscu serca chłopaka. - Nie ważne, co się wydarzy... Czy nasze drogi kiedyś się rozejdą, czy znajdziesz kogoś innego... Zapamiętam to na całe życie...
Zauważyłam w oczach chłopaka łzy, ja także uroniłam łzę.
- Nie będę miał nikogo innego w moim sercu, przysięgam... - powiedział Carlos i przytulił mnie.
_____________________________________________________________
Mam nadzieję, że chwilowe zwolnienie tempa wam nie zaszkodzi...
Dziękuję za wszystkie pozytywne komentarze, dodają mi weny!
Zapraszam do komentowania,
jak zawsze!