[ Kilka minut później ]
Sandra.
Gdy James wrócił z pracy postanowiłam zagadnąć go o parę rzeczy. Drzwi trzasnęły, a w pokoju pojawił się ponury James. To było normalne, że był w złym humorze. Czasem był na tyle na coś wściekły, że bałam się do niego podejść. Potrafił być nieobliczalny. Nie chcę z niego robić jakiegoś potwora, nic z tych rzeczy. Po prostu tak było... Chłopak rzucił kurtkę na krzesło w przedpokoju i mijając mnie ruszył do sypialni.
- James...
- Zmęczony jestem. Jutro pogadamy - powiedział oschłym głosem.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
James zatrzymał się w półkroku i lekko odwrócił do mnie głowę.
- Skąd wiesz? - nie był zaskoczony, ale zimny.
- To nie jest ważne. Dlaczego nic nie powiedziałeś?
Chłopak usiadł na sofie do mnie plecami.
- Dlatego, że ty byś wszystko zepsuła. Poszła na policję i wydała nas wszystkich - mówił tak bezdusznie, że aż zabolało mnie serce.
- Ja rozumiem, że Carlos to twój przyjaciel... - mówiłam przez chwilę spokojnie.
- Nic nie rozumiesz, Sandra - warknął. - Nie masz zielonego pojęcia co się dzieje. Zawsze najważniejsza byłaś tylko ty i nikt nie miał prawa cię wyprzedzić.
Krew we mnie się zagotowała, coś we mnie pękło. Nie mogłam pozwolić, żeby mój chłopak tak o mnie mówił, zwłaszcza, że to była nieprawda.
- Słuchaj, James - stanęłam przed nim. - Narobiłeś dużo rzeczy w swoim życiu. Na palcach u rąk nie da się zliczyć, jak wielu ludziom namieszałeś w życiu. Jeden problem się kończył, pojawiał się drugi. Kiedy wtedy chciałeś mnie uderzyć... myślałam, że to już koniec, myślałam, że stracę z tobą kontakt i znikniesz z mojego życia. Ty jednak przyszedłeś i błagałeś o wybaczenie... Okej. Ponad pół roku temu ukradłeś samochód. Na twoje szczęście nastąpił taki dziwny zbieg okoliczności, że ci się udało bez konsekwencji z tego wykaraskać. Miałeś w życiu więcej szczęścia niż rozumu, James. Na początku naszej znajomości byłeś miłym, dobrym, kochającym chłopakiem... Ja wszystko rozumiem, ale... ZABIJAĆ LUDZI?! CO CI NA ŁEB UPADŁO?! NAPRAWDĘ CHCESZ W KOŃCU SKOŃCZYĆ W PUDLE?! TERAZ MOGĘ I CHCĘ CI POWIEDZIEĆ PROSTO W TWARZ, ŻE JESTEŚ JEDNYM, BEZLITOSNYM, ZIMNYM KRYMINALISTĄ!
James gwałtownie wstał z sofy i stał dosłownie milimetr od mojej twarzy. Wzrok miał taki wściekły... jednak stałam nieruchomo. Nie chciałam się już go bać. Oddychałam spokojnie i patrzyłam z odwagą w jego ciemne, zimne oczy.
- Wiem, kim jestem. Nie potrzebuję twoich opinii. Pomagam przyjacielowi, robię co mogę. Gdybym był "bezlitosnym, zimnym kryminalistą" to zamordowałbym ciebie i ukradłbym wszystkie oszczędności. Zabiłbym wszystkich po kolei, żeby tylko zdobyć te dziesięć tysięcy, bo Carlos, Kendall i Logan są dla mnie jak rodzina. Gdybym był "bezlitosnym, zimnym kryminalistą" to już dawno podczas twojej kąpieli wrzuciłbym ci suszarkę i miałbym cię z głowy, a pieniądze w kieszeni.
Po moich plecach przeszły mi dreszcze. Nie wierzyłam, że mógłby coś tak okrutnego mi zrobić. Jego oddech uderzał w moją twarz. Śmierdział papierosami. Przywykłam już jednak do tego zapachu i nadal stałam nieruchomo. Nie kryję jednak, że miałam wielką ochotę się rozpłakać. Zrobiłam z niego kogoś, kto kompletnie nie ma serca i duszy. Nie mogłam tak o nim mówić. To był mężczyzna, z którym żyłam rok i nadal z nim jestem. Nie mogłam tak o nim powiedzieć. Miałam wyrzuty sumienia.
Nagle zadzwoniła komórka Jamesa. Sięgnął do kieszeni i odebrał połączenie.
- Halo? - odezwał się zimnym głosem. - Co?! Kiedy? - przeczesał włosy palcami ze zdenerwowania. - Co za gnidy...! Coś gadali?... Nie wierze... Coś ty z Carlosem wykombinował?... Gdybyście nic nie kombinowali to nie napadliby na ciebie!... No ty chyba sobie ze mnie kpisz w tym momencie! Nie zdążymy! Została nam jeszcze połowa!... Dobra, już okej... Niech Carlos daje znać... Na razie...
Stałam w bezruchu czekając na informacje. Nie były one dobre...
- Napadli na Kendalla... Skrócili czas do soboty, a mamy jeszcze połowę do spłacenia... - Odwrócił się ode mnie i chodził zdenerwowany po salonie przeklinając pod nosem.
- Niedobrze... - nie wiedziałam, co powiedzieć.
Zaczęła mnie strasznie boleć głowa, więc ruszyłam do sypialni. W pokoju było ciemno i zimno. Na ulicy także nie było żywego ducha. Oparłam się łokciami o parapet okna i patrzyłam w dal. Powoli zaczęły mi się oczy zamykać, aż nagle w pokoju zrobiło się jasno. Otworzyłam oczy i zobaczyłam za oknem, na ulicy dwa światła. Samochód jechał pod nasz dom.
- James...!
Chłopak wściekły wszedł do pokoju.
- Co? - zapytał oschle i obojętnie.
- To oni...!
Maslow otrząsnął się i podbiegł do okna.
- Cholera...! - przeklął i odsunął mnie od okna.
On wychylił bardzo lekko głowę i przypatrzył się samochodowi.
- Czarny mercedes...! To oni...! - jego ręka ścisnęła się w pięść.
- Co zrobisz...?
- Cicho, wysiadają.
- Jak to?! Co my zrobiliśmy?
James ruszył w stronę drzwi frontowych.
- Zaraz! Co ty robisz? - pobiegłam za nim.
- Uspokój się. Robię co do mnie należy.
- Chcesz ich zabić?! Tak szybko zapomniałeś o tym, co ci mówiłam?!
- Zamknij się... - powiedział oschle i stanął przy drzwiach. - Idź do sypialni.
Posłuchałam go i pobiegłam we wskazane miejsce. Ciągle jednak się wychylałam, żeby go kontrolować.
James sięgnął do szafeczki w przedpokoju i wyciągnął pistolet. Byłam wściekła na niego, że coś takiego trzyma w naszym domu. Ścisnął rękę na broni i czekał na odpowiednią chwilę. Rozległo się pukanie. Po moich plecach przeszedł dreszcz. Nigdy chyba się tak nie bałam. Na pukaniu jednak się zakończyło.
- Czemu odpuścili? - zapytałam cicho chłopaka.
- Pewnie pomyśleli, że nas nie ma... Dzięki Bogu, że są tacy naiwni...
- Wiem, że nic nie wiem!
Nagle zadzwonił telefon Logana. Nie był zadowolony wieściami.
- To jakiś żart?! Coś ty brał? To niemożliwe!... Człowieku, coś ty narobił...!... Jak nic?! Jak nic?! Musieli mieć powód!... Idioci... Carlos jest umówiony jutro z Shanonem i Eliotem?... Dobra... Okej... Shanon dwa tysiące, a Eliot?... Trzy. Dobra. Nie no, nie denerwuję się. Na razie.
- Kto to był?
- Kendall. Te gnojki go napadły. Skrócili czas do soboty...
- Cudownie. Czemu go napadli?
- Powiedzieli, że coś kombinuje z Carlosem... On twierdzi, że nic takiego nie zrobił. Nie wiem co o tym myśleć... - usiadł przy stole i schował głowę w rękach.
Chciałam go pocieszyć, ale wiedziałam z własnego doświadczenia, że nie można teraz się nad nim rozczulać. Trzeba było być twardym, nieugiętym.
- Carlos zdąży zebrać resztę pieniędzy? - usiadłam koło niego przy stole.
- Jutro spotyka się z dwoma gośćmi i oni mu dadzą te pięć tysięcy...
- Shanon i Eliot?
- Tak - przytaknął.
- Emily, jadę po pieniądze. Uważaj tutaj - podszedłem do dziewczyny i pocałowałem w policzek.
- Ty też uważaj...
O ósmej wsiadłem do mojego mitsubishi i odjechałem na spotkanie z Shanonem. Zgodził się na danie mi dwóch tysięcy. Umówiliśmy się, że o ósmej będziemy oboje za restauracją Yelp na Center Drive 6081.
Gdy już tam byłem, za Yelp, stał już tam Shanon.
- Nareszcie. Miało być punktualnie - nie brzmiał przyjaźnie.
- Przestań kłapać tą gębą. Masz to? - warknąłem.
- Po co bym tu przyjeżdżał, gdybym nie miał? - uniósł brew.
- To dawaj, nie mam czasu na pogawędki.
Facet sięgnął ręką do kurtki i wyciągnął kopertę.
- Wyliczone?
- Tak, raczej.
- Nie fałszywe?
- Czy ja wyglądam na idiotę?
- Potrafię być do bólu szczery. Serio chcesz znać odpowiedź?
Shanon nic nie odpowiedział, machnął ręką i wsiadł do samochodu. Po paru sekundach odjechał. Ja też usiadłem za kierownicą i ruszyłem na następne spotkanie.
Eliot wysłał mi sms-em kompletnie nieznany mi adres. Zadzwoniłem do niego, bo nie miałem czegoś takiego jak nawigację.
- Możesz mi wytłumaczyć, Eliot, co to za miejsce?!
- Po pierwsze, Pena, nie drzyj się tak. Po drugie, uspokój się - jego głos był odważny i śmiały.
Facet podpowiedział mi jak jechać i gdzie patrzeć. Wysiadłem z auta i zobaczyłem przed sobą opuszczony budynek z powybijanymi szybami. Zamknąłem drzwi samochodu i ruszyłem do środka. Eliot podpowiedział mi, że mam iść na piąte piętro. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego akurat na piąte. Sale były pełne korytarzy i zakamarków. Schody dwoiły mi się przed oczami. Szybko pobiegłem na piąte piętro i na ziemi zobaczyłem kartkę. Podniosłem ją i zobaczyłem napis:
"Myślałeś, że ci dam trzy tysiące za to co mi zrobiłeś trzy lata temu? Idiota z ciebie, Pena Niech twoja rodzinka płonie w piekle!"
Krew we mnie zaczęła się gotować, a ręce drżeć. Usłyszałem czyjeś kroki. Domyśliłem się, że to Eliot. Zgniotłem kartkę i rzuciłem na ziemię. Z kieszeni kurtki wyciągnąłem pistolet i zacząłem biec w stronę słyszanych kroków. Eliot zaczął biec. Zauważyłem go na zakręcie. Byłem pewien, że to on.
- Chodź tu, sukinsynu! - krzyczałem i biegłem za nim.
W końcu strzeliłem w jego kostkę, a on upadł na ziemię.
- Myślałeś, że mi uciekniesz? Za krótko jednak mnie znasz, Eliot - wymierzyłem broń w jego twarz. - Nie będziesz obrażał ani mnie, ani mojej rodziny.
Eliot patrzył na mnie z przerażeniem w oczach. Broń wystrzeliła. Eliot upadł na ziemię.
_____________________________________________________
Już niedługo następny rozdział!
Od wtorku do niedzieli mnie nie ma w domu, więc życzę miłych wakacji i do następnego razu!
Stałam w bezruchu czekając na informacje. Nie były one dobre...
- Napadli na Kendalla... Skrócili czas do soboty, a mamy jeszcze połowę do spłacenia... - Odwrócił się ode mnie i chodził zdenerwowany po salonie przeklinając pod nosem.
- Niedobrze... - nie wiedziałam, co powiedzieć.
Zaczęła mnie strasznie boleć głowa, więc ruszyłam do sypialni. W pokoju było ciemno i zimno. Na ulicy także nie było żywego ducha. Oparłam się łokciami o parapet okna i patrzyłam w dal. Powoli zaczęły mi się oczy zamykać, aż nagle w pokoju zrobiło się jasno. Otworzyłam oczy i zobaczyłam za oknem, na ulicy dwa światła. Samochód jechał pod nasz dom.
- James...!
Chłopak wściekły wszedł do pokoju.
- Co? - zapytał oschle i obojętnie.
- To oni...!
Maslow otrząsnął się i podbiegł do okna.
- Cholera...! - przeklął i odsunął mnie od okna.
On wychylił bardzo lekko głowę i przypatrzył się samochodowi.
- Czarny mercedes...! To oni...! - jego ręka ścisnęła się w pięść.
- Co zrobisz...?
- Cicho, wysiadają.
- Jak to?! Co my zrobiliśmy?
James ruszył w stronę drzwi frontowych.
- Zaraz! Co ty robisz? - pobiegłam za nim.
- Uspokój się. Robię co do mnie należy.
- Chcesz ich zabić?! Tak szybko zapomniałeś o tym, co ci mówiłam?!
- Zamknij się... - powiedział oschle i stanął przy drzwiach. - Idź do sypialni.
Posłuchałam go i pobiegłam we wskazane miejsce. Ciągle jednak się wychylałam, żeby go kontrolować.
James sięgnął do szafeczki w przedpokoju i wyciągnął pistolet. Byłam wściekła na niego, że coś takiego trzyma w naszym domu. Ścisnął rękę na broni i czekał na odpowiednią chwilę. Rozległo się pukanie. Po moich plecach przeszedł dreszcz. Nigdy chyba się tak nie bałam. Na pukaniu jednak się zakończyło.
- Czemu odpuścili? - zapytałam cicho chłopaka.
- Pewnie pomyśleli, że nas nie ma... Dzięki Bogu, że są tacy naiwni...
[ Piętnaście minut później ]
Grace.
- Logan? Jedziesz już do domu? - zapytałam chłopaka przez telefon.
- Tak, zaraz będę w domu.
- Świetnie - powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
Byłam strasznie wściekła na niego. Wiedział, że mój ojciec się zajmuje takimi sprawami, że bez problemu może zgarnąć taki gang i mógłby to wszystko w odpowiedniej chwili zakończyć.
***
Chłopak obojętnie przywitał się ze mną i zajrzał do lodówki.
- Nie masz mi czegoś do powiedzenia, Logan?
- Nie, czemu pytasz? - nie zdawał sobie sprawy, że o wszystkim wiem.
- Możesz na mnie spojrzeć? - stałam w wejściu do kuchni.
Brunet zamknął lodówkę i patrzył się na mnie.
- Myślałeś, że nieszybko się dowiem? Myślałeś, że jestem taka głupia?
- Myślisz, że wiesz wszystko, Grace?
- Żebyś wiedział.
- Skąd?
- Źródeł jest wiele. Zastanawia mnie bardziej dlaczego mi tego nie powiedziałeś.
- Od razu przekazałabyś to swojemu ojcu...
- A on by złapał ten gang i było by po sprawie! - nie dałam mu dokończyć.
- Przy okazji wkopałabyś mnie, Carlosa, Jamesa i Kendalla! Przecież my też swoje zrobiliśmy! - zaczął się awanturować.
- Nie zrobiłabym tego! Dobrze o tym wiesz!- Wiem, że nic nie wiem!
Nagle zadzwonił telefon Logana. Nie był zadowolony wieściami.
- To jakiś żart?! Coś ty brał? To niemożliwe!... Człowieku, coś ty narobił...!... Jak nic?! Jak nic?! Musieli mieć powód!... Idioci... Carlos jest umówiony jutro z Shanonem i Eliotem?... Dobra... Okej... Shanon dwa tysiące, a Eliot?... Trzy. Dobra. Nie no, nie denerwuję się. Na razie.
- Kto to był?
- Kendall. Te gnojki go napadły. Skrócili czas do soboty...
- Cudownie. Czemu go napadli?
- Powiedzieli, że coś kombinuje z Carlosem... On twierdzi, że nic takiego nie zrobił. Nie wiem co o tym myśleć... - usiadł przy stole i schował głowę w rękach.
Chciałam go pocieszyć, ale wiedziałam z własnego doświadczenia, że nie można teraz się nad nim rozczulać. Trzeba było być twardym, nieugiętym.
- Carlos zdąży zebrać resztę pieniędzy? - usiadłam koło niego przy stole.
- Jutro spotyka się z dwoma gośćmi i oni mu dadzą te pięć tysięcy...
- Shanon i Eliot?
- Tak - przytaknął.
[ Następny dzień wieczorem ]
Carlos.
Tego wieczoru byłem umówiony z niejakim Shanonem i Eliotem. Mieli mi dać resztę pieniędzy dla gangu. Czas uciekał, a ja nadal mam połowę kasy do spłaty.- Emily, jadę po pieniądze. Uważaj tutaj - podszedłem do dziewczyny i pocałowałem w policzek.
- Ty też uważaj...
O ósmej wsiadłem do mojego mitsubishi i odjechałem na spotkanie z Shanonem. Zgodził się na danie mi dwóch tysięcy. Umówiliśmy się, że o ósmej będziemy oboje za restauracją Yelp na Center Drive 6081.
Gdy już tam byłem, za Yelp, stał już tam Shanon.
- Nareszcie. Miało być punktualnie - nie brzmiał przyjaźnie.
- Przestań kłapać tą gębą. Masz to? - warknąłem.
- Po co bym tu przyjeżdżał, gdybym nie miał? - uniósł brew.
- To dawaj, nie mam czasu na pogawędki.
Facet sięgnął ręką do kurtki i wyciągnął kopertę.
- Wyliczone?
- Tak, raczej.
- Nie fałszywe?
- Czy ja wyglądam na idiotę?
- Potrafię być do bólu szczery. Serio chcesz znać odpowiedź?
Shanon nic nie odpowiedział, machnął ręką i wsiadł do samochodu. Po paru sekundach odjechał. Ja też usiadłem za kierownicą i ruszyłem na następne spotkanie.
Eliot wysłał mi sms-em kompletnie nieznany mi adres. Zadzwoniłem do niego, bo nie miałem czegoś takiego jak nawigację.
- Możesz mi wytłumaczyć, Eliot, co to za miejsce?!
- Po pierwsze, Pena, nie drzyj się tak. Po drugie, uspokój się - jego głos był odważny i śmiały.
Facet podpowiedział mi jak jechać i gdzie patrzeć. Wysiadłem z auta i zobaczyłem przed sobą opuszczony budynek z powybijanymi szybami. Zamknąłem drzwi samochodu i ruszyłem do środka. Eliot podpowiedział mi, że mam iść na piąte piętro. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego akurat na piąte. Sale były pełne korytarzy i zakamarków. Schody dwoiły mi się przed oczami. Szybko pobiegłem na piąte piętro i na ziemi zobaczyłem kartkę. Podniosłem ją i zobaczyłem napis:
"Myślałeś, że ci dam trzy tysiące za to co mi zrobiłeś trzy lata temu? Idiota z ciebie, Pena Niech twoja rodzinka płonie w piekle!"
Krew we mnie zaczęła się gotować, a ręce drżeć. Usłyszałem czyjeś kroki. Domyśliłem się, że to Eliot. Zgniotłem kartkę i rzuciłem na ziemię. Z kieszeni kurtki wyciągnąłem pistolet i zacząłem biec w stronę słyszanych kroków. Eliot zaczął biec. Zauważyłem go na zakręcie. Byłem pewien, że to on.
- Chodź tu, sukinsynu! - krzyczałem i biegłem za nim.
W końcu strzeliłem w jego kostkę, a on upadł na ziemię.
- Myślałeś, że mi uciekniesz? Za krótko jednak mnie znasz, Eliot - wymierzyłem broń w jego twarz. - Nie będziesz obrażał ani mnie, ani mojej rodziny.
Eliot patrzył na mnie z przerażeniem w oczach. Broń wystrzeliła. Eliot upadł na ziemię.
_____________________________________________________
Już niedługo następny rozdział!
Od wtorku do niedzieli mnie nie ma w domu, więc życzę miłych wakacji i do następnego razu!