Emily.
Z szybko bijącym sercem czekałam na następne wydarzenia. Kellan stał oparty o przeciwną ścianę i przyglądał mi się wściekłym wzrokiem, takim jakby chciał mnie zabić. Na pewno Kendallowi i Rose coś się stało. Sam zlecił swoim kolegom z gangu, żeby "załatwili sprawę". Wiedziałam, że teraz nie odpuści. Dla niego przestało to być zabawne.
Było strasznie wcześnie, ale ten dzień nie był dla mnie dniem nadziei. Mijały kolejne minuty, kolejne bicia serca... Nie wiedziałam, czy jeszcze w ogóle liczyć na czyjąś pomoc...
Zadzwonił jego telefon, odebrał.
- No i jak? - zapytał od razu. - ...Cudownie, macie dziewczynę?
To pytanie sprawiło, że moje serce przez chwilę stanęło.
"Błagam, tylko nie Rose..." - prosiłam Boga.
- ...Kretyni! Mielibyśmy kolejny haczyk! - wściekł się. - ...Dobra, już wracajcie, policja może gdzieś tutaj być...
"O matko, jak dobrze..." - ulżyło mi.
Rozłączył się. Znowu spojrzał na mnie.
- Powiedz mi, po co to robisz? - chciałam przerwać gnębiącą ciszę. - Masz pieniądze. Czego ty jeszcze chcesz?
- Już ci mówiłem... - zbliżył się do mnie.
Z każdą sekundą coraz bardziej żałowałam, że zadałam to pytanie.
- ...Po prostu chcę się pobawić, czy to złe...? - zbliżał się coraz bardziej.
- Może masz rację... - dłonią dotknął mojego okaleczonego policzka.
- Au! - wyrwałam się z jego dotyku.
- ...Jednak wolę się pobawić... - obszedł mnie od tyłu i przeciął moje węzły na rękach. - ...Bo przecież gdybym cię wypuścił, to wyszło by na to, że zasłużyłaś... - szepnął mi do ucha. - ...A nie zasłużyłaś! - podniósł mnie z krzesła i rzucił z całej siły na łóżko.
- Nie! Błagam! - chciałam szybko ześlizgnąć się z łózka i jakoś uciec.
Nie było jednak żadnej drogi, drzwi zamknięte, okno pozabijane belkami... To był koniec.
- Nie! Nie! - krzyczałam.
Kellan położył się na mnie i kładł na mnie fałszywe pocałunki. Tego nie chciałam. Niepotrzebnie odkrył, że zadzwoniłam z jego telefonu. Po chwili rozerwał moją bluzkę i znowu całował mnie w szyję.
- Przestań! Nie! Dość! - wyrywałam się i krzyczałam.
- Zamknij się! Nikt cię nie słyszy - wmawiał mi.
- Zrobię wszystko! Nie! - dalej się wyrywałam.
- To siedź cicho, szmato! - dosłownie po mnie pluł.
Chwycił moje ręce przywiązał do łóżka. Nie było ucieczki. Już chwytał za moje spodenki. Do tego nie mogło dojść. Chciałam się już obudzić na ziemi w kuchni i żeby się okazało, że tylko zemdlałam. To jednak byłoby zbyt piękne. Łzy spływały po moich policzkach, serce biło szybko. Nie było już ratunku. Carlosowi się nie udało. Nie miałam zamiaru go obwiniać. Nie zasłużył.
- Błagam... Nie rób tego...! - ledwo wydobywałam z siebie głos.
Kellan znowu zbliżył się do moich ust i pocałował mnie beznamiętnie kilka razy dalej trzymając ręce na moim brzuchu. Czułam, że cała przeszłość gdzieś znika, znika wraz z następnym pocałunkiem i dotykiem. Byłam już zmęczona, nie miałam siły walczyć z takim silnym mężczyzną. Próbowałam go kopnąć, ale nie dałam rady, ręce były związane, nie dało się nic zrobić. Jego usta wędrowały z ust na policzek, z policzka na szyję, z szyi na klatkę piersiową. Świat tracił kolory. Jego ręka z brzucha powędrowała pod spodenki. W tym momencie zaczęłam panikować, to nie mogło się tak skończyć. Nie tak. Nie teraz. Nie z nim. Nie tutaj. Szlochałam i próbowałam go zatrzymać.
- Nie! Przestań! Źle robisz! - krzyknęłam na cały głos.
- Zamknij się, powiedziałem! - krzyknął głośniej ode mnie, a jego uścisk stał się mocniejszy.
Ktoś wyłamał drzwi.
Uniosło się tonę kurzu.
Byłam totalnie zdezorientowana.
Oczy miałam pełne łez, nie byłam pewna, kto to.
- Co do cholery?! - Kellan wstał z łóżka i wymierzył pistoletem w kogoś.
Kurz opadł.
Nie wierzyłam własnym oczom.
To był chyba sen.
- To tak się wita gości?
To był Carlos!
We własnej osobie!
Stał z pistoletem w ręku i poważną miną.
Niczym rycerz na białym koniu.
- Przybyłeś dość wcześnie, Pena... - przechylił głowę.
- Pewnie dlatego, że straciłeś poczucie czasu... A może dlatego, że idiota nie wie jak się posługuje zegarkiem.
Carlos spojrzał na mnie.
W jego oczach pojawiła się ogromna złość.
Przeładował pistolet i trzymał palec na spuście.
W jego prawym oku pojawiła się łza.
- Coś... Coś ty jej zrobił...?! - mówił przez łzy.
- Bywało gorzej - uśmiechnął się bezczelnie.
- Nie daruję ci, sukinsynu... - mówił przez zęby i potrząsnął głową powoli.
- Nie zabijesz mnie - był przekonany. - Za słaby jesteś...
Carlos przełknął ślinę i zacisnął szczękę.
- Szybciej ja ciebie zabiję - zaśmiał się.
- Czyżby?
Kellan tylko znowu uśmiechnął się łobuzersko.
- Zapłacisz mi za to... - syknął Carlos. - Ty i cała reszta...! Za śmierć mojej rodziny, krzywdy moim przyjaciołom i za porwanie Emily! Pójdziesz do piekła! - krzyczał.
Serce biło mi jak młotem.
Nastała cisza.
Wszystko zależało od jak najszybszego naciśnięcia spustu.
Wszystko się mogło skończyć.
Tylko jak?
Dobrze, czy źle...?
Zacisnęłam pięści i patrzyłam z nadzieją na mojego bohatera.
Strzał.
Cisza.
Decydująca chwila.
Czułam, że zaraz serce mi pęknie z niepewności.
Kellan upadł.
Carlos wygrał.
Serce odzyskało życie. Odetchnęłam z ulgą. Carlos schował pistolet i podbiegł do mnie.
- Jezu, Emily...! - odwiązał moje węzły i spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
Nie byłam z siebie wydusić nawet słowa. Dosłownie się rozpłakałam i przytuliłam Carlosa tak mocno jak tylko mogłam.
Nagle przypomniałem sobie o moim śnie. Spojrzałem na gangstera. Trzymając się za ranę w brzuchu chwytał za broń koło siebie. Szybko wyciągnąłem pistolet i strzeliłem w Kellana, tym razem w klatkę piersiową. Mało brakowało... Skończyłoby się to jak w moim śnie... Emily przerażona popatrzyła na mężczyznę leżącego na ziemi, a potem na mnie.
- Proszę, uciekajmy stąd... - wtuliła się do mnie.
Było strasznie wcześnie, ale ten dzień nie był dla mnie dniem nadziei. Mijały kolejne minuty, kolejne bicia serca... Nie wiedziałam, czy jeszcze w ogóle liczyć na czyjąś pomoc...
Zadzwonił jego telefon, odebrał.
- No i jak? - zapytał od razu. - ...Cudownie, macie dziewczynę?
To pytanie sprawiło, że moje serce przez chwilę stanęło.
"Błagam, tylko nie Rose..." - prosiłam Boga.
- ...Kretyni! Mielibyśmy kolejny haczyk! - wściekł się. - ...Dobra, już wracajcie, policja może gdzieś tutaj być...
"O matko, jak dobrze..." - ulżyło mi.
Rozłączył się. Znowu spojrzał na mnie.
- Powiedz mi, po co to robisz? - chciałam przerwać gnębiącą ciszę. - Masz pieniądze. Czego ty jeszcze chcesz?
- Już ci mówiłem... - zbliżył się do mnie.
Z każdą sekundą coraz bardziej żałowałam, że zadałam to pytanie.
- ...Po prostu chcę się pobawić, czy to złe...? - zbliżał się coraz bardziej.
Carlos.
[ W tym samym czasie ]
Wsiedliśmy do radiowozu i jechaliśmy do mojego domu, żeby obmyślić szybki plan działania.
- Carlos, przestań się obwiniać - zwrócił się do mnie Kendall.
- Zamknij się...! - rzuciłem do niego zza dłoni zakrywających twarz.
- Jeszcze nic straconego, może coś się zapisało na sprzęcie... Chociaż przy takiej krótkiej rozmowie... Wątpię... Nie można jednak się obwiniać - odezwał się Matt.
- Zanim my coś wymyślimy... to będzie za późno... - powiedziałem.
- Nie mów tak! - potrząsnął mną James.
Dojechaliśmy do domu. Wydawało się, że jechaliśmy dobre pięć minut. Zaparkowaliśmy pod moim domem i weszliśmy do środka.
- Andy, Travis, sprawdźcie szybko sprzęt! - krzyknął do dwóch swoich kolegów.
- Tak jest! - odpowiedzieli i pobiegli do kuchni.
Grace.
Travis i Andy zajmowali się lokalizowaniem połączenia Emily. Długo to trwało.
- Nie możecie się pospieszyć?! - krzyknęłam do nich.
- No już, jeszcze chwila - odpowiedzieli.
Wszyscy policjanci zeszli się do kuchni, żeby pomóc im dwóm. W salonie stali Carlos, Kendall, James, Logan i dziewczyny.
- W życiu tego nie zlokalizują... Rozmowa była najwidoczniej za krótka... - powiedziałam.
- Szlak... - syknął James.
Carlos.
Nie mogło być już gorzej.
Próbowałem się skupić...
Gdzie popełniłem błąd...
Co zrobiłem źle...
Co pominąłem...
Spojrzałem w okno. Z kieszeni wyciągnąłem kluczyk Emily.
Jakiś szczegół...
Jakaś podpowiedź...
Cokolwiek...
Skupiłem się na naszyjniku...
Pojawiło się światełko w tunelu...
Nagłe oświecenie...!
Dziewczyna.
Długie, czarne włosy.
Krwistoczerwony szlafrok.
Duże, piwne oczy.
To było to.
To pominąłem!
Już wiedziałem!
Ona była zbyt pewna siebie. Przeczuwałem, że to tam. W nieodpowiednim momencie i niepotrzebnie zwątpiłem. Już dawno by się to skończyło.
- Wiem...! - powiedziałem na tyle cicho, żeby policjanci nie usłyszeli.
Wybiegłem z domu, a za mną pobiegli chłopcy i dziewczyny.
- Co robisz? - chcieli mnie zatrzymać.
- Ratuję bliską mi osobę - odpowiedziałem i chciałem już wsiąść do radiowozu.
- Nie powiemy policji? - zapytała Rose.
- Żadnego pożytku z nich nie ma, jedziemy - powiedziałem.
- Czekaj, nie będziemy się rzucać w oczy tym radiowozem? - zapytał nieprzekonany Logan.
- Racja... Radiowozem podjadę pod mój dom i przyjadę moim autem, okej? - zaproponował James.
- Okej, ale śpiesz się...! - ostrzegłem go.
[ Około siedmiu minut później ]
James podjechał po nas swoim czarnym Suzuki Forenza S. Jego samochód miał miejsce dla czterech osób, czyli mnie, Kendalla, Logana i Grace.
- Wy zostajecie, dziewczyny - zwrócił się do Rose i Sandry Kendall.
- Chyba śnicie! - zdenerwowała się Rose.
- Ale...
- Obiecałeś mi!
- Nie ma miejsca - tłumaczył.
Spuściła głowę i przygryzła dolną wargę. Podeszła do Kendalla i przytuliła.
- Proszę, uważaj...
- Au! - lekko syknął.
- Mówiłeś, że nic cię nie boli - przejęła się.
- Skłamałem... Ale to teraz nie ważne... - z powrotem przytulił blondynkę. - Będę uważał... Kocham cię... - pocałował ją w usta.
Spojrzała na niego smutnym wzrokiem. On tylko chwycił jej dłoń i wysłał ostanie spojrzenie.
- Ja nie będę gorszy... - zwrócił się James do Sandry. - Kocham cię, nie martw się... Będzie dobrze...
- O ciebie się nie martwię... Wiem, że dasz im wszystkim popalić... - uśmiechnęła się.
- Zbyt długo mnie znasz, co? - przechylił głowę z łobuzerskim uśmieszkiem i pocałował namiętnie.
Spojrzałem na Grace.
- Jedziemy - wydałem rozkaz.
Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy z piskiem opon. Nie było czasu. Nie mogliśmy tracić nawet sekundy.
Emily.
[ W tym samym czasie ]
- Jeśli teraz mnie wypuścisz to kara będzie łagodniejsza.- Może masz rację... - dłonią dotknął mojego okaleczonego policzka.
- Au! - wyrwałam się z jego dotyku.
- ...Jednak wolę się pobawić... - obszedł mnie od tyłu i przeciął moje węzły na rękach. - ...Bo przecież gdybym cię wypuścił, to wyszło by na to, że zasłużyłaś... - szepnął mi do ucha. - ...A nie zasłużyłaś! - podniósł mnie z krzesła i rzucił z całej siły na łóżko.
- Nie! Błagam! - chciałam szybko ześlizgnąć się z łózka i jakoś uciec.
Nie było jednak żadnej drogi, drzwi zamknięte, okno pozabijane belkami... To był koniec.
- Nie! Nie! - krzyczałam.
Kellan położył się na mnie i kładł na mnie fałszywe pocałunki. Tego nie chciałam. Niepotrzebnie odkrył, że zadzwoniłam z jego telefonu. Po chwili rozerwał moją bluzkę i znowu całował mnie w szyję.
- Przestań! Nie! Dość! - wyrywałam się i krzyczałam.
- Zamknij się! Nikt cię nie słyszy - wmawiał mi.
- Zrobię wszystko! Nie! - dalej się wyrywałam.
- To siedź cicho, szmato! - dosłownie po mnie pluł.
Chwycił moje ręce przywiązał do łóżka. Nie było ucieczki. Już chwytał za moje spodenki. Do tego nie mogło dojść. Chciałam się już obudzić na ziemi w kuchni i żeby się okazało, że tylko zemdlałam. To jednak byłoby zbyt piękne. Łzy spływały po moich policzkach, serce biło szybko. Nie było już ratunku. Carlosowi się nie udało. Nie miałam zamiaru go obwiniać. Nie zasłużył.
- Błagam... Nie rób tego...! - ledwo wydobywałam z siebie głos.
Kellan znowu zbliżył się do moich ust i pocałował mnie beznamiętnie kilka razy dalej trzymając ręce na moim brzuchu. Czułam, że cała przeszłość gdzieś znika, znika wraz z następnym pocałunkiem i dotykiem. Byłam już zmęczona, nie miałam siły walczyć z takim silnym mężczyzną. Próbowałam go kopnąć, ale nie dałam rady, ręce były związane, nie dało się nic zrobić. Jego usta wędrowały z ust na policzek, z policzka na szyję, z szyi na klatkę piersiową. Świat tracił kolory. Jego ręka z brzucha powędrowała pod spodenki. W tym momencie zaczęłam panikować, to nie mogło się tak skończyć. Nie tak. Nie teraz. Nie z nim. Nie tutaj. Szlochałam i próbowałam go zatrzymać.
- Nie! Przestań! Źle robisz! - krzyknęłam na cały głos.
- Zamknij się, powiedziałem! - krzyknął głośniej ode mnie, a jego uścisk stał się mocniejszy.
Ktoś wyłamał drzwi.
Uniosło się tonę kurzu.
Byłam totalnie zdezorientowana.
Oczy miałam pełne łez, nie byłam pewna, kto to.
- Co do cholery?! - Kellan wstał z łóżka i wymierzył pistoletem w kogoś.
Kurz opadł.
Nie wierzyłam własnym oczom.
To był chyba sen.
- To tak się wita gości?
To był Carlos!
We własnej osobie!
Stał z pistoletem w ręku i poważną miną.
Niczym rycerz na białym koniu.
- Przybyłeś dość wcześnie, Pena... - przechylił głowę.
- Pewnie dlatego, że straciłeś poczucie czasu... A może dlatego, że idiota nie wie jak się posługuje zegarkiem.
Carlos spojrzał na mnie.
W jego oczach pojawiła się ogromna złość.
Przeładował pistolet i trzymał palec na spuście.
W jego prawym oku pojawiła się łza.
- Coś... Coś ty jej zrobił...?! - mówił przez łzy.
- Bywało gorzej - uśmiechnął się bezczelnie.
- Nie daruję ci, sukinsynu... - mówił przez zęby i potrząsnął głową powoli.
- Nie zabijesz mnie - był przekonany. - Za słaby jesteś...
Carlos przełknął ślinę i zacisnął szczękę.
- Szybciej ja ciebie zabiję - zaśmiał się.
- Czyżby?
Kellan tylko znowu uśmiechnął się łobuzersko.
- Zapłacisz mi za to... - syknął Carlos. - Ty i cała reszta...! Za śmierć mojej rodziny, krzywdy moim przyjaciołom i za porwanie Emily! Pójdziesz do piekła! - krzyczał.
Serce biło mi jak młotem.
Nastała cisza.
Wszystko zależało od jak najszybszego naciśnięcia spustu.
Wszystko się mogło skończyć.
Tylko jak?
Dobrze, czy źle...?
Zacisnęłam pięści i patrzyłam z nadzieją na mojego bohatera.
Strzał.
Cisza.
Decydująca chwila.
Czułam, że zaraz serce mi pęknie z niepewności.
Kellan upadł.
Carlos wygrał.
Serce odzyskało życie. Odetchnęłam z ulgą. Carlos schował pistolet i podbiegł do mnie.
- Jezu, Emily...! - odwiązał moje węzły i spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
Nie byłam z siebie wydusić nawet słowa. Dosłownie się rozpłakałam i przytuliłam Carlosa tak mocno jak tylko mogłam.
Carlos.
- Tak bardzo się bałem o ciebie... - pogłaskałem ją po włosach. - Już dobrze...Nagle przypomniałem sobie o moim śnie. Spojrzałem na gangstera. Trzymając się za ranę w brzuchu chwytał za broń koło siebie. Szybko wyciągnąłem pistolet i strzeliłem w Kellana, tym razem w klatkę piersiową. Mało brakowało... Skończyłoby się to jak w moim śnie... Emily przerażona popatrzyła na mężczyznę leżącego na ziemi, a potem na mnie.
- Proszę, uciekajmy stąd... - wtuliła się do mnie.
Ściągnąłem kurtkę i założyłem ją Emily.
Wziąłem ją na ręce i zacząłem szukać chłopaków i Grace. Spojrzałem na dolne piętro. Chłopcy załatwiali gangsterów jednego po drugim. Zastanawiałem się co robić. Rozejrzałem się po piętrze. Wszedłem do pierwszego z brzegu pokoju. Rozejrzałem się. Na stole leżały pieniądze. Delikatnie posadziłem Emily na krześle i przeliczyłem pieniądze.
- To nasze dziesięć tysięcy! - stwierdziłem i chowałem je do spodni.
Wziąłem ją na ręce i zacząłem szukać chłopaków i Grace. Spojrzałem na dolne piętro. Chłopcy załatwiali gangsterów jednego po drugim. Zastanawiałem się co robić. Rozejrzałem się po piętrze. Wszedłem do pierwszego z brzegu pokoju. Rozejrzałem się. Na stole leżały pieniądze. Delikatnie posadziłem Emily na krześle i przeliczyłem pieniądze.
- To nasze dziesięć tysięcy! - stwierdziłem i chowałem je do spodni.
Chwyciłem Emily za rękę i pobiegliśmy na dół domu. Wyciągnąłem pistolet i pomogłem chłopakom i Grace.
- Emily, uważaj! - krzyknęła.
Odwróciłem się i zobaczyłem ją. Dziewczynę w krwistoczerwonym szlafroku. Mierzyła w nas bronią.
- Nie! - nie zważałem na nic i strzeliłem w jej dłoń.
Jej broń spadła na ziemię, a dziewczyna zaczęła płakać z bólu.
- Nie chciałam w was!
Zastanowiłem się sekundę i odwróciłem się ponownie. Zza jednego fotela celował w nas jeden członek gangu. Tym razem zrobiłem dobry ruch. Strzeliłem. To chyba byli już wszyscy.
- Jezu nie! - Emily podbiegła do dziewczyny.
Miałem straszne wyrzuty sumienia. Skrzywdziłem dziewczynę...
- Przepraszam... Nie wiedziałem... - przyklęknąłem przy brunetce.
- Nie martwcie się o mnie... Uciekajcie... To nie są wszyscy... Zaraz tutaj będą... Na pewno ktoś dał im znak... Uciekajcie stąd puki jeszcze możecie... - poradziła.
Usłyszeliśmy syreny.
Jechała policja.
- Odsiecz przybyła - zaśmiał się Logan.
Wstałem, chwyciłem Emily za rękę i wybiegliśmy z koszmarnego domu. Pięć radiowozów już podjechało pod miejsce akcji. Z jednego wysiadły Rose i Sandra.
Kendall.
Każdy gangster w którego strzelałem był podobny do poprzedniego. Jednak natknąłem się na tych, których dobrze znałem.
- Schmidt, jak miło! - odezwał się Nathan.
- Mnie nie, teraz szanse są wyrównane.
- Zabijesz nas? - zapytał Paul.
- Spokojnie, spotkacie się w piekle. Życzę miłego zdychania - strzeliłem w Nathana.
Paul strzelił pierwszy, ale nie trafił. Kula poleciała gdzieś daleko. On oberwał jako drugi. Zostałem tylko ja i Mikey.
- Gdzie twoja głupia dziwka? - zaśmiał się.
- Pieprz się - powiedziałem przez zęby i strzeliłem go prosto w głowę.
Mięśniak upadł i nie powiedział nic więcej.
- Macie pozdrowienia od Rose... - dodałem.
Carlos.
Grace spojrzała za siebie i gdy zobaczyła Emily uśmiechnęła się, ale zaraz potem jej uśmiech zniknął.- Emily, uważaj! - krzyknęła.
Odwróciłem się i zobaczyłem ją. Dziewczynę w krwistoczerwonym szlafroku. Mierzyła w nas bronią.
- Nie! - nie zważałem na nic i strzeliłem w jej dłoń.
Jej broń spadła na ziemię, a dziewczyna zaczęła płakać z bólu.
- Nie chciałam w was!
Zastanowiłem się sekundę i odwróciłem się ponownie. Zza jednego fotela celował w nas jeden członek gangu. Tym razem zrobiłem dobry ruch. Strzeliłem. To chyba byli już wszyscy.
- Jezu nie! - Emily podbiegła do dziewczyny.
Miałem straszne wyrzuty sumienia. Skrzywdziłem dziewczynę...
- Przepraszam... Nie wiedziałem... - przyklęknąłem przy brunetce.
- Nie martwcie się o mnie... Uciekajcie... To nie są wszyscy... Zaraz tutaj będą... Na pewno ktoś dał im znak... Uciekajcie stąd puki jeszcze możecie... - poradziła.
Usłyszeliśmy syreny.
Jechała policja.
- Odsiecz przybyła - zaśmiał się Logan.
Wstałem, chwyciłem Emily za rękę i wybiegliśmy z koszmarnego domu. Pięć radiowozów już podjechało pod miejsce akcji. Z jednego wysiadły Rose i Sandra.
Emily.
Kiedy zobaczyłam Rose miałam wrażenie, że Bóg się nade mną ulitował. Rzuciłyśmy się na siebie zalane łzami. Nie potrzebne były słowa. My się rozumiałyśmy bez słów. Teraz czułam się bezpieczna, kiedy wszyscy byliśmy razem.
- Musimy uciekać. Reszta gangu tu podobno zaraz będzie - powiadomiła policję Grace.
- Przecież nie będziemy uciekać! - sprzeciwił się Matt.
- Nie ma mowy! My tutaj zostaniemy i zajmiemy się nimi. Wy wracajcie - dodał inny.
- Musimy się rozdzielić. Ja i Emily pojedziemy sami. Każdy niech pojedzie w inną stronę. Nie złapią nas - zaproponował Carlos.
- Okej. Jakby coś się działo to jesteśmy pod telefonami - dodał James.
Ja i Carlos wsiedliśmy do samochodu Jamesa i pojechaliśmy pierwsi.
W samochodzie była totalna cisza.
Tylko ja, on i dźwięk silnika. Carlos co chwila spoglądał na mnie. Nadal nie mogłam uwierzyć. To stało się tak szybko i tak nagle. W końcu po jego policzku spłynęła łza. Szybko ją wytarł i znowu patrzył na drogę.
- Dziękuję... - odezwałam się.
On popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
- Obiecałem, że będę cię chronił - chwycił mnie za rękę.
________________________________
No, rozdział 22 pojawił się dość szybko : ) Nie kryję, że miałam problemy z weną, ale się udało! Następny pojawi się za tydzień w piątek lub sobotę, ale nie obiecuję ; )
Dziękuję za 14 komentarzy!! Jestem szczęśliwa, że czytacie i wam się podoba!! : ) Mam nadzieję, że będzie was jeszcze więcej, bo to nie koniec fanfiction "Trouble", mam jeszcze parę pomysłów : )
Teraz powiem to co zawsze mówię...
ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA!
Jezu kochaam twojego bloga.!! <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział jak każdy z resztą . <3
Jak go czytałam to takie emocje były.!!
Uff . Dobrze że Carlos zdążył bo jak ten Kellan zacząłby ( wiecie co xD ) to nie wiem co bym zrobiła .
Chyba komputer przez okno wyrzuciła xD
Pozwól że się powtórze ...
Super rozdział jak zwykle. <3
Czekaam na nexta . ^.^
Tak! Czekałam na ten moment jak uratują Emily! :D
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogę doczekać następnego rozdziału ten był świeny! :D
Uwielbiam Cię normalnie,dziewczyno! :* :D
Wreszcie Emily uratowana! Ale już się boję, co będzie potem skoro to nie koniec i masz jeszcze pomysły ;-) Czekam na nn
OdpowiedzUsuń~AlittlemoreBTR
Kuźwa dziewczyno...kocham Cie ^^
OdpowiedzUsuńWreszcie! Emily z Carlosem...razem...pewnie nie na dlugo ale dobrze ze choc na chwile :-D
Jak zawsze podczas czytania zaczelam ryczec jak male dziecko :'(
Pisaj dalej! :-P
Jak zawsze super i jak zawsze z niecierpliwoscia czekam na kolejny rozdzial :-*
Heej. Wlasnie skonczylam czytac calego bloga : ) I jest swetny !! Normalnie az slow brakuje .! ; D Masz juz kolejna czytelniczke. Zapraszam tez do mnie. Prowadze bloga o modelinowych wyrobach ktore nijak.sie maja do BTR :P Ale to nie znaczy ze ich nie lubie ; )
OdpowiedzUsuńmodelinowyszyk.blogspot.com :)
Boski rozdział :) Emily wreszcie uratowana to zawsze coś nowego poczytać o chłopakach którzy są twardzielami i z bronią w ręku... uwielbiam jak piszesz... pisz dalej i nigdy nie przestawaj, bo masz talent dziewczyno :)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na next xd
Awww niesamowity rozdział! <3
OdpowiedzUsuńJeju ten blog jest zajebistyy *-*
Czekam na nn :*
PS. Zapraszam do siebie : http://claudia-maslow-historia-btr.blogspot.com/
xoxo
Poprostu WOW! Dobrze Carlos!Zabić tego sukinsyna! Ciesze się że Emila jest cała i zdrowa :)Masz wieeeeelki talent :D Tak trzymać i czekam nn:***
OdpowiedzUsuńWREŚCIE ! rozdział super
OdpowiedzUsuńwiem, że masz już pomysły ale ja wolałabym żeby teraz było już dobrze....nwm może żeby emily wyszła za Carlosa, i inni zresztą też się pobrali :)
Jak ładnie...
OdpowiedzUsuńSuper. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
Dobra Emi, wdech, wydech, spokojnie. COŚ TY MI ZROBIŁA?! Za dobrze piszesz, to powinno być karalne.
OdpowiedzUsuńUwielbiam. Czekam na następne rozdziały.