Carlos.
Telefon.
Nagle znalazłem się na sofie w salonie. Oddychałem szybko i cały byłem zlany potem. Spojrzałem na lewą dłoń... nie było na niej krwi. Rozejrzałem się dookoła siebie. Wszystko było w normie.
Zorientowałem się, że ciągle dzwoni telefon. Chwyciłem go do ręki i spojrzałem na wyświetlacz.
- Grace? - szybko odebrałem.
- Carlos, przykro mi... nie znaleźliśmy jej... - oznajmiła zawiedziona.
"Czyli to był sen...! Dzięki Bogu...!"
Szybko potem dotarło do mnie, że Grace też nie miała najlepszej wiadomości...
- Szukaliście wszędzie?
- Tak... Nic nie przykuło naszej uwagi...
- A-Ale...! - nie mogłem w to uwierzyć.
- Przykro mi, Carlos...
Rozłączyła się.
Ze złości rzuciłem telefonem o ścianę. Zacząłem wszystkim rzucać, wywracać, psuć, tłuc. Złość we mnie była niewyobrażalnie duża. Lucy była tak przerażona, że uciekła do kuchni. Kiedy nie miałem już co psuć, z bezsilności zsunąłem się po ścianie i usiadłem na ziemi. Płakałem i byłem cholernie wściekły na siebie. Byłem wściekły za to, co było we śnie i to, co się działo teraz... Jej słowa krążyły mi bezlitośnie po głowie...
"Tutaj! Carlos, ratuj!"
"C... Carlos..."
"Ja nie chcę... Chcę być z tobą..."
"Zostawiłeś mnie... Nie wiem, czy mogę ci znowu uwierzyć..."
Nie wiedziałem ile jeszcze zniosę w tym stresie i poczuciu winy.
- Jestem do niczego...
***
Pukanie.
Znowu zasnąłem. Cały salon wyglądał jakby przeszło przez niego tornado.
Znowu pukanie.
- To oni...!
Zerwałem się z podłogi i pobiegłem do drzwi biorąc po drodze pistolet. Szybko otworzyłem drzwi, ale znowu nikogo nie było...
- Cholera...
Na ziemi leżała koperta.
- O nie... - ostrożnie ją podniosłem i trzęsącymi się rękoma otworzyłem ją.
Policzek Emily był przecięty dość głęboko. Myślałem, że za moment rozniosę cały dom.
- Zabiję gnoi! - wykrzyczałem na cały głos.
Nie obchodziło mnie, co pomyślą sobie sąsiedzi, już i tak widzieli trochę za dużo...
- Muszę ją znaleźć, szybko... - zabrałem pistolet i wybiegłem z domu.
Odpaliłem silnik samochodu i z piskiem opon ruszyłem na drogę. Ulice były puste, więc pędziłem tak szybko jak się tylko dało. Nie zważałem na nic innego jak na to, że muszę znaleźć Emily, natychmiast. Nie chciałem zwlekać ani sekundy dłużej. Obraz przed oczami rozmywał się co chwila.
Trąbienie.
Otworzyłem oczy.
Jechałem prosto na samochód.
Szybko skręciłem w prawo na pobocze. Prawie uderzyłem w słup. Przeciwny samochód pojechał dalej swoją drogą. Złość prawie mnie roznosiła. Uderzyłem parę razy pięściami o kierownicę.
- Do jasnej cholery... - przeklinałem pod nosem.
Przejechałem dłońmi po twarzy i włosach. Usłyszałem syreny.
- Nie no, nie wierze... - uderzyłem po raz kolejny pięścią o kierownicę.
Radiowóz zaparkował za mną, a z niego wysiadł jeden policjant.
- Teraz to mam przekichane...
- Dzień dobry - odezwał się beznamiętnie policjant, kiedy otworzyłem szybę.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry... - próbowałem nie wybuchnąć złością.
- Dokąd się tak spieszy obywatelowi? - zapytał.
- To bardzo ważne. Nie możemy zakończyć na upomnieniu?
Policjant robił mi pod górkę, jak każdy policjant...
- Nic nie jest ważniejsze od przestrzegania prawa, proszę pana. Dokumenty poproszę - nie trafiłem na miłego stróża prawa.
Podałem prawo jazdy i inne dokumenty. Mężczyzna przeglądał je trochę długo... Siedziałem jak na szpilkach. Każda sekunda była dla mnie cenna. Po chwili zastanowienia policjant powiedział:
- Proszę pojechać ze mną na komisariat.
Miałem wrażenie, że za chwilę strzelę facetowi kulką w głowę. Jednak nie mogłem już zabijać ludzi... Zabiłem wystarczająco dużo...
- Nie! Nie mogę! Muszę szukać mojej dziewczyny!
- Proszę się uspokoić i wsiąść do radiowozu - nie słuchał mnie.
- Porwali moją dziewczynę! Takimi powinniście się zająć!
- Jestem innego zdania. Proszę wysiąść z samochodu.
"On jest głuchy, czy tępy?!"
Wysiadłem z samochodu z ogromną siłą trzaskając drzwiami Mitsubishi Lancera. Gorzej być nie mogło.
ZAPRASZAM TAKŻE NA BLOGA @VICTORIA_WIKA! CU.DO.WNIE POKAZUJE SZKOŁĘ W LA : D
Policzek Emily był przecięty dość głęboko. Myślałem, że za moment rozniosę cały dom.
- Zabiję gnoi! - wykrzyczałem na cały głos.
Nie obchodziło mnie, co pomyślą sobie sąsiedzi, już i tak widzieli trochę za dużo...
- Muszę ją znaleźć, szybko... - zabrałem pistolet i wybiegłem z domu.
Odpaliłem silnik samochodu i z piskiem opon ruszyłem na drogę. Ulice były puste, więc pędziłem tak szybko jak się tylko dało. Nie zważałem na nic innego jak na to, że muszę znaleźć Emily, natychmiast. Nie chciałem zwlekać ani sekundy dłużej. Obraz przed oczami rozmywał się co chwila.
Trąbienie.
Otworzyłem oczy.
Jechałem prosto na samochód.
Szybko skręciłem w prawo na pobocze. Prawie uderzyłem w słup. Przeciwny samochód pojechał dalej swoją drogą. Złość prawie mnie roznosiła. Uderzyłem parę razy pięściami o kierownicę.
- Do jasnej cholery... - przeklinałem pod nosem.
Przejechałem dłońmi po twarzy i włosach. Usłyszałem syreny.
- Nie no, nie wierze... - uderzyłem po raz kolejny pięścią o kierownicę.
Radiowóz zaparkował za mną, a z niego wysiadł jeden policjant.
- Teraz to mam przekichane...
- Dzień dobry - odezwał się beznamiętnie policjant, kiedy otworzyłem szybę.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry... - próbowałem nie wybuchnąć złością.
- Dokąd się tak spieszy obywatelowi? - zapytał.
- To bardzo ważne. Nie możemy zakończyć na upomnieniu?
Policjant robił mi pod górkę, jak każdy policjant...
- Nic nie jest ważniejsze od przestrzegania prawa, proszę pana. Dokumenty poproszę - nie trafiłem na miłego stróża prawa.
Podałem prawo jazdy i inne dokumenty. Mężczyzna przeglądał je trochę długo... Siedziałem jak na szpilkach. Każda sekunda była dla mnie cenna. Po chwili zastanowienia policjant powiedział:
- Proszę pojechać ze mną na komisariat.
Miałem wrażenie, że za chwilę strzelę facetowi kulką w głowę. Jednak nie mogłem już zabijać ludzi... Zabiłem wystarczająco dużo...
- Nie! Nie mogę! Muszę szukać mojej dziewczyny!
- Proszę się uspokoić i wsiąść do radiowozu - nie słuchał mnie.
- Porwali moją dziewczynę! Takimi powinniście się zająć!
- Jestem innego zdania. Proszę wysiąść z samochodu.
"On jest głuchy, czy tępy?!"
Wysiadłem z samochodu z ogromną siłą trzaskając drzwiami Mitsubishi Lancera. Gorzej być nie mogło.
***
- Powtarzam, panie władzo, że porwali mi dziewczynę! - próbowałem się bronić jadąc już w radiowozie.
- Każda wymówka jest dobra, co?
- Przepraszam? - nie wierzyłem własnym uszom.
Policjant zaśmiał się krótko i sztucznie.
- Takich jak ty spotykam codziennie. Ten się spóźnia do pracy, temu żona rodzi w szpitalu, ten z żoną na wyprzedaż nie zdąży, temu kot utknął na drzewie, ten zostawił zupę na ogniu - wymieniał bezczelnie się uśmiechając.
- Torturują ją! Wysyłają mi zdjęcia z jej ranami!
- Tak, coś jeszcze? - droczył się ze mną.
- Posłuchaj, panie Wielkie-Doświadczenie. Nie mam czasu na przeciwności losu. Muszę ratować dziewczynę i mam to gdzieś, czy wsadzi mnie pan do kicia, czy nie. Proszę mi odpuścić.
Mężczyzna w ciszy kręcił kierownicą i wpatrywał się w ulicę. W napięciu czekałem na jego słowa. Jego twarz była skupiona i, co było dziwne, nie mrugał. Nie miałem pojęcia jak on tak może.
- Jeśli bym cię wypuścił... - zaczął oschle. - ...pozbawiono by mnie pracy i mieszkałbym pod mostem. Ty złamałeś prawo, ja mam taką pracę, żeby cię ukarać. Takie jest życie.
Poczułem w sobie, że zaraz wybuchnę. Nie mogłem trafić na gorszego typka.
- Jesteśmy, wysiadaj - rozkazał i otworzył drzwi radiowozu.
Zaprowadzono mnie na komendę. Mój "bardzo wyrozumiały" policjant wsadził mnie do jednego biura i chciał wyjść. Zwróciłem się do niego zdenerwowany.
- ...Jeśli moja dziewczyna zginie... to ja cię znajdę i nie odpuszczę...
- Już się boję, dzieciak mi nie odpuści - zaśmiał się bezczelnie i wyszedł trzaskając drzwiami.
W pokoju zrobiło się cicho i zimno. Usiadłem przy stole i schowałem twarz w dłoniach. Czas uciekał, zegar tykał, serce biło, myśli płynęły, łzy się cisnęły...
- Jestem do niczego... - szepnąłem sam do siebie.
Drzwi się otwarły.
- Kolejny pirat drogowy? - usłyszałem nowy, znudzony głos.
Liczyłem na wsparcie od innego policjanta.
- Potrzebuję pomocy - zacząłem.
- Tak, nie prowadzi się po pijaku - mówił monotonnym głosem.
"Czy w LA nie ma już wyrozumiałych służb...?"
- Porwano moją dziewczynę - kontynuowałem. - Muszę ją odnaleźć, grozi jej niebezpieczeństwo.
- Nie kłamiesz, młody? - usiadł przede mną.
- Nie! Gang zabił moją rodzinę, a teraz mają ją!
- Dobrze, uspokój się - wydawało się, że wie co robi. - Opowiedz, co się stało.
Jak chciał, tak było. Opowiedziałem w miarę sprawnie wszystko od początku do końca. Facet się nieźle zaangażował. Lepiej się zaangażował niż pan Wielkie-Doświadczenie.
- Mówisz, że patrol nic nie dał? Słyszałem o tej sprawie od taty Grace... Kazał się nie wtrącać. Widać powinienem... Staruszek Bridget się starzeje coraz bardziej...
- Pomoże mi pan?
Mężczyzna westchnął i spojrzał na swoje dłonie.
- Ja raczej ci nie pomogę, młody...
- A-Ale...!
- Jeśli ani Grace, ani jej ojciec nic nie wykombinowali...
- Proszę, nie mogę jej zostawić! - wstałem z krzesła.
- Spokojnie, nie denerwuj się - uspokajał mnie.
Odetchnąłem i usiadłem z powrotem.
- No więc... nazywasz się...?
- Pena... Carlos Pena... - odpowiedziałem cicho.
- Carlos, słuchaj. Policja nie może ich znaleźć, co nie znaczy, że na przykład detektyw też nie.
- Mam wynająć detektywa?
- Dokładnie tak.
- Nie mam pieniędzy na wynajęcie detektywa...
Mężczyzna czegoś nie rozumiał.
- Mówiłeś, że zbierałeś te pieniądze, tak?
- Tak, i co w związku z tym...?
Chwilę się zastanowiłem.
"Dlaczego na to nie wpadłem, idiota!"
- Racja! Nie oddałem im tej reszty pieniędzy! Muszę jechać do domu!
- Nie pojedziesz, samochód został zawieziony pod twój dom - uprzedził mnie. - Zawiozę cię.
Mężczyzna w ciszy kręcił kierownicą i wpatrywał się w ulicę. W napięciu czekałem na jego słowa. Jego twarz była skupiona i, co było dziwne, nie mrugał. Nie miałem pojęcia jak on tak może.
- Jeśli bym cię wypuścił... - zaczął oschle. - ...pozbawiono by mnie pracy i mieszkałbym pod mostem. Ty złamałeś prawo, ja mam taką pracę, żeby cię ukarać. Takie jest życie.
Poczułem w sobie, że zaraz wybuchnę. Nie mogłem trafić na gorszego typka.
- Jesteśmy, wysiadaj - rozkazał i otworzył drzwi radiowozu.
Zaprowadzono mnie na komendę. Mój "bardzo wyrozumiały" policjant wsadził mnie do jednego biura i chciał wyjść. Zwróciłem się do niego zdenerwowany.
- ...Jeśli moja dziewczyna zginie... to ja cię znajdę i nie odpuszczę...
- Już się boję, dzieciak mi nie odpuści - zaśmiał się bezczelnie i wyszedł trzaskając drzwiami.
W pokoju zrobiło się cicho i zimno. Usiadłem przy stole i schowałem twarz w dłoniach. Czas uciekał, zegar tykał, serce biło, myśli płynęły, łzy się cisnęły...
- Jestem do niczego... - szepnąłem sam do siebie.
Drzwi się otwarły.
- Kolejny pirat drogowy? - usłyszałem nowy, znudzony głos.
Liczyłem na wsparcie od innego policjanta.
- Potrzebuję pomocy - zacząłem.
- Tak, nie prowadzi się po pijaku - mówił monotonnym głosem.
"Czy w LA nie ma już wyrozumiałych służb...?"
- Porwano moją dziewczynę - kontynuowałem. - Muszę ją odnaleźć, grozi jej niebezpieczeństwo.
- Nie kłamiesz, młody? - usiadł przede mną.
- Nie! Gang zabił moją rodzinę, a teraz mają ją!
- Dobrze, uspokój się - wydawało się, że wie co robi. - Opowiedz, co się stało.
Jak chciał, tak było. Opowiedziałem w miarę sprawnie wszystko od początku do końca. Facet się nieźle zaangażował. Lepiej się zaangażował niż pan Wielkie-Doświadczenie.
- Mówisz, że patrol nic nie dał? Słyszałem o tej sprawie od taty Grace... Kazał się nie wtrącać. Widać powinienem... Staruszek Bridget się starzeje coraz bardziej...
- Pomoże mi pan?
Mężczyzna westchnął i spojrzał na swoje dłonie.
- Ja raczej ci nie pomogę, młody...
- A-Ale...!
- Jeśli ani Grace, ani jej ojciec nic nie wykombinowali...
- Proszę, nie mogę jej zostawić! - wstałem z krzesła.
- Spokojnie, nie denerwuj się - uspokajał mnie.
Odetchnąłem i usiadłem z powrotem.
- No więc... nazywasz się...?
- Pena... Carlos Pena... - odpowiedziałem cicho.
- Carlos, słuchaj. Policja nie może ich znaleźć, co nie znaczy, że na przykład detektyw też nie.
- Mam wynająć detektywa?
- Dokładnie tak.
- Nie mam pieniędzy na wynajęcie detektywa...
Mężczyzna czegoś nie rozumiał.
- Mówiłeś, że zbierałeś te pieniądze, tak?
- Tak, i co w związku z tym...?
Chwilę się zastanowiłem.
"Dlaczego na to nie wpadłem, idiota!"
- Racja! Nie oddałem im tej reszty pieniędzy! Muszę jechać do domu!
- Nie pojedziesz, samochód został zawieziony pod twój dom - uprzedził mnie. - Zawiozę cię.
[ 15 minut później ]
Byliśmy już pod moim domem. Miałem wrażenie, że śnię. Mój samochód był zdemolowany. Szyby było powybijane, opony przedziurawione, wszędzie było pełno wgniotów i rys.
- Co do cholery?! - nie czekałem, aż policjant się zatrzyma.
Podbiegłem do auta. Cały zniszczony.
- Kto to zrobił?! - zapytałem policjanta idącego właśnie w moją stronę.
- Nie wiem... - pokręcił zdziwiony głową. - Carlos...? To chyba nie koniec...
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem. Pokazał na mój dom. Drzwi były wyłamane. Pobiegłem do wejścia. Wszystko było zniszczone i to nie była moja robota. Było zniszczone WSZYSTKO. Co chwila na coś stawałem. W końcu zauważyłem duży napis na ścianie przedpokoju.
- "Dwa do zera, Pena"... - przeczytałem.
Ciarki przeszły mi po plecach. Robiło się coraz gorzej. Moja ręka zacisnęła się w pięść.
"Pieniądze...!" - uzmysłowiłem sobie.
Pobiegłem do komody zamkniętej na klucz. Pieniądze zniknęły. Serce zaczęło mi szybciej bić. Krew zagotowała się we mnie.
- Wyprzedzili mnie...
Przepraszam, wiem, za długo go pisałam... Miałam chwilowe zawieszenie... Długa historia...
Ale już jest, żeby was uspokoić ; ) Wszyscy się zaczęli martwić, że Emily nie żyje ; D MAM WAS! : D
13 komentarzy do 18 rozdziału...?!
10 obserwacji...?!
ŻARTUJECIE?!
KOCHAM WAS! : )
Nie przewidziałam, że "Trouble" zdobędzie taką popularność : D (Tak jak napisałam w Prologu: "Nie jestem wróżbitką")
Dziękuję za wszystkie komentarze, obserwacje i miłe słowa : ) Cieszę się, że sprawiam wam przyjemność moimi chorymi pomysłami : ) Może kiedyś ten fanfiction będzie takie jak słynny "Danger" i "Dark"? Marzę o tym...
Jak wam się podoba nowy i oficjalny szablon? : ) Dość długo nad nim siedziałam, nie wyszedł jakoś fantastycznie, ale ujdzie ; D
Zapraszam do zakładki "Bohaterowie", lekko pozmieniałam zdjęcia bohaterów ; )
Kliknijcie w "Zwiastun" i dajcie lajka, skomentujcie, czy co tam : ) (JUŻ MA 100 WYŚWIETLEŃ, DZIĘKI!)
ZAPRASZAM NA BLOGA KATE! : ) NAJLEPSZY BLOG WSZECHCZASÓW : D POJAWIŁ SIĘ NOWY ROZDZIAŁ!
ZAPRASZAM TEŻ NA BLOGA @HENDERAUHL! BARDZO WCIĄGA : D
ZAPRASZAM TAKŻE NA BLOGA @VICTORIA_WIKA! CU.DO.WNIE POKAZUJE SZKOŁĘ W LA : D
O matko. Ale Jak?? Carlosptrzymaj się czekam na nn
OdpowiedzUsuńJEDZIEMY DO VEGAS NA TRZY!
OdpowiedzUsuńRAZ..
DWA..
A NIE TO NIE TEN BLOG : DDDDDDDDDDDDD
SORRY, ZA MOJĄ NIENORMALNOŚĆ : DDDD
No udalo ci sie mnie wkrecic xd
OdpowiedzUsuńMasz talent :))
Czekam na nastepny rozdzial :D
Ufff...kamień z serca mi spadł! Już myślałam że ją zabili! Dawaj szybko następny rozdział! Oby pomogli odszukać Carlosowi Emily!
OdpowiedzUsuńCO?? WOW Ale dobrze, że żyję. Porąbana policja. -,- Czekam na kolejny tak genialny rozdział! ;**
OdpowiedzUsuńUff. Cale szczęście Emily żyje. Przecięty policzek. :-\ zaraz ja im je po przecinam. Niech Carlos znajdzie już ją i pozabija tamtych czy coś xD . Niech Emily z Losem juz wracają do domu. Biedny Carlos. A ta policja. ? Mogli by sie przyłożyć do swojej pracy a nie. -,-
OdpowiedzUsuńSuper rozdział tak jak i cały blog . Czekam na nexta ;**
Co za gnój z tego policjanta!!! Ja pierdzielę, żeby takich do zawodu dopuszczać...
OdpowiedzUsuńJezu! Dobrze, że Carlosa nie było wtedy w domu. Przecież by go zabili O.o Rany, mam nadzieję, że szybko uda mu się znaleźć Emily.
Czekam.
Ten policjant mnie wkurzył -.- Dobrze, że drugi jest bardziej wyrozumiały i pomógł w jakiś sposób Carlosowi. No to się porobiło...Emily musi strasznie tam cierpieć i ta rana na policzku...Uh..Rozdział zarąbisty ^ ^ Czekam nn :*
OdpowiedzUsuńW momencie jak byl ten policjant sama mialam ochote go jebnac -,- Ale bloog swietny! Trzeba przyznac talent masz! ;-) rozdzial swietny,wedlug mnie tak samo jak kazdy poprzedni!<3 pisz dalej. Juz sie doczekac nie moge!^^ serio masz talent :-*
OdpowiedzUsuńJaka świnia z tego łotra -,- Kurde, się znalazł miły policjant! -.- Czekam :*
OdpowiedzUsuń