niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 10 - Konfrontacja

[ Kilka minut później ]

Sandra.

Gdy James wrócił z pracy postanowiłam zagadnąć go o parę rzeczy. Drzwi trzasnęły, a w pokoju pojawił się ponury James. To było normalne, że był w złym humorze. Czasem był na tyle na coś wściekły, że bałam się do niego podejść. Potrafił być nieobliczalny. Nie chcę z niego robić jakiegoś potwora, nic z tych rzeczy. Po prostu tak było... Chłopak rzucił kurtkę na krzesło w przedpokoju i mijając mnie ruszył do sypialni.
  - James...
  - Zmęczony jestem. Jutro pogadamy - powiedział oschłym głosem.
  - Dlaczego mi nie powiedziałeś?
James zatrzymał się w półkroku i lekko odwrócił do mnie głowę.
  - Skąd wiesz? - nie był zaskoczony, ale zimny.
  - To nie jest ważne. Dlaczego nic nie powiedziałeś?
Chłopak usiadł na sofie do mnie plecami. 
  - Dlatego, że ty byś wszystko zepsuła. Poszła na policję i wydała nas wszystkich - mówił tak bezdusznie, że aż zabolało mnie serce. 
  - Ja rozumiem, że Carlos to twój przyjaciel... - mówiłam przez chwilę spokojnie.
  - Nic nie rozumiesz, Sandra - warknął. - Nie masz zielonego pojęcia co się dzieje. Zawsze najważniejsza byłaś tylko ty i nikt nie miał prawa cię wyprzedzić.
Krew we mnie się zagotowała, coś we mnie pękło. Nie mogłam pozwolić, żeby mój chłopak tak o mnie mówił, zwłaszcza, że to była nieprawda. 
  - Słuchaj, James - stanęłam przed nim. - Narobiłeś dużo rzeczy w swoim życiu. Na palcach u rąk nie da się zliczyć, jak wielu ludziom namieszałeś w życiu. Jeden problem się kończył, pojawiał się drugi. Kiedy wtedy chciałeś mnie uderzyć... myślałam, że to już koniec, myślałam, że stracę z tobą kontakt i znikniesz z mojego życia. Ty jednak przyszedłeś i błagałeś o wybaczenie... Okej. Ponad pół roku temu ukradłeś samochód. Na twoje szczęście nastąpił taki dziwny zbieg okoliczności, że ci się udało bez konsekwencji z tego wykaraskać.  Miałeś w życiu więcej szczęścia niż rozumu, James. Na początku naszej znajomości byłeś miłym, dobrym, kochającym chłopakiem... Ja wszystko rozumiem, ale... ZABIJAĆ LUDZI?! CO CI NA ŁEB UPADŁO?! NAPRAWDĘ CHCESZ W KOŃCU SKOŃCZYĆ W PUDLE?! TERAZ MOGĘ I CHCĘ CI POWIEDZIEĆ PROSTO W TWARZ, ŻE JESTEŚ JEDNYM, BEZLITOSNYM, ZIMNYM KRYMINALISTĄ!
James gwałtownie wstał z sofy i stał dosłownie milimetr od mojej twarzy. Wzrok miał taki wściekły... jednak stałam nieruchomo. Nie chciałam się już go bać. Oddychałam spokojnie i patrzyłam z odwagą w jego ciemne, zimne oczy. 
  - Wiem, kim jestem. Nie potrzebuję twoich opinii. Pomagam przyjacielowi, robię co mogę. Gdybym był "bezlitosnym, zimnym kryminalistą" to zamordowałbym ciebie i ukradłbym wszystkie oszczędności. Zabiłbym wszystkich po kolei, żeby tylko zdobyć te dziesięć tysięcy, bo Carlos, Kendall i Logan są dla mnie jak rodzina. Gdybym był "bezlitosnym, zimnym kryminalistą" to już dawno podczas twojej kąpieli wrzuciłbym ci suszarkę i miałbym cię z głowy, a pieniądze w kieszeni. 
Po moich plecach przeszły mi dreszcze. Nie wierzyłam, że mógłby coś tak okrutnego mi zrobić. Jego oddech uderzał w moją twarz. Śmierdział papierosami. Przywykłam już jednak do tego zapachu i nadal stałam nieruchomo. Nie kryję jednak, że miałam wielką ochotę się rozpłakać. Zrobiłam z niego kogoś, kto kompletnie nie ma serca i duszy. Nie mogłam tak o nim mówić. To był mężczyzna, z którym żyłam rok i nadal z nim jestem. Nie mogłam tak o nim powiedzieć. Miałam wyrzuty sumienia. 
Nagle zadzwoniła komórka Jamesa. Sięgnął do kieszeni i odebrał połączenie.
  - Halo? - odezwał się zimnym głosem. - Co?! Kiedy? - przeczesał włosy palcami ze zdenerwowania. - Co za gnidy...! Coś gadali?... Nie wierze... Coś ty z Carlosem wykombinował?... Gdybyście nic nie kombinowali to nie napadliby na ciebie!... No ty chyba sobie ze mnie kpisz w tym momencie! Nie zdążymy! Została nam jeszcze połowa!... Dobra, już okej... Niech Carlos daje znać... Na razie...
Stałam w bezruchu czekając na informacje. Nie były one dobre...
  - Napadli na Kendalla... Skrócili czas do soboty, a mamy jeszcze połowę do spłacenia... - Odwrócił się ode mnie i chodził zdenerwowany po salonie przeklinając pod nosem.
  - Niedobrze... - nie wiedziałam, co powiedzieć.
Zaczęła mnie strasznie boleć głowa, więc ruszyłam do sypialni. W pokoju było ciemno i zimno. Na ulicy także nie było żywego ducha. Oparłam się łokciami o parapet okna i patrzyłam w dal. Powoli zaczęły mi się oczy zamykać, aż nagle w pokoju zrobiło się jasno. Otworzyłam oczy i zobaczyłam za oknem, na ulicy dwa światła. Samochód jechał pod nasz dom.
  - James...!
Chłopak wściekły wszedł do pokoju.
  - Co? - zapytał oschle i obojętnie.
  - To oni...!
Maslow otrząsnął się i podbiegł do okna.
  - Cholera...! - przeklął i odsunął mnie od okna.
On wychylił bardzo lekko głowę i przypatrzył się samochodowi.
  - Czarny mercedes...! To oni...! - jego ręka ścisnęła się w pięść.
  - Co zrobisz...?
  - Cicho, wysiadają.
  - Jak to?! Co my zrobiliśmy?
James ruszył w stronę drzwi frontowych.
  - Zaraz! Co ty robisz? - pobiegłam za nim.
  - Uspokój się. Robię co do mnie należy.
  - Chcesz ich zabić?! Tak szybko zapomniałeś o tym, co ci mówiłam?!
  - Zamknij się... - powiedział oschle i stanął przy drzwiach. - Idź do sypialni.
Posłuchałam go i pobiegłam we wskazane miejsce. Ciągle jednak się wychylałam, żeby go kontrolować.
James sięgnął do szafeczki w przedpokoju i wyciągnął pistolet. Byłam wściekła na niego, że coś takiego trzyma w naszym domu. Ścisnął rękę na broni i czekał na odpowiednią chwilę. Rozległo się pukanie. Po moich plecach przeszedł dreszcz. Nigdy chyba się tak nie bałam. Na pukaniu jednak się zakończyło.
  - Czemu odpuścili? - zapytałam cicho chłopaka.
  - Pewnie pomyśleli, że nas nie ma... Dzięki Bogu, że są tacy naiwni...

[ Piętnaście minut później ]

Grace.

  - Logan? Jedziesz już do domu? - zapytałam chłopaka przez telefon.
  - Tak, zaraz będę w domu. 
  - Świetnie - powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
Byłam strasznie wściekła na niego. Wiedział, że mój ojciec się zajmuje takimi sprawami, że bez problemu może zgarnąć taki gang i mógłby to wszystko w odpowiedniej chwili zakończyć. 

***

Chłopak obojętnie przywitał się ze mną i zajrzał do lodówki. 
  - Nie masz mi czegoś do powiedzenia, Logan?
  - Nie, czemu pytasz? - nie zdawał sobie sprawy, że o wszystkim wiem.
  - Możesz na mnie spojrzeć? - stałam w wejściu do kuchni.
Brunet zamknął lodówkę i patrzył się na mnie. 
  - Myślałeś, że nieszybko się dowiem? Myślałeś, że jestem taka głupia?
  - Myślisz, że wiesz wszystko, Grace? 
  - Żebyś wiedział. 
  - Skąd?
  - Źródeł jest wiele. Zastanawia mnie bardziej dlaczego mi tego nie powiedziałeś.
  - Od razu przekazałabyś to swojemu ojcu... 
  - A on by złapał ten gang i było by po sprawie! - nie dałam mu dokończyć.
  - Przy okazji wkopałabyś mnie, Carlosa, Jamesa i Kendalla! Przecież my też swoje zrobiliśmy! - zaczął się awanturować. 
  - Nie zrobiłabym tego! Dobrze o tym wiesz!
  - Wiem, że nic nie wiem!
Nagle zadzwonił telefon Logana. Nie był zadowolony wieściami.
  - To jakiś żart?! Coś ty brał? To niemożliwe!... Człowieku, coś ty narobił...!... Jak nic?! Jak nic?! Musieli mieć powód!... Idioci... Carlos jest umówiony jutro z Shanonem i Eliotem?... Dobra... Okej... Shanon dwa tysiące, a Eliot?... Trzy. Dobra. Nie no, nie denerwuję się. Na razie.
  - Kto to był?
  - Kendall. Te gnojki go napadły. Skrócili czas do soboty...
  - Cudownie. Czemu go napadli?
  - Powiedzieli, że coś kombinuje z Carlosem... On twierdzi, że nic takiego nie zrobił. Nie wiem co o tym myśleć... - usiadł przy stole i schował głowę w rękach.
Chciałam go pocieszyć, ale wiedziałam z własnego doświadczenia, że nie można teraz się nad nim rozczulać. Trzeba było być twardym, nieugiętym.
  - Carlos zdąży zebrać resztę pieniędzy? - usiadłam koło niego przy stole.
  - Jutro spotyka się z dwoma gośćmi i oni mu dadzą te pięć tysięcy...
  - Shanon i Eliot?
  - Tak - przytaknął.

[ Następny dzień wieczorem ]

Carlos.

Tego wieczoru byłem umówiony z niejakim Shanonem i Eliotem. Mieli mi dać resztę pieniędzy dla gangu. Czas uciekał, a ja nadal mam połowę kasy do spłaty.
  - Emily, jadę po pieniądze. Uważaj tutaj - podszedłem do dziewczyny i pocałowałem w policzek.
  - Ty też uważaj...
O ósmej wsiadłem do mojego mitsubishi i odjechałem na spotkanie z Shanonem. Zgodził się na danie mi dwóch tysięcy. Umówiliśmy się, że o ósmej będziemy oboje za restauracją Yelp na Center Drive 6081.
Gdy już tam byłem, za Yelp, stał już tam Shanon.
  - Nareszcie. Miało być punktualnie - nie brzmiał przyjaźnie.
  - Przestań kłapać tą gębą. Masz to? - warknąłem.
  - Po co bym tu przyjeżdżał, gdybym nie miał? - uniósł brew.
  - To dawaj, nie mam czasu na pogawędki.
Facet sięgnął ręką do kurtki i wyciągnął kopertę.
  - Wyliczone?
  - Tak, raczej.
  - Nie fałszywe?
  - Czy ja wyglądam na idiotę?
  - Potrafię być do bólu szczery. Serio chcesz znać odpowiedź?
Shanon nic nie odpowiedział, machnął ręką i wsiadł do samochodu. Po paru sekundach odjechał. Ja też usiadłem za kierownicą i ruszyłem na następne spotkanie.
Eliot wysłał mi sms-em kompletnie nieznany mi adres. Zadzwoniłem do niego, bo nie miałem czegoś takiego jak nawigację.
  - Możesz mi wytłumaczyć, Eliot, co to za miejsce?!
  - Po pierwsze, Pena, nie drzyj się tak. Po drugie, uspokój się - jego głos był odważny i śmiały.
Facet podpowiedział mi jak jechać i gdzie patrzeć. Wysiadłem z auta i zobaczyłem przed sobą opuszczony budynek z powybijanymi szybami. Zamknąłem drzwi samochodu i ruszyłem do środka. Eliot podpowiedział mi, że mam iść na piąte piętro. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego akurat na piąte. Sale były pełne korytarzy i zakamarków. Schody dwoiły mi się przed oczami. Szybko pobiegłem na piąte piętro i na ziemi zobaczyłem kartkę. Podniosłem ją i zobaczyłem napis:
  "Myślałeś, że ci dam trzy tysiące za to co mi zrobiłeś trzy lata temu? Idiota z ciebie, Pena Niech twoja rodzinka płonie w piekle!"
Krew we mnie zaczęła się gotować, a ręce drżeć. Usłyszałem czyjeś kroki. Domyśliłem się, że to Eliot. Zgniotłem kartkę i rzuciłem na ziemię. Z kieszeni kurtki wyciągnąłem pistolet i zacząłem biec w stronę słyszanych kroków. Eliot zaczął biec. Zauważyłem go na zakręcie. Byłem pewien, że to on.
  - Chodź tu, sukinsynu! - krzyczałem i biegłem za nim.
W końcu strzeliłem w jego kostkę, a on upadł na ziemię.
  - Myślałeś, że mi uciekniesz? Za krótko jednak mnie znasz, Eliot - wymierzyłem broń w jego twarz. - Nie będziesz obrażał ani mnie, ani mojej rodziny.
Eliot patrzył na mnie z przerażeniem w oczach. Broń wystrzeliła. Eliot upadł na ziemię.
_____________________________________________________
Już niedługo następny rozdział!
Od wtorku do niedzieli mnie nie ma w domu, więc życzę miłych wakacji i do następnego razu!

ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA!


5 komentarzy:

  1. Robi się croaz ciekawiej. Aż mnie dreszcze po plecach przechodzą, jak sobie wyobrażę naszych grzecznych chłopców zabijających czy coś w tym stylu. Czekam na nowości. Tobie również życzę miłych wakacji!

    OdpowiedzUsuń
  2. Takiego Jamesa sobie nie wyobrażałam ale przyznam, że ma w sobie to "coś", co przyciąga jak magnes.
    Logan... Bezradny Logan. Ale dobrze dziewczyna zrobiła, że go nie pociesza.
    Carlos! Znowu zabiłeś! Nie wiem człowieku co myśleć, wiesz? (Tak, tak, mówię do Peny. Nie, nie zwariowałam xD) Z jednej strony rozumiem, a z drugiej... Kolejna ofiara.
    Mam nadzieję, że chłopakom uda się spłacić ten piekielny dług jak najszybciej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział! Nie wyobrażałam sobie, że James może być taki. Ciekawe co dalej z nimi będzie, bo odnoszę wrażenie, że nie zależy mu na niej AŻ tak bardzo. Ale może to tylko moje odczucia. Dobrze, że Logan zareagował inaczej. Szkoda, że Carlito musiał go zabić, mam nadzieję, że nie poniesie za to konsekwencji. Szkoda, że on nie dał mu tych pięniędzy, jeszcze 3 tysiące :/ mam nadzieję, że im się uda. Czekam na NN.

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże, dziewczyno nie wiem, jak to robisz, ale piszesz fantastycznie. :O Kocham Twoje opowiadania! :O <3
    Ehh... Szkoda, że Carlos go zabił.. :C Ale.! I tak jest zajebiście. ;* Czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG . Zaczyna się robić coraz baaardziej ciekawie . Rozdział jest świetny . Boziuuu , Carlos znów zabił człowieka . o_0 Mam nadzieje, ze przez to nie wpakuje się w jeszcze większe kłopoty . Czekam z niecierpliwością na nn.;**
    Paaati . *.*

    OdpowiedzUsuń