Kendall.
Sytuacja wyglądała tak: nie mogłem zrealizować swojego planu, chodź praktycznie wszystko było gotowe, do tego musiałem leżeć na obserwacji dwa dni.
Powoli dostawałem bzika w obleśnej sali szpitalnej, wśród obrzydliwych, bladozielonych ścian, jedząc wciąż podróbki obiadów. Rose bardzo często do mnie przychodziła. Ona rozjaśniała cały mój dzień. Gdyby nie ona i reszta mojej paczki... serio bym zwariował. Dziewczyna siadała obok mnie i spędzaliśmy dobre parę godzin na rozmowach, a czasem po prostu parzyliśmy sobie w oczy z nadzieją, że to przyspieszy moje wyzdrowienie.
Rose trzymała mnie za rękę i uśmiechała się. Nie mogliśmy znaleźć sobie tematu do rozmowy.
- Jestem taka szczęśliwa z Emily i Carlosa... - westchnęła.
- Tak... - przytaknąłem. - W końcu, już dawno powinni przystąpić do tego etapu... Po tym wszystkim, co ich spotkało...
- Emily strasznie marzyła o oświadczynach takiego faceta jak Carlos...
- Marzenia się spełniają... - pogłaskałem dłoń dziewczyny.
Ona tylko uśmiechnęła się i spuściła wzrok.
Było już późno, a za oknem ciemno. Zauważyłem, że Rose z biegiem czasu zaczęły się zamykać oczy.
- Słuchaj, prześpij się... - zaproponowałem.
- Nie trzeba - potrząsnęła głową.
- Ja się ciebie nie pytam, tylko ci każę... Odpocznij - pocałowałem dłoń blondynki i puściłem.
Posłuchała mnie. Wstała z krzesła i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
- Zadzwoń po Jamesa, prześpisz się u nich - powiedziałem.
Ona tylko kiwnęła głową i rzuciła mi ostatni uśmiech.
- Kocham cię - dodała i wyszła.
Odetchnąłem i położyłem się nas poduszce. Za oknem widziałem mnóstwo świateł z miasta. Chciałem wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem, zacząć od nowa. Denerwowała mnie lampka stojąca na stoliku koło łóżka. Chciałem ją zgasić, żeby wyraźniej widzieć piękne widoki za oknem. Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu. Zacząłem rozmyślać o moim planie. Jak go rozegrać, kiedy... Wszystko było gotowe, wystarczył tylko mój ruch.
Usłyszałem skrzypienie.
Zerwałem się z rozmyślań.
Drzwi lekko się uchyliły.
Przeszły mnie dreszcze.
"Co do...?"
Obserwowałem drzwi.
Czekałem na ich ruch.
Serce biło mi jak młotem.
Drzwi ponownie się uchyliły.
Spojrzałem w małą szparę w drzwiach.
Korytarz był słabo oświetlony i pusty.
Oddychałem szybko i równomiernie.
Ta niepewność doprowadzała mnie do szału.
Ta cisza została przerwana.
Do sali wszedł mężczyzna celując we mnie bronią. Zaparło mi dech w piersiach. Myślałem, że śnię.
- Nie waż się drgnąć - ostrzegł mnie.
Wziąłem głęboki oddech.
- Czego chcesz, kim jesteś? - wypowiedziałem z siebie tylko te dwa pytania, więcej nie zdołałem z siebie wydusić.
- Jestem Ethan Jenkins...
Wszystko stało się jasne. Świat stracił kolory.
- Ty jesteś... bratem Kellana...
- Brawo, Schmidt - powiedział złośliwie.
- Jak tu się dostałeś? - zapytałem przez zaciśnięte zęby.
- To jest najmniej ważne. Wybiliście połowę naszego gangu, a co najważniejsze... Pena zabił mojego brata... Masz przekazać mu, że to jeszcze nie koniec... To co przeżył to była taryfa ulgowa... Kellan był łagodny, młodszy, ja nie jestem taki jak on... Nie wspominając o moim ojcu... Wszyscy was zniszczymy... Zadarliście nie z tymi, co trzeba, leszcze...
Przełknąłem ślinę.
Obok mnie leżał przycisk przywołujący pielęgniarkę. Powoli przesuwałem rękę w stronę urządzenia. Było już tak blisko...
- Spróbuj tylko, Schmidt, a pożałujesz jako pierwszy.
Zatrzymałem rękę i czekałem, co zrobi Ethan.
- Wygraliście bitwę, ale wojnę przegracie... - powiedział i wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Oparłem głowę o ścianę i odetchnąłem. Zacząłem szukać telefonu. Carlos musiał wiedzieć.
- Kendall? Coś się stało? - zapytał zaspanym głosem.
- Brat Kellana tutaj był...
- Ethan?! Cholera...
- Ta Amelia miała rację... To jeszcze nie jest koniec...
- Czyli... Kłopot wrócił...
- Niestety... Nie spuszczaj Emily z oczu, nawet na sekundę... Oni są jeszcze bardziej niebezpieczni... Uważajcie na siebie...
- Czyli... Kłopot wrócił...
- Niestety... Nie spuszczaj Emily z oczu, nawet na sekundę... Oni są jeszcze bardziej niebezpieczni... Uważajcie na siebie...
- Nie dam drugi raz jej skrzywdzić. Nigdy jej nie zostawię samej... Wy też na siebie uważajcie... Na razie.
Musiałem jak najszybciej zadzwonić do Rose i się upewnić, czy wszystko jest wporządku. Szybko wybrałem numer Rose i czekałem na odzew.
- Cześć, tu Rose. Nie mogę teraz odebrać, ale byłabym wdzięczna, jakbyś zostawił wiadomość - usłyszałem automatyczną sekretarkę.
Przekląłem w myślach. Byłem zmuszony zostawić wiadomość.
- Rose, proszę zadzwoń do mnie. Sprawa jest poważna. Muszę wiedzieć, na czym stoję, odezwij się.
Poczekałem chwilę i rozległ się sygnał dzwonka. Natychmiast odebrałem.
- Halo, Rose?
- Co jest? - odezwał się męski głos.
Serce mi stanęło.
"Spóźniłem się...?!"
- Stary, gadaj o co chodzi!
Rozpoznałem głos za drugim razem.
- James! Nie strasz! Już się bałem, że ktoś dobrał się do telefonu Rose!
- Sorry, Rose śpi, a telefon zostawiła w salonie - wytłumaczył.
- Okej, rozumiem...
Opowiedziałem w wielkim skrócie sytuację z przed paru minut.
- Masz nie spuszczać z oczu mojej Rose i Sandry, jasne?
- Jasne, zrozumiałem.
- Aha, zadzwoń do Logana, niech pilnuje Grace, niech ona nigdzie nie wyjeżdża na żadne dłuższe misje. Od teraz wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie...
- Rose ma wiedzieć?
- Na razie nie...
- A co z twoim planem?
- Zobaczymy, jak dalsze losy się potoczą, James...
***
Rose.
Na następny dzień, o około dwudziestej drugiej w nocy ja i James jechaliśmy do szpitala, żeby odebrać Kendalla. James był dziwnie zdenerwowany, kurczowo trzymał kierownicę, a szczękę miał zaciśniętą.
- Wszystko okej? - zapytałam.
- Jasne - odpowiedział krótko.
Nie wierzyłam mu. Racja, James zazwyczaj miał kamienną twarz, ale tym razem czułam, że to była poważniejsza sprawa.
- Jesteś pewien...?
- Tak. Wszystko okej - odpowiedział ponownie.
Nie chciałam już drążyć tematu, teraz tylko chciałam zabrać ze sobą Kendalla i żeby było już dobrze.
Kiedy weszliśmy do sali Kendalla on już zapinał swoją torbę.
- Kendall... - odetchnęłam widząc go w pełni sił i przytuliłam go mocno.
- Możemy jechać... - powiedział patrząc mi w oczy. - ...zdala od tego miejsca...
***
Byliśmy w drodze do domu. Ulice były ciemne i przerażające. James kierował, a ja i Kendall siedzieliśmy na tylnych siedzeniach. Chłopak ciągle trzymał mnie za rękę. Panowała cisza, niezręczna cisza. Wypatrywałam tylko jakiegokolwiek światła za oknem. Pojawiliśmy się na dosyć wysokim wzniesieniu.
Szpital był strasznie daleko od domu, musieliśmy jeździć przez opuszczone uliczki i jak już wspomniałam, po dość dużym wzniesieniu. Na bokach ulicy był płot chroniący przed spadnięciem ze wzgórza. Tą samą ulicą nie jechało ani jedno auto.
- Co do cholery...?! - zdziwił się James patrząc w lusterko.
Oboje spojrzeliśmy na drogę za nami. Samochód jechał z dużą prędkością w naszą stronę.
- O szlak...! - syknął Kendall.
- Co się dzieje? O co chodzi? - byłam zdezorientowana.
Nikt nie odpowiedział. Napięcie rosło. Samochód jechał równolegle do nas. Jechał, to prawda, ale to zwykłe wyrównanie nie trwało długo... Samochód gwałtownie odsunął się od nas i mocno uderzył nas bokiem. Zaczęłam krzyczeć ze strachu. Kendall chwycił mnie mocno i nie puszczał.
- Cholera jasna! - przeklinał James próbując ratować sytuację.
Kręcił kierownicą we wszystkie strony. Ponownie uderzyli w bok naszego samochodu. Znowu rozległy się moje krzyki i przekleństwa Jamesa. Kendall trzymał mnie kurczowo, co kilka chwil mnie uspokajał, to jednak nie pomagało. Samochód nieznanego użytkownika ponownie odjechał dalej i z całej siły, jeszcze mocniej niż wcześniej, uderzył w nas. Spełniły się moje obawy. Nasz samochód przejechał przez ogrodzenie i zaczęliśmy spadać w dół wzgórza. Pojazd robił fikołki i salta. Przestałam kojarzyć fakty. Jedyne, co mogłam powiedzieć z całą pewnością to to, że Kendall nie wypuszczał mnie ze swoich ramion.
W końcu samochód stanął na swoim prawym boku. Ja i Kendall byliśmy poobijani, ranni.
- James! Wszystko okej? - zapytał Kendall.
Nie odezwał się.
- James! - krzyknął.
Kendall wyciągnął rękę do kumpla i spostrzegł, że jest nieprzytomny.
- O nie... - nie był zadowolony. - Rose? Wszystko dobrze?
- Tak, ale boli mnie całe ramię... - pomasowałam miejsce bólu. - A ty... O boże! Twoja noga!
Noga chłopaka krwawiła nie na żarty.
- To nic... - spojrzał na nogę. - Ważniejsze, że tobie nic nie jest...
Nienawidziłam w Kendallu to, że zgrywał bohatera. Nadal jednak nurtowało mnie jedno pytanie.
- O co tu chodzi? Odpowiedz mi w końcu! James jest nieprzytomny, ty ranny! Powiedz!
Blondyn syknął z bólu.
- Nie czas teraz na tłumaczenia... - powiedział cicho.
- Ale...!
- Rose... Powiem tylko tyle, że sprawa jest poważna... Nie wiem, czy wyjdziemy, to znaczy ja wyjdę z tego żywy... Jednak ja... - tu wziął głęboki oddech. - ...nie mogę, nie chcę już dłużej zwlekać...
Zerknęłam na Jamesa szybko oddychając. Nawet nie drgnął. Wróciłam wzrokiem na Kendalla, a przede mną zauważyłam małe pudełeczko, a w nim pierścionek.
Oniemiałam.
Myślałam, że przez to wszystko mam zwidy.
- Rose, chcę to zrobić teraz, potem nie będzie innej okazji... a okazja, żeby znaleźć kogoś takiego jak ty trafia się raz w życiu... - miał łzy w oczach.
Nie mówię, że ja nie miałam.
- Kendall, nie mów tak... Zrobisz to potem... Nie tutaj, nie teraz... - łamał mi się głos.
- Rose... Po prostu odpowiedz mi na pytanie... Czy ty, jeśli przeżyję, oczywiście... Zgodzisz się być przy mnie przez resztę mojego nędznego życia...?
Miałam wrażenie, że ja śnię. Nie spodziewałam się. Cóż miałam odpowiedzieć...?
- Tak... Zostanę przy tobie do końca... - przytuliłam go, a po policzku leciały strugi łez.
Usłyszeliśmy czyjeś kroki. Kendall przytulił mnie mocniej i czekaliśmy na dalszy ciąg wydarzeń.
Szpital był strasznie daleko od domu, musieliśmy jeździć przez opuszczone uliczki i jak już wspomniałam, po dość dużym wzniesieniu. Na bokach ulicy był płot chroniący przed spadnięciem ze wzgórza. Tą samą ulicą nie jechało ani jedno auto.
- Co do cholery...?! - zdziwił się James patrząc w lusterko.
Oboje spojrzeliśmy na drogę za nami. Samochód jechał z dużą prędkością w naszą stronę.
- O szlak...! - syknął Kendall.
- Co się dzieje? O co chodzi? - byłam zdezorientowana.
Nikt nie odpowiedział. Napięcie rosło. Samochód jechał równolegle do nas. Jechał, to prawda, ale to zwykłe wyrównanie nie trwało długo... Samochód gwałtownie odsunął się od nas i mocno uderzył nas bokiem. Zaczęłam krzyczeć ze strachu. Kendall chwycił mnie mocno i nie puszczał.
- Cholera jasna! - przeklinał James próbując ratować sytuację.
Kręcił kierownicą we wszystkie strony. Ponownie uderzyli w bok naszego samochodu. Znowu rozległy się moje krzyki i przekleństwa Jamesa. Kendall trzymał mnie kurczowo, co kilka chwil mnie uspokajał, to jednak nie pomagało. Samochód nieznanego użytkownika ponownie odjechał dalej i z całej siły, jeszcze mocniej niż wcześniej, uderzył w nas. Spełniły się moje obawy. Nasz samochód przejechał przez ogrodzenie i zaczęliśmy spadać w dół wzgórza. Pojazd robił fikołki i salta. Przestałam kojarzyć fakty. Jedyne, co mogłam powiedzieć z całą pewnością to to, że Kendall nie wypuszczał mnie ze swoich ramion.
W końcu samochód stanął na swoim prawym boku. Ja i Kendall byliśmy poobijani, ranni.
- James! Wszystko okej? - zapytał Kendall.
Nie odezwał się.
- James! - krzyknął.
Kendall wyciągnął rękę do kumpla i spostrzegł, że jest nieprzytomny.
- O nie... - nie był zadowolony. - Rose? Wszystko dobrze?
- Tak, ale boli mnie całe ramię... - pomasowałam miejsce bólu. - A ty... O boże! Twoja noga!
Noga chłopaka krwawiła nie na żarty.
- To nic... - spojrzał na nogę. - Ważniejsze, że tobie nic nie jest...
Nienawidziłam w Kendallu to, że zgrywał bohatera. Nadal jednak nurtowało mnie jedno pytanie.
- O co tu chodzi? Odpowiedz mi w końcu! James jest nieprzytomny, ty ranny! Powiedz!
Blondyn syknął z bólu.
- Nie czas teraz na tłumaczenia... - powiedział cicho.
- Ale...!
- Rose... Powiem tylko tyle, że sprawa jest poważna... Nie wiem, czy wyjdziemy, to znaczy ja wyjdę z tego żywy... Jednak ja... - tu wziął głęboki oddech. - ...nie mogę, nie chcę już dłużej zwlekać...
Zerknęłam na Jamesa szybko oddychając. Nawet nie drgnął. Wróciłam wzrokiem na Kendalla, a przede mną zauważyłam małe pudełeczko, a w nim pierścionek.
Oniemiałam.
Myślałam, że przez to wszystko mam zwidy.
- Rose, chcę to zrobić teraz, potem nie będzie innej okazji... a okazja, żeby znaleźć kogoś takiego jak ty trafia się raz w życiu... - miał łzy w oczach.
Nie mówię, że ja nie miałam.
- Kendall, nie mów tak... Zrobisz to potem... Nie tutaj, nie teraz... - łamał mi się głos.
- Rose... Po prostu odpowiedz mi na pytanie... Czy ty, jeśli przeżyję, oczywiście... Zgodzisz się być przy mnie przez resztę mojego nędznego życia...?
Miałam wrażenie, że ja śnię. Nie spodziewałam się. Cóż miałam odpowiedzieć...?
- Tak... Zostanę przy tobie do końca... - przytuliłam go, a po policzku leciały strugi łez.
Usłyszeliśmy czyjeś kroki. Kendall przytulił mnie mocniej i czekaliśmy na dalszy ciąg wydarzeń.
We dwoje czekaliśmy na ratunek...
___________________________________________
Wydaje mi się, że "ciche rozdziały" przeminęły z wiatrem.
Wiele osób chciało powrót wielkiego gangu i powrót "pierwotnego Trouble".
Tak więc na Wasze życzenie ten rozdział! : )
Jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z moim twitlongerem, to zapraszam!
Liczę na Waszą pomoc!
Mam prośbę do osób, które są w posiadaniu programów do robienia filmików. Jeśli jakaś dobra osóbka mogłaby zrobić ładny filmik o moim fanfiction to byłabym BARDZO wdzięczna!
Może znacie taką osobę, która mogłaby zrobić naprawdę dobrą robotę to poproście ją o kontakt ze mną. Każdy pomysł na filmik jest dobry! Piszcie na mojego Twittera w razie pytań
Tak, Kate, ten rozdział jest zadedykowany Tobie! : )
Połowa rozdziału to był Twój pomysł, a druga połowa to tylko dołączenie, żeby wszystko do siebie pasowało : )
Dziękuję za wszystko, kochana!
Dziękuję także Wam wszystkim, że czytacie tego bloga i w miarę możliwości komentujecie. Mam nadzieję, że z biegiem czasu to ff będzie popularniejsze.
HALOO?! PRZECIEŻ TO NIE BYŁ MÓJ POMYSŁ. WTF. NIGDY CI NIE DAŁAM TAKIEGO POMYSŁU. ALE I TAK SDVAFYWTHEVJCZYUCFADCGVHSJSKDJHAUYDGZVCZBXC, BO KOŃCÓWKA *___________________* / Kate.
OdpowiedzUsuńmyslalam ze to koniec a tu...zabijecie kiedys -_- ;d
OdpowiedzUsuńjak był moment w którym drzwi zaczeły się otwierac zaczełam sie bac o.o ....serio!!
potem kiedy James odebrał, ale Kendall myślał ze to gang ....to jak później było, że poznaje ten głos to ja na :
-"O japier****!!" i zaczelam sie smiac XD
potem kiedy zobaczyli ten samochód no to ja "cho***a jasna!" jak James rzucał przekleństwami to w tamtym momencie mi też sie troche usypało >.<
a na końcu sie popłakałam....
powotrze sie ale co......BRAWO! BOSKI BLOG! MASZ TALENTA!
świetny rozdział! :3
jak zawszze, czekam z niecierpliwością nn <3 <3
JAMES ;(((( KOCHANY. Czekam na nastepny rozdzial
OdpowiedzUsuńNo i znowu rozkręca się akcja :-) Końcówka najlepsza ♥ Czekam na nn ;3
OdpowiedzUsuń~AlittlemoreBTR
Jezu! Genialny rodział! Kocham Cię kobieto! :D :* jeszcze słuchałam muzyki jaką dodałaś na bloga to już w ogole zgranie tej muzyki z czytaniem rozdziału mega napięcie! Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :)
OdpowiedzUsuńJa nie mogę! Czytałam rozdział ze szpilkami w tyłku. Do tej pory wali mi serce! Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i nikogo nie uśmiercisz.
OdpowiedzUsuńRozdział fantastyczny!
Jezu To jest Boskie naprawdę Czekam na nn
OdpowiedzUsuńBoski rozdział wow Kendall oświadczył się Rose w takich okolicznościach *O* Kochany o sb nie myśli tylko o ukochanej <3
OdpowiedzUsuńCzekam na nn :)
Wow,czadowe,czekam na cedeka
OdpowiedzUsuńnie tylko nie James!!!!! wolałabym żeby kto inny ale nie on :c
OdpowiedzUsuń