[ W tym samym czasie ]
Emily.
Cały czas robiłam Carlosowi okłady i próbowałam zbić gorączkę. Nie szło mi to za dobrze. A musiałam dowiedzieć się co z pieniędzmi, czas uciekał!
Nagle zadzwonił telefon. Miałam nadzieję, że to Rose, bo bałam się o nią. Nogi się pode mną ugięły jak zobaczyłam, że to nie Rose, a nieznany numer. Przełknęłam ślinę i odebrałam połączenie.
- Kimkolwiek jesteś, masz nas zostawić w spokoju! - rzuciłam.
- Już my o tym zadecydujemy, maleńka - odezwał się zachrypnięty głos.
Przeszły mnie ciarki.
- Nie wiem, czy są pieniądze, nie wiem kim jesteś, ale wiem, że nie masz serca! - nie miałam pojęcia skąd we mnie nagle tyle odwagi.
- To, czy nie mam serca to już niedługo się okaże, moja droga... - powiedział tajemniczo.
- ...Co masz na myśli...?
- Nie będę mówił, bo dobrze wiesz... - odpowiedział dziwnym głosem.
Domyślałam się powoli, co chce zrobić.
"Zaraz, przecież ja wiem! Durna..."
"Zaraz, przecież ja wiem! Durna..."
- Wiem, co chcesz zrobić, szczurze...! Tknij ich, a Carlos ci nie daruje!
- Na to liczę, że pokaże na co go stać - zaśmiał się okropnie.
- Nie rób im krzywdy...
- Jeśli na moim stole będzie dziesięć tysi, to nie zrobię. Wszystko zależy od twojego kochasia.
Spojrzałam do tyłu na leżącego w gorączce Carlosa. Wyglądał tak niewinnie...
- Daj mu czas - poprosiłam.
Zaczęłam być łagodniejsza. Ogień się we mnie wypalił.
- Czy ty mnie prosisz, Emily...? - zaczynał się śmiać.
Poczułam się jakby kopnął mnie prąd.
- S-Skąd znasz moje imię...?
- Może stąd, że coś nas łączy...? - mówił uwodzicielskim głosem.
Nie chciałam dłużej ciągnąć tej bezsensownej i dziwnej rozmowy. Rozłączyłam się i przerażona usiadłam na podłodze. Nasuwało mi się tyle pytań na język. Bałam się odpowiedzi na każde z nich.
Ciągle zbijałam gorączkę chłopaka. Zbiłam do 38,8, a bo dziesięciu minutach znowu miał 39,3. Serce biło mi jak młotem. Była już siedemnasta. Zostało sześć godzin. Musiałam coś szybko zrobić. Nie miałam jednak nawet cienia pomysłu. Zegar nieznośnie tykał i dawał mi znać, że jeśli zaraz czegoś nie wymyśle to wszystko się zawali. Czułam, że wszystko jest w moich rękach. Nie wiedziałam jednak co robić. Przyklękłam przy sofie i chwyciłam rękę Carlosa. Jak na niego patrzyłam łzy mi napływały do oczu.
- Obudź się...! Twoja rodzina na ciebie liczy, a ja nie wiem co robić...! Pomóż mi... Błagam... - opuściłam głowę opierając ją o jego dłoń.
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach i kapały na dłoń latynosa.
Do sofy podleciała Lucy i zamiauczała. Jak byłam młodsza i miałam zamiar zaopiekować się Lucy przeczytałam mnóstwo poradników i porad.
"Koty świetnie wiedzą, kiedy pocieszyć i załagodzić atmosferę" - pamiętam ten cytat aż do dzisiejszego dnia.
Podniosłam głowę spoglądając na kotkę. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam.
- Zostałaś mi tylko ty, Lucy... Tylko my dwie jesteśmy...
Ona tylko spojrzała na mnie i znowu miauknęła. Znowu spojrzałam na chłopaka. Krople potu spływały mu po czole. Wytarłam je i z wysiłkiem myślałam, co robić. Jeśli chodzi o Carlosa to traciłam nadzieję, że zdąży się obudzić. Nie mogąc dłużej czekać bezczynnie zadzwoniłam do Kendalla. Wytłmuaczyłam mu, że Carlos nie obudził się, a ja nie wiem co z pieniędzmi.
- Cholera... A przeszukałaś wszystkie jego rzeczy?
- Tak, kurtkę, spodnie, nigdzie nie ma.
- Może, odpukać, nie ma ich?
- Nawet tak nie mów!
- Trzeba też rozpatrzeć taką opcję. Totalnie nic ci nie powiedział?!
- Coś o jakimś Eliocie...
Kendalla jakby zatkało. Nie wiedział, co powiedzieć.
- Eliocie...? A coś konkretnego...?
- Podejrzewasz coś...?
- To ty nic nie wiesz o Eliocie...?
- Nie. W ogóle go nie znam.
- Nie wierzę, że Carlos ci nie opowiedział...
- To może ty mi opowiedz?
- Nie, nie w tej chwili, nie ja.
- Więc co mam teraz zrobić? - wróciłam do rzeczywistości.
- Ty? Chyba nie myślisz, że samą cię z tym zostawimy. Ja i Rose będziemy za dosłownie minutę, James i Sandra, Logan i Grace też. Nie jesteś sama. Pamiętaj. Nigdy nie będziesz.
Łzy napłynęły mi do oczu. Kendall i Rose byli mi najbliźsi ze wszystkich. Naczęściej się spotykaliśmy i najwięcej o sobie wiedzieliśmy. Ja i Rose byłyśmy zawsze spostrzegane jako siostry pomimo innych kolorów włosów, nazwisk i nawyków. Za to miałyśmy podobne zainteresowania, poglądy, smaki muzyczne. Sandra i Grace, zawsze jak się spotykałyśmy, śmiały się, że ktoś nas podmienił w szpitalu i przemalował Rose włosy na blond.
- To co robimy...? - zapytałam.
- Na razie czekaj na nas.
- Okej.
Rzeczywiście, nie czekałam długo na przyjaciół. Zaczęła się burza mózgów.
- A twoi rodzice? - zapytała Sandra.
- Oni?! Chyba żartujesz...
Od zawsze miałam problemy z rodzicami. Nigdy nie chcieli mi pomóc. Od kiedy zaczęłam się spotykać z Carlosem oni mnie znienawidzili. Chcieli, żebym chodziła z synem ich znajomej, Danielem. Daniel Goldstein studiuje prawo i ma dużą firmę, którą odziedziczy po ojcu. Rodzice chcieli, żebym w przyszłości za niego wyszła i żyłabym jak pączek w maśle. Jednak ja się sprzeciwiłam, wcześniej spotkałam Carlosa i to w nim byłam zakochana. Daniel owszem, jest przystojny i nieźle nadziany, ale nie wyobrażałam sobie z nim życia. Z Carlosem mamy wspólne zainteresowania i kochaliśmy się. Carlos starał się wszystko dopiąć zawsze na ostatni guzik. Rodzice jednak nie zapominali o tym, że ma cienką pracę i nie ma willi. Odcinali mnie z nim i miałam im to za złe, oni jednak zawsze: "To dla twojego dobra, Emily...". W końcu pewnego dnia powiedziałam im, co o nich myślę. Oni powiedzieli jedno: "Od dzisiaj żyjesz za własne pieniądze. Niech on płaci za ciebie, skoro nas nie potrzebujesz". Wtedy wyszłam z domu i więcej nie wróciłam. Od tamtej pory mieszkałam z Carlosem. Od tamtej pory nie odezwałam się do nich ani słowem.
- Wątpię, że mi dadzą pięć tysięcy do ręki... - powiedziałam przewracając oczami.
- Nigdy nie wiadomo... Tu chodzi o jego rodzinę! - odezwała się Sandra.
- Nie ważne, czy o niego czy o jego rodzinę!
- Aż tak źle ich oceniasz?! To twoi rodzice!
- Okej, przestań krzyczeć! - chwyciłam się za głowę i usiadłam na krześle.
Sandra podeszła do mnie i położyła rękę na moim ramieniu.
- Przepraszam, to nie moi rodzice... To twój wybór... - powiedziała ciepłym głosem.
- Okej, spoko...
Po krótkiej chwili ciszy chwyciłam za telefon. Wciskałam klawisze i po chwili na wyświetlaczu widniał numer do mojej matki. Chciałam już nacisnąć na zieloną słuchawkę, ale przez chwilę się zawahałam.
- Co robisz? - zapytała Rose zaglądając na telefon.
- Szukam pomocy... - odpowiedziałam i nacisnęłam słuchawkę.
Z bijącym mocno sercem czekałam na głos matki. W pewnym momencie sygnał się pojawił i usłyszałam tylko ponure "Dom Fosterów, słucham?". Ciarki przeszły mi po plecach.
- Cześć, mamo...
- Emily?! Co, skończyły ci się pieniądze? - zaczęła bezczelnie.
- Mamo, proszę cię, potrzebuję pomocy!
- Coś ci chyba obiecaliśmy, nie? - drążyła ten temat.
- Błagam, rodzina Carlosa jest w niebezpieczeństwie!
- Cóż mnie to obchodzi, córko? Czy to moja sprawa? Czy cię nie ostrzegałam, że on będzie jednym wielkim problemem? Nie słuchałaś, kiedy mówiliśmy ci, że będziesz miała przez niego problemy. Więc żegnam i radź sobie sama.
- Zaczekaj, proszę...! - nie zdążyłam, bo się rozłączyła.
Rzuciłam telefonem o blat kuchenny.
- Pomogli, że niech was drzwi ścisną! - zmierzwiłam włosy ze zdenerwowania.
Wszyscy się rozeszli. Tylko ja i Rose zostałyśmy w kuchni, reszta poszła do salonu. Nagle coś przyszło mi do głowy. Może liczyłam na dużo, ale co miałam do stracenia...? Porwałam telefon i zaczęłam przejeżdżać listę kontaktów.
- A teraz co robisz? - zapytała.
- Robię z siebie kretynkę... - i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
Pytacie, do kogo dzwoniłam? Nie miałam innego wyboru... Do Daniela... Tylko on mi mógł pomóc.
- Biuro Goldstein, słucham?
Coś zabrało mi oddech. Ciarki przeszły mi po plecach. Tak dawno nie słyszałam jego głosu. Czułam się dziwnie. Nigdy go nie kochałam, bardzo lubiłam, nie kochałam. Przyjaźniliśmy się, jakiś czas później spotkałam Carlosa i to pokrzyżowało plany rodziców. Kombinowali jak nas spleść ze sobą, a my ciągle kombinowaliśmy jak od tego uciec. Daniel także nie czuł do mnie niczego więcej niż przyjaźń. W końcu tego dnia, co uciekłam z domu powiedziałam rodzicom, że go nie kocham, nie zależy mi na nim i nie potrzebuję go. To było nie fair z mojej strony, ale ta złość wyszła ze mnie i do tego się przekształciła. Moi rodzice powiedzieli to rodzicom Daniela, a oni jemu. Dlatego nasz kontakt się urwał.
"Biuro Goldstein...? To znaczy, że już przejął firmę od ojca..."
- Daniel...? - odezwałam się bliska płaczu.
- E-Emily...?! - był bardzo zdziwiony.
- Daniel, ja wiem, masz prawo być wściekły na mnie. Może jestem nienormalna, że dzwonię do ciebie po tym wszystkim...
- Zaczekaj, co się stało? - był spokojny i słychać było, że się martwi.
- Potrzebuję twojej pomocy...
- O co chodzi, mów.
- Nie jesteś na mnie zły...?
- Za to co się wydarzyło dwa lata temu? Rozumiem, że nie mówiłaś naprawdę. Byliśmy przyjaciółmi i wiem jaka jesteś. No więc...?
Zrobiło mi się lżej na sercu. Nie mogłam uwierzyć, że aż tak mi ufa. Otrząsnęłam się i wróciłam do rzeczywistości.
- Potrzebuję pieniędzy...
- Na kiedy? Ile? Mogę ci pomóc.
Przez chwilę się zawahałam. Spojrzałam przez drzwi do kuchni na leżącego w gorączce Carlosa. Zegar tykał.
- Pięć tysięcy na już...
Usłyszałam westchnienie chłopaka. Chyba liczył na coś bardziej realnego. Teraz słyszałam stukanie w klawiaturę komputera i chrząkanie Daniela. Chyba nie miał mi dużej kwoty do zaoferowania.
- Emily... Jestem w stanie dać ci dwa... - powiedział zawiedziony.
- Super! Zawsze coś!
- To dobrze, że mogę pomóc - poczułam jego uśmiech przez słuchawkę. - Już wysyłam mojego pracownika do ciebie. Podaj mi swój adres, proszę.
Podałam swój adres, jak prosił. Nie zostało nic innego jak się rozłączyć.
- Mam nadzieję, że ta znajomość będzie trwała... - powiedziałam na koniec.
- Uwierz mi, że nie...
- To do usłyszenia, Daniel...
- Na razie, Emily.
Odłożyłam telefon i weszłam do salonu. Wszyscy skierowali wzrok na mnie. Rozłożyłam ręce.
- No... Jeszcze nam zostały trzy tysiące... - powiedziałam i usiadłam przy Carlosie.
Położyłam dłoń na jego czole.
- Cholera, znowu...! - pobiegłam do kuchni po mokry ręcznik.
Jego czoło dosłownie paliło. Nie wiedziałam jak to było możliwe. Nagle zemdlał i dodatkowo dostał gorączki. Bóg robił mi pod górkę...
Położyłam ręcznik na czole chłopaka i patrzyłam jak się męczy... Nie mogłam nic innego zrobić, jak trzymać go za rękę i wierzyć, że zaraz się obudzi.
Poczułam, że ktoś coś kładzie na stole. Spojrzałam w tamtą stronę. Chłopcy kładli pieniądze.
- Co wy robicie?! - podbiegłam do nich.
Spojrzałam do ich portfelów... Były totalnie puste.
- Macie mi to natychmiast zabrać! To wasze ostatnie pieniądze?!
- Może? - wzruszył ramionami Logan.
- Koniec! Ja sobie sama poradzę! Za co wy będziecie żyć?!
- Uspokój się! Trzeba pomóc Carlosowi, Emily! - Kendall chwycił mnie za ramiona. - To jest teraz najważniejsze!
Odepchnęłam go lekko i spojrzałam na pieniądze. Wzięłam je do ręki.
- Pięćset...
- Wiemy... Mało, ale... - powiedział James, ale nie dokończył.
Podbiegłam do niego i przytuliłam, potem Logana i Kendalla.
- Dziękuję...
Oni się tylko szczerze uśmiechnęli. Czekaliśmy i nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Moja głowa odruchowo zwróciła się w stronę drzwi.
- Ja otworzę - powiedział Logan.
Usłyszałam otwieranie drzwi.
- Cześć - odezwał się głos, jaki pamiętałam bardzo dobrze. - Daniel Goldstein.
- Jasne, ja Logan Henderson. Wchodź.
Wryło mnie w ziemię. Miał przyjechać jego pracownik. Bałam się tego spotkania. Zza rogu pojawił się on... Daniel Goldstein. Włosy zawsze miał krótko ścięte. Teraz miał zapuszczone i jeszcze bardziej kruczoczarne niż zazwyczaj.
- D-Daniel...?!
- Cześć, Emily... - uśmiechnął się miło.
Nie byłam nigdy pewna, czy jeszcze go kiedyś spotkam. Teraz stoi tutaj i uśmiecha się do mnie.
- Postanowiłem, że bezpieczniej będzie jak sam ci przekażę - podał mi kopertę.
- Dziękuję ci strasznie...! Ratujesz mnie po tym wszystkim...
- Jesteśmy przyjaciółmi... - uświadomił mi.
Spuściłam wzrok i uśmiechnęłam się. Zaczęłam się bawić palcami.
- Jak wam się żyje...? Jest Carlos? - zaczął się rozglądać.
- Tak, jest super - zatrzymałam się. - Carlos...? On... jest chory...
- Emily, co ty znowu opowiadasz? - usłyszałam wesoły głos i poczułam, że zaraz się przewrócę.
Wszyscy się odwróciliśmy i wszystkim opadły szczęki. Carlos uśmiechnięty stał za nami. Miałam wrażenie, że widzę ducha. Chciałam mu rzucić się w ramiona, ale nie mogłam tak postąpić przy Danielu. Dziwnie by to wyglądało. Musiałam grać.
- Cześć, Daniel - machnął do niego.
- Carlos, witaj ponownie - uśmiechnął się.
- Ja tam życie?
- No, przejąłem niedawno firmę i jakoś sobie radzę.
- Nadal sam?
- A powiem ci, że mam już tą jedyną - puścił mu oczko.
- Nie żartuj!
- Jesteśmy razem już rok - podrapał się po karku.
Chyba ich nie słuchał, wszyscy nie potrafili się otrząsnąć, że Carlos nagle się wybudził.
- Muszę już wracać do pracy. Powodzenia, Carlos - podał mu dłoń.
- Do usłyszenia, Daniel.
Daniel spojrzał na mnie i jeszcze raz się miło uśmiechnął.
- Jeszcze raz dziękuję ci ogromnie... - podałam rękę.
- Miło było cię znowu spotkać, Emily - pocałował mnie w nią.
Pożegnał się z resztą i wyszedł. Kiedy tylko drzwi się zamknęły za nim od razu wszyscy spojrzeliśmy na Carlosa. On tylko się uśmiechnął.
- Co? - rozłożył ręce.
Podbiegłam do niego i oplotłam wokół szyi. Łzy cisnęły mi się do oczu. Wiedziałam jednak, że to nie czas na płacz.
- Już okej... - odciągnął mnie i uśmiechnął się.
- Mam dwa i pół tysiąca, Carlos. Jeszcze tylko... - powiedziałam ledwo łapiąc oddech.
- Wiem, dwa pięćset i... - zatrzymał się. - Zaraz, chciałaś powiedzieć pięćset...
- Jak to pięćset...?
- Nie mówiłem ci...?
- Nie... Wszedłeś do domu, powiedziałeś tylko imię Eliot i zemdlałeś. Potem miałeś wysoką gorączkę.
- ...Która jest godzina?
- Osiemnasta...
- Okej, wszystko jest okej.
- Zdobyłeś te pieniądze?! - chwyciłam go za ramię.
- Dwa tysiące - kiwnął głową.
- Jezu, czyli... - chwyciłam go mocniej.
- Tak, zostało nam jeszcze pięćset...
Kamień spadł mi z serca. Odetchnęłam i odwróciłam się do reszty.
Nagle coś przykuło moją uwagę...
- Kendall? Co masz na ustach...? - zapytałam.
Ewidentnie miał krew. Jego warga była rozcięta, a koło oka miał siniaka.
- Kto ci to zrobił?
Chłopak szybko obtarł usta. Rose zaczęła się lekko trząść.
- Co się stało? - nikt nie odpowiadał. - ...Rose...?
Dziewczyna nic nie mówiła. Bała się.
- ...Napadli na was... - powiedziałam za nich.
- Jeden... Włamał się do domu, zaczął cię wyzywać. Był silniejszy. Nie dawałem mu rady... Potem wyzywał Rose... Tego już nie mogłem znieść, ale nie udało mi się... Rose go zastrzeliła... - Kendall spojrzał na blondynkę.
- R-Rose...? - nie wierzyłam własnym uszom. - T-ty...? Naprawdę...?
Wszyscy byli w szoku. Wszystkie oczy skierowały się na nią. Teraz to ona była gwoździem tego wieczoru. Ona tylko się trzęsła, nic nie mówiła. Stała i nie wiedziała co powiedzieć. Nigdy bym jej nie podejrzewała o coś takiego. Zawsze była silna i odważna, ale żeby zabiła człowieka...? Może to tak działa, że w obronie miłości człowiek potrafi zdziałać cuda i przebić się ponad wszystko, co możliwe.
- Ty chyba żartujesz...! - wydusiła z siebie Grace. - Jak...?
- N-Nie wiem... To tak jakoś samo... J-ja nie wiem, czy to byłam ja... To było jakbym lunatykowała... To nie byłam ja... Działałam impulsywnie... T-to nie była moja decyzja... To coś we mnie... - jąkała się i nie wiedziała, jak się tłumaczyć.
- Uratowała mnie... Tyle.
Mijały chwile ciszy. Nagle rozbrzmiał telefon Carlosa. Zadrżałam i spojrzałam na Carlosa. On popatrzył na mnie i ruszył do komórki.
- Na razie czekaj na nas.
- Okej.
Rzeczywiście, nie czekałam długo na przyjaciół. Zaczęła się burza mózgów.
- A twoi rodzice? - zapytała Sandra.
- Oni?! Chyba żartujesz...
Od zawsze miałam problemy z rodzicami. Nigdy nie chcieli mi pomóc. Od kiedy zaczęłam się spotykać z Carlosem oni mnie znienawidzili. Chcieli, żebym chodziła z synem ich znajomej, Danielem. Daniel Goldstein studiuje prawo i ma dużą firmę, którą odziedziczy po ojcu. Rodzice chcieli, żebym w przyszłości za niego wyszła i żyłabym jak pączek w maśle. Jednak ja się sprzeciwiłam, wcześniej spotkałam Carlosa i to w nim byłam zakochana. Daniel owszem, jest przystojny i nieźle nadziany, ale nie wyobrażałam sobie z nim życia. Z Carlosem mamy wspólne zainteresowania i kochaliśmy się. Carlos starał się wszystko dopiąć zawsze na ostatni guzik. Rodzice jednak nie zapominali o tym, że ma cienką pracę i nie ma willi. Odcinali mnie z nim i miałam im to za złe, oni jednak zawsze: "To dla twojego dobra, Emily...". W końcu pewnego dnia powiedziałam im, co o nich myślę. Oni powiedzieli jedno: "Od dzisiaj żyjesz za własne pieniądze. Niech on płaci za ciebie, skoro nas nie potrzebujesz". Wtedy wyszłam z domu i więcej nie wróciłam. Od tamtej pory mieszkałam z Carlosem. Od tamtej pory nie odezwałam się do nich ani słowem.
- Wątpię, że mi dadzą pięć tysięcy do ręki... - powiedziałam przewracając oczami.
- Nigdy nie wiadomo... Tu chodzi o jego rodzinę! - odezwała się Sandra.
- Nie ważne, czy o niego czy o jego rodzinę!
- Aż tak źle ich oceniasz?! To twoi rodzice!
- Okej, przestań krzyczeć! - chwyciłam się za głowę i usiadłam na krześle.
Sandra podeszła do mnie i położyła rękę na moim ramieniu.
- Przepraszam, to nie moi rodzice... To twój wybór... - powiedziała ciepłym głosem.
- Okej, spoko...
Po krótkiej chwili ciszy chwyciłam za telefon. Wciskałam klawisze i po chwili na wyświetlaczu widniał numer do mojej matki. Chciałam już nacisnąć na zieloną słuchawkę, ale przez chwilę się zawahałam.
- Co robisz? - zapytała Rose zaglądając na telefon.
- Szukam pomocy... - odpowiedziałam i nacisnęłam słuchawkę.
Z bijącym mocno sercem czekałam na głos matki. W pewnym momencie sygnał się pojawił i usłyszałam tylko ponure "Dom Fosterów, słucham?". Ciarki przeszły mi po plecach.
- Cześć, mamo...
- Emily?! Co, skończyły ci się pieniądze? - zaczęła bezczelnie.
- Mamo, proszę cię, potrzebuję pomocy!
- Coś ci chyba obiecaliśmy, nie? - drążyła ten temat.
- Błagam, rodzina Carlosa jest w niebezpieczeństwie!
- Cóż mnie to obchodzi, córko? Czy to moja sprawa? Czy cię nie ostrzegałam, że on będzie jednym wielkim problemem? Nie słuchałaś, kiedy mówiliśmy ci, że będziesz miała przez niego problemy. Więc żegnam i radź sobie sama.
- Zaczekaj, proszę...! - nie zdążyłam, bo się rozłączyła.
Rzuciłam telefonem o blat kuchenny.
- Pomogli, że niech was drzwi ścisną! - zmierzwiłam włosy ze zdenerwowania.
Wszyscy się rozeszli. Tylko ja i Rose zostałyśmy w kuchni, reszta poszła do salonu. Nagle coś przyszło mi do głowy. Może liczyłam na dużo, ale co miałam do stracenia...? Porwałam telefon i zaczęłam przejeżdżać listę kontaktów.
- A teraz co robisz? - zapytała.
- Robię z siebie kretynkę... - i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
Pytacie, do kogo dzwoniłam? Nie miałam innego wyboru... Do Daniela... Tylko on mi mógł pomóc.
- Biuro Goldstein, słucham?
Coś zabrało mi oddech. Ciarki przeszły mi po plecach. Tak dawno nie słyszałam jego głosu. Czułam się dziwnie. Nigdy go nie kochałam, bardzo lubiłam, nie kochałam. Przyjaźniliśmy się, jakiś czas później spotkałam Carlosa i to pokrzyżowało plany rodziców. Kombinowali jak nas spleść ze sobą, a my ciągle kombinowaliśmy jak od tego uciec. Daniel także nie czuł do mnie niczego więcej niż przyjaźń. W końcu tego dnia, co uciekłam z domu powiedziałam rodzicom, że go nie kocham, nie zależy mi na nim i nie potrzebuję go. To było nie fair z mojej strony, ale ta złość wyszła ze mnie i do tego się przekształciła. Moi rodzice powiedzieli to rodzicom Daniela, a oni jemu. Dlatego nasz kontakt się urwał.
"Biuro Goldstein...? To znaczy, że już przejął firmę od ojca..."
- Daniel...? - odezwałam się bliska płaczu.
- E-Emily...?! - był bardzo zdziwiony.
- Daniel, ja wiem, masz prawo być wściekły na mnie. Może jestem nienormalna, że dzwonię do ciebie po tym wszystkim...
- Zaczekaj, co się stało? - był spokojny i słychać było, że się martwi.
- Potrzebuję twojej pomocy...
- O co chodzi, mów.
- Nie jesteś na mnie zły...?
- Za to co się wydarzyło dwa lata temu? Rozumiem, że nie mówiłaś naprawdę. Byliśmy przyjaciółmi i wiem jaka jesteś. No więc...?
Zrobiło mi się lżej na sercu. Nie mogłam uwierzyć, że aż tak mi ufa. Otrząsnęłam się i wróciłam do rzeczywistości.
- Potrzebuję pieniędzy...
- Na kiedy? Ile? Mogę ci pomóc.
Przez chwilę się zawahałam. Spojrzałam przez drzwi do kuchni na leżącego w gorączce Carlosa. Zegar tykał.
- Pięć tysięcy na już...
Usłyszałam westchnienie chłopaka. Chyba liczył na coś bardziej realnego. Teraz słyszałam stukanie w klawiaturę komputera i chrząkanie Daniela. Chyba nie miał mi dużej kwoty do zaoferowania.
- Emily... Jestem w stanie dać ci dwa... - powiedział zawiedziony.
- Super! Zawsze coś!
- To dobrze, że mogę pomóc - poczułam jego uśmiech przez słuchawkę. - Już wysyłam mojego pracownika do ciebie. Podaj mi swój adres, proszę.
Podałam swój adres, jak prosił. Nie zostało nic innego jak się rozłączyć.
- Mam nadzieję, że ta znajomość będzie trwała... - powiedziałam na koniec.
- Uwierz mi, że nie...
- To do usłyszenia, Daniel...
- Na razie, Emily.
Odłożyłam telefon i weszłam do salonu. Wszyscy skierowali wzrok na mnie. Rozłożyłam ręce.
- No... Jeszcze nam zostały trzy tysiące... - powiedziałam i usiadłam przy Carlosie.
Położyłam dłoń na jego czole.
- Cholera, znowu...! - pobiegłam do kuchni po mokry ręcznik.
Jego czoło dosłownie paliło. Nie wiedziałam jak to było możliwe. Nagle zemdlał i dodatkowo dostał gorączki. Bóg robił mi pod górkę...
Położyłam ręcznik na czole chłopaka i patrzyłam jak się męczy... Nie mogłam nic innego zrobić, jak trzymać go za rękę i wierzyć, że zaraz się obudzi.
Poczułam, że ktoś coś kładzie na stole. Spojrzałam w tamtą stronę. Chłopcy kładli pieniądze.
- Co wy robicie?! - podbiegłam do nich.
Spojrzałam do ich portfelów... Były totalnie puste.
- Macie mi to natychmiast zabrać! To wasze ostatnie pieniądze?!
- Może? - wzruszył ramionami Logan.
- Koniec! Ja sobie sama poradzę! Za co wy będziecie żyć?!
- Uspokój się! Trzeba pomóc Carlosowi, Emily! - Kendall chwycił mnie za ramiona. - To jest teraz najważniejsze!
Odepchnęłam go lekko i spojrzałam na pieniądze. Wzięłam je do ręki.
- Pięćset...
- Wiemy... Mało, ale... - powiedział James, ale nie dokończył.
Podbiegłam do niego i przytuliłam, potem Logana i Kendalla.
- Dziękuję...
Oni się tylko szczerze uśmiechnęli. Czekaliśmy i nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Moja głowa odruchowo zwróciła się w stronę drzwi.
- Ja otworzę - powiedział Logan.
Usłyszałam otwieranie drzwi.
- Cześć - odezwał się głos, jaki pamiętałam bardzo dobrze. - Daniel Goldstein.
- Jasne, ja Logan Henderson. Wchodź.
Wryło mnie w ziemię. Miał przyjechać jego pracownik. Bałam się tego spotkania. Zza rogu pojawił się on... Daniel Goldstein. Włosy zawsze miał krótko ścięte. Teraz miał zapuszczone i jeszcze bardziej kruczoczarne niż zazwyczaj.
- D-Daniel...?!
- Cześć, Emily... - uśmiechnął się miło.
Nie byłam nigdy pewna, czy jeszcze go kiedyś spotkam. Teraz stoi tutaj i uśmiecha się do mnie.
- Postanowiłem, że bezpieczniej będzie jak sam ci przekażę - podał mi kopertę.
- Dziękuję ci strasznie...! Ratujesz mnie po tym wszystkim...
- Jesteśmy przyjaciółmi... - uświadomił mi.
Spuściłam wzrok i uśmiechnęłam się. Zaczęłam się bawić palcami.
- Jak wam się żyje...? Jest Carlos? - zaczął się rozglądać.
- Tak, jest super - zatrzymałam się. - Carlos...? On... jest chory...
- Emily, co ty znowu opowiadasz? - usłyszałam wesoły głos i poczułam, że zaraz się przewrócę.
Wszyscy się odwróciliśmy i wszystkim opadły szczęki. Carlos uśmiechnięty stał za nami. Miałam wrażenie, że widzę ducha. Chciałam mu rzucić się w ramiona, ale nie mogłam tak postąpić przy Danielu. Dziwnie by to wyglądało. Musiałam grać.
- Cześć, Daniel - machnął do niego.
- Carlos, witaj ponownie - uśmiechnął się.
- Ja tam życie?
- No, przejąłem niedawno firmę i jakoś sobie radzę.
- Nadal sam?
- A powiem ci, że mam już tą jedyną - puścił mu oczko.
- Nie żartuj!
- Jesteśmy razem już rok - podrapał się po karku.
Chyba ich nie słuchał, wszyscy nie potrafili się otrząsnąć, że Carlos nagle się wybudził.
- Muszę już wracać do pracy. Powodzenia, Carlos - podał mu dłoń.
- Do usłyszenia, Daniel.
Daniel spojrzał na mnie i jeszcze raz się miło uśmiechnął.
- Jeszcze raz dziękuję ci ogromnie... - podałam rękę.
- Miło było cię znowu spotkać, Emily - pocałował mnie w nią.
Pożegnał się z resztą i wyszedł. Kiedy tylko drzwi się zamknęły za nim od razu wszyscy spojrzeliśmy na Carlosa. On tylko się uśmiechnął.
- Co? - rozłożył ręce.
Podbiegłam do niego i oplotłam wokół szyi. Łzy cisnęły mi się do oczu. Wiedziałam jednak, że to nie czas na płacz.
- Już okej... - odciągnął mnie i uśmiechnął się.
- Mam dwa i pół tysiąca, Carlos. Jeszcze tylko... - powiedziałam ledwo łapiąc oddech.
- Wiem, dwa pięćset i... - zatrzymał się. - Zaraz, chciałaś powiedzieć pięćset...
- Jak to pięćset...?
- Nie mówiłem ci...?
- Nie... Wszedłeś do domu, powiedziałeś tylko imię Eliot i zemdlałeś. Potem miałeś wysoką gorączkę.
- ...Która jest godzina?
- Osiemnasta...
- Okej, wszystko jest okej.
- Zdobyłeś te pieniądze?! - chwyciłam go za ramię.
- Dwa tysiące - kiwnął głową.
- Jezu, czyli... - chwyciłam go mocniej.
- Tak, zostało nam jeszcze pięćset...
Kamień spadł mi z serca. Odetchnęłam i odwróciłam się do reszty.
Nagle coś przykuło moją uwagę...
- Kendall? Co masz na ustach...? - zapytałam.
Ewidentnie miał krew. Jego warga była rozcięta, a koło oka miał siniaka.
- Kto ci to zrobił?
Chłopak szybko obtarł usta. Rose zaczęła się lekko trząść.
- Co się stało? - nikt nie odpowiadał. - ...Rose...?
Dziewczyna nic nie mówiła. Bała się.
- ...Napadli na was... - powiedziałam za nich.
- Jeden... Włamał się do domu, zaczął cię wyzywać. Był silniejszy. Nie dawałem mu rady... Potem wyzywał Rose... Tego już nie mogłem znieść, ale nie udało mi się... Rose go zastrzeliła... - Kendall spojrzał na blondynkę.
- R-Rose...? - nie wierzyłam własnym uszom. - T-ty...? Naprawdę...?
Wszyscy byli w szoku. Wszystkie oczy skierowały się na nią. Teraz to ona była gwoździem tego wieczoru. Ona tylko się trzęsła, nic nie mówiła. Stała i nie wiedziała co powiedzieć. Nigdy bym jej nie podejrzewała o coś takiego. Zawsze była silna i odważna, ale żeby zabiła człowieka...? Może to tak działa, że w obronie miłości człowiek potrafi zdziałać cuda i przebić się ponad wszystko, co możliwe.
- Ty chyba żartujesz...! - wydusiła z siebie Grace. - Jak...?
- N-Nie wiem... To tak jakoś samo... J-ja nie wiem, czy to byłam ja... To było jakbym lunatykowała... To nie byłam ja... Działałam impulsywnie... T-to nie była moja decyzja... To coś we mnie... - jąkała się i nie wiedziała, jak się tłumaczyć.
- Uratowała mnie... Tyle.
Mijały chwile ciszy. Nagle rozbrzmiał telefon Carlosa. Zadrżałam i spojrzałam na Carlosa. On popatrzył na mnie i ruszył do komórki.
Carlos.
Zobaczyłem nieznany mi numer. Wiedziałem czego się spodziewać.
- Halo? - odezwałem się bez zawahania.
- Pena! Jak miło cię znowu usłyszeć. Myślę, że jesteś już na nogach - mówił zachrypnięty głos.
- Mam jeszcze pięć godzin.
- Wiesz? Zmiana planów...
Emily.
Usłyszałam brzęczenie silnika samochodu. Odwróciłam się do okna i zobaczyłam znowu czarnego mercedesa.
- Carlos...? - zwróciłam się.
Chłopak spojrzał na mnie i za okno.
Carlos.
- Chcesz nas zabić? - zgadywałem.
- Was? Nie... Jeszcze - zaśmiał się.
- Gadaj do rzeczy! - denerwowałem się.
Samochód podjechał pod nasz dom.
- Mów, ty gnoju! Co kombinujesz!
- Chyba chciałeś powiedzieć: "wykombinowałem" - znowu się zaśmiał.
Ręce zaczęły mi się trząść z nerwów.
- Chyba już wiesz, co zrobiła twoja kumpela?
- Gadaj! Bo zaraz stracę cierpliwość! - zacząłem krzyczeć.
- Straciliśmy jednego, najlepszego z gangu. Przekroczyliście limit, moi mili - mówił tym razem poważnie.
Rozłączył się.
Pukanie do drzwi.
Wszystkim serca stanęły.
James wziął głęboki wdech i podszedł do drzwi. Z kurtki wyciągnął pistolet i przeładował go.
Szybko je otworzył i...
No właśnie...
Nic.
Nikogo nie było.
Emily.
Spojrzałam przez jego ramię i zobaczyłam na ziemi płytę. Wzięłam ją do ręki i pokazałam Carlosowi. On obejrzał pudełko. Nie było na nim nic. Tylko biała okładka. Odwrócił je i z drugiej strony widniał napis... napisany krwią...
"Trzy słowa: Game Over, Pena"
Zakryłam usta dłonią i zauważyłam, że ręce Carlosa się jeszcze bardziej trzęsą. Otworzył pudełko i w niej była płyta i kartka.
"Dosłownie parę minut temu. Za postępowanie nie według moich zasad należy się kara" - pisało.
Coraz bardziej się bałam. Carlos wsadził płytę do starego i prawie zepsutego już DVD. Latynos stanął przed telewizorem, a ja koło niego. Napięcie sięgało zenitu. Pojawił się obraz i poczułam jak mdleję. Na pięciu krzesłach siedzieli przywiązani mama, tata, Antonio, Javi i Andres.
- Nie, nie, nie... - przyklęknął załamany.
- No, ostatnie słowa! Ma być wzruszająco, jasne?! Kamera i... akcja! - mówił bezlitosnym i roześmianym głosem ktoś za kamerą.
Wyraźnie miał z tego radość.
- Carlos, nie mamy ci tego za złe... Próbowałeś... Jesteśmy z ciebie dumni, bo dużo zrobiłeś... - mówił jego tata.
Jego głos nie drżał, nie załamywał się. Jego tata zawsze był odważny i nie bał się życia. Jego tata był dla niego autorytetem. Carlos zasłonił twarz rękoma.
- Synku, kochamy cię wszyscy, bo wiemy, że nie jesteśmy tobie obojętni... - zaczęła mama. - Zrobiłeś tak wiele, że możemy powiedzieć, że szedłeś po trupach... Zawsze byłeś pomocny i inteligentny... Do dzisiaj jesteś taki sam... Po prostu perfekcyjny...
Teraz to ja się rozpłakałam. Przykucnęłam przy chłopaku i go objęłam.
- A Emily... - powiedziała po sekundzie.
Mój wzrok wrócił na mamę.
- Tobie chcę powiedzieć, że cieszę się, że mam taką cudowną córkę...
Zaczęłam szlochać i jeszcze bardziej płakać.
- Wiem, Carlos jeszcze ci się nie oświadczył i... - zaśmiała się naprawdę sztucznie. - ...nie zobaczę cię w białej sukni, idącej do ołtarza z pięknym bukietem...
Nie wiedziałam, ile jeszcze wytrzymam.
- ...Carlos nigdy nie trafił na taką piękną, mądrą i cudowną dziewczynę jak ty...
Chłopak wyłonił się ze swoich rąk i spojrzał na mnie. Widząc, że płaczę jak nigdy, przytulił mnie i głaskał po głowie.
- Ma rację... - szepnął płaczliwym głosem.
- ...Przypominasz mi mnie, kiedy spotkałam Carlosa... - spojrzała na tatę. - ...Obyście byli szczęśliwi... Bez nas też jakoś sobie ułożycie życie... - uśmiechnęła się i spuściła głowę.
- Słuchaj, braciszku - odezwał się Antonio. - Chyba nikt nie ma tak szurniętego, a za razem odważnego brata...
Javi i Andres nie byli w stanie nic powiedzieć, albo nie mieli już co mówić... Wszystko już zostało powiedziane...
Nagle przez cały dom przeszły głośne strzały. Zaczęły się piski i krzyki. Napięcie wstałam i uciekłam do sypialni płacząc. Rzuciłam się na łóżko i modliłam się, żeby to był tylko sen. Strzały ustały, ktoś rzucił pilotem.
Chciałam się już obudzić...
_______________________________________
No i jest... Najbardziej tragiczny rozdział, pełen emocji i przeżyć. Sama miałam łzy w oczach pisząc go.
Co będzie dalej...?
Tego się dowiecie w poniedziałek lub wtorek.
Co do szablonu.
To jest szablon zastępczy, na jakieś parę dni, bo tamten mi się lekko popsuł. Niedługo dostanę moje zamówienie i będzie pięknie.
Pojawiła się nowa postać.
Zapraszam do zakładki Bohaterowie!
nareszcie przeczytałam :D
OdpowiedzUsuńcudne to jest <3 mam nadzieję, że i ja będę tak dobrze pisać :D IYKWIM :D
Cudo , cudo i jeszcze raz cudo ! ja też chcę tak dobrze pisać :(
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta <3
Ja pierdole. Jezu. Rozdział zajebisty. Wiesz, że ryczę. Boże. To nie mogło się tak skończyć. Nie mogło. Ja pierdole. Oby tylko Rose się nie obwiniała. Ciekawe jak to będzie dalej.. Czekam na NN.
OdpowiedzUsuńO mój Boże, nie, nie, nie, nie wierzę. Kurwa! Dlaczego?!
OdpowiedzUsuńMoja droga, powiedzieć ci muszę, że kocham tego bloga. Wspaniale piszesz <3
Czekaaam <3
Osz ty...to jest prze genialny rozdział. Sama jak to czytałam miałam łzy w oczach...Żeby wszystko dobrze poszło...Czekam nn :*
OdpowiedzUsuń